Kinga Dębska: Chciałam stworzyć Lulu, by bezkarnie porzucać tortami. Reżyserka o serialu [WYWIAD]
Polsat przedstawia nowy serial Lulu w reżyserii Kingi Dębskiej. Komediowy twór w uroczy sposób podchodzi do życia głównej bohaterki. Wraz z reżyserką zajrzeliśmy w proces przygotowań od kuchni. Nie obyło się bez słodyczy, dowcipu i feministycznego przekazu. Premiera Lulu 1 marca.
KAMILA MARKOWSKA: To jest bardzo pyszny serial, ujmujący smacznymi kadrami. Anna Dereszowska zdradziła, że słodkości były konsumowane na planie, przez co mogło jej się troszkę przytyć…
KINGA DĘBSKA: Niestety wszyscy przytyliśmy podczas tego projektu. A to wszystko przez wspaniałego food stylistę, który sprawiał, że jedzenie pięknie wyglądało, a przy tym było bardzo smaczne. Po raz pierwszy pracowałam z taką osobą na planie i doceniłam, jak wiele może pomóc. A poza tym wyciągnęłam od niego kilka przepisów, na przykład na sos cytrynowy do ryby, który stał się moim popisowym.
A właściwie skąd się wziął pomysł na Lulu? I skąd decyzja o tak lekkiej formule?
Serial jest oparty na formacie, jednak dodałam odrobinę naszych realiów. Po Zupie nic chciałam pozostać w gatunku komedii. Pomyślałam sobie, że to ma być serial, który sama bym chciała oglądać wieczorami dla relaksu, żeby się trochę pośmiać, ale nie głupio. Mam teraz taki czas w życiu, że chciałabym sprawiać – i sobie, i swoim widzom – jak najwięcej radości.
Zwłaszcza że po pandemii i w obliczu wojny za granicą potrzebujemy oderwania od ponurej rzeczywistości.
Właśnie! Mam nadzieję, że serial rozjaśni nam trochę skrzeczącą rzeczywistość.
My też poznajemy bohaterkę w trudnym momencie. Ale ona walczy – zaraz po zdradzie zajmuje się pieczeniem. Dlaczego akurat ten biznes? Sądzę, że wyroby cukiernicze nie są przypadkowe.
Przygotowując się do produkcji, zrobiłam research. I okazało się, że taki biznes jak robienie tortów jest u nas bardzo rozpowszechniony, bo nie trzeba wynajmować specjalnie lokalu, a poza tym wykorzystuje się swój talent i kontakty. To w sumie najprostszy sposób na biznes dla kobiety, która umie piec. Co więcej, pamiętam moment w swoim życiu, kiedy jeszcze nie robiłam filmów i miałam przestój w pracy. Pomyślałam sobie, że robię świetne tiramisu i że to mógłby być mój pomysł na biznes. Więc kiedy poznałam historię bohaterki w pierwotnym formacie, powiedziałam: „To jest fantastyczne, bo to jest prawda, tak właśnie jest!”.
W Polsce chyba nie tylko pieczenie jest alternatywą, ale ogólnie gotowanie. Ile kobiet zajmuje się lepieniem pierogów na sprzedaż?
O tak, to prawda. Ja sama zaopatruję się najchętniej w lokalnym sklepiku, w którym mogę kupić produkty konkretnych ludzi, znanych z imienia i nazwiska. Sery od pana Nowaka, kiełbasa od pani Zając…
Widzimy, że Lulu jest zdolna. Tworzy cudne wyroby. Ale czy przepada za ich smakiem?
Nie jestem pewna, ale myślę, że z pewnością uwielbia sprawiać ludziom przyjemność. Lubi też jeść, jest „foodie”, jak się teraz nazywa koneserów jedzenia. Zresztą tak jak ja czy Ania Dereszowska. Ania ma szczęście, bo matka natura wyposażyła ją w takie geny, że może się zajadać do woli, a w ogóle tego po niej nie widać. Niestety nie mogę tego powiedzieć o sobie. Ja tyję już od patrzenia na słodycze.
Lulu to bardzo lekki serial. Chłonie się go naprawdę szybko. A dotyka ważnych problemów – zdrady małżeńskiej i porzucenia strefy komfortu przez dojrzałą kobietę. Ucieszyłam się z faktu, że to właśnie kobieca bohaterka, jak mniemam 40+, została ukazana w centrum. Często słyszy się, że dojrzałe przedstawicielki płci pięknej zanikają na ekranie. Tak jak i w życiu.
To też był powód, dla którego zdecydowałam się zrobić ten serial. Brakuje na ekranie kolorowych, silnych kobiet po czterdziestce. Zobaczyłam tu szansę na realizację feministycznego serialu, w którym kobieta zaczyna walczyć o siebie, a nie o rodzinę za wszelką cenę. Lulu staje po swojej stronie, i choć czasem błądzi, zyskuje niezależność i zdaje sobie sprawę ze swojej siły.
Dlatego serial może dać bodziec do działania wielu osobom. Inspirujące jest zwłaszcza tworzenie biznesu z niczego.
Z pewnością jest inspirujący. Skoro taka kura domowa jak Lulu może, to czemu nie ja? Wiele jest w naszym serialu wspaniałych kobiecych bohaterek. Siostra Lulu, debiutująca na ekranie magnetyczna Grażyna Sobocińska, a także fenomenalna Joanna Kurowska czy Marta Chodorowska. Myślę, że kobiety w różnym wieku bez problemu się tu odnajdą i z siebie pośmieją. Bo to jest jednak serial komediowy.
A mogliśmy w Lulu ujrzeć troszkę pani życia?
W każdym filmie i serialu zawieram jakąś część siebie. I to niekoniecznie muszą być postaci kobiece. (śmiech) W Lulu jest pełno mojego poczucia humoru. Wiele ze mnie ma Lulu, ale też inni bohaterowie, pokazani tu trochę w krzywym zwierciadle. Podczas prób daję z siebie wiele, ale też zachęcam do tego aktorów. Chodzi o poczucie prawdy w świecie, który stwarzamy na ekranie. Ale serial Lulu jest również szalony, co mi się bardzo podoba. (śmiech) Bohaterzy realizują wariackie pomysły i są naprawdę zakręceni. Nawet bardziej niż w życiu.
Serial szalony, ale również przerysowany w pewnym stopniu.
To nie jest realistyczny serial, lecz groteskowy. Przyznam, że chciałam stworzyć Lulu, by bezkarnie porzucać tortami. (śmiech) A tak na serio, to chciałam się sprawdzić w nowym dla mnie gatunku, odejść od realizmu, który mnie już męczył.
Jak mniemam, było to przyjemne przeżycie, takie rzucanie tortami.
Na pewno trudne produkcyjnie, bo po każdym dublu aktorzy musieli się doprowadzać do porządku. (śmiech) Kręcenie niektórych scen było ogromną przyjemnością – np. walka Ani Dereszowskiej i Joanny Kurowskiej na mąkę i produkty. I oczywiście rzucanie tortami – fantastyczne doświadczenie. Polecam spróbować.
I widowiskowe!
Czasami każdą z nas nachodzi ochota na zrobienie czegoś w tym stylu. W Planie B był moment, w którym Kinga Preis niszczyła całą kuchnię. Robiła to w imieniu wszystkich kobiet, bo nam w prawdziwym życiu trochę szkoda naszych prywatnych mebli. I Lulu też trochę w naszym imieniu tymi tortami rzuca.
Myślę, że każda kobieta przynajmniej raz w życiu marzyła, żeby podczas kłótni cisnąć talerzem czy ciastem w drugą stronę.
(śmiech) Ale potem robi nam się żal tych naczyń, które potem same będziemy musiały sobie kupić. Pewnie dlatego tego nie robimy.
To rzucanie ciastem jest zabawnym elementem w serialu, ale zwróćmy uwagę na ukrytą warstwę fabuły – rywalizacja i hierarchia płci, po dziś dzień występujące w wielu prawdziwych relacjach. W serialu męska dominacja mocno się wyróżnia – wysoko postawiony mąż, który czasami wręcz szydzi z bohaterki, to jeden z lepszych przykładów.
Postaci są tu z zasady narysowane wyraźną kreską. Jest mąż, który deprecjonuje swoją żonę, ale i uzależniony od mamusi czterdziestolatek, który wciąż nie może znaleźć kobiety. Postać grana przez doskonałego Andrzeja Kłaka uosabia pełnoletnich mężczyzn, którzy po prostu nie chcą dorosnąć, którym się to po prostu nie opłaca. Wielu takich wśród nas.
Wracając do męża Lulu, Andrzeja - wciąż spotykamy się ze zjawiskiem, że jakaś część mężczyzn deprecjonuje kobiece marzenia, plany i kompetencje. To jest pozostałość po patriarchalnym systemie, który teraz już legł w gruzach.
Tak się zastanawiam – czy wobec tego męska część publiczności może poczuć się w pewnym sensie zaatakowana przez serial? Mężczyźni raczej nie są przedstawieni w nim przychylnie.
Formuła serialu, czyli komedia, wymaga zaostrzenia postaw, użycia ostrej kreski. Gdybym pokazała wszystkich bohaterów w realistycznym świetle, to nie byłoby komedii. Poza tym większość reżyserów seriali to mężczyźni, ja jestem kobietą, to dlaczego nie mogę pokazać naszego punktu widzenia i pośmiać się z nich? Poza tym myślę, że większość mężczyzn zdaje sobie sprawę z własnych słabości, a na pewno wielu potrafi się z tego śmiać. Jest to serial komediowy, więc nikt nie powinien się obrażać. Jak mawia klasyk – obrażają się tylko kucharki.
Jest to również bardzo prorodzinna produkcja. Mam wrażenie, że czerpała pani wzorce z przeszłości, bo dzisiejszy obraz rodziny oraz więzi międzysąsiedzkich jest trochę inny. Współczesne społeczeństwo sprawia wrażenie bardziej od siebie oddalonego.
Rzeczywiście, mieszkańcy serialowej kamienicy się ze sobą znają i spędzają wiele czasu razem, co w obecnych czasach jest rzadko spotykane. Raczej nie utrzymujemy głębszych kontaktów z sąsiadami, nawet nie wiemy często, kto mieszka za ścianą. Chyba że mieszkamy w domach, wtedy ta sytuacja może wyglądać trochę inaczej, bo dobrze jest znać sąsiada. Ale w blokach i apartamentowcach to jest już prawie niespotykane. W Lulu kamienica żyje własnym życiem, mieszkańcy tworzą wspólne wydarzenia, organizują swoje imprezy – przecież mogłoby tak być. Pamiętam taki obraz z dzieciństwa – tak kiedyś wyglądało życie. Myślę, że wciąż bywają takie miejsca, gdzie ludzie nie są aż tak zatomizowani, gdzie ze sobą rozmawiają, okazują sąsiedzką życzliwość – a przynajmniej chcę w to wierzyć. To nie jest serial społeczny.
To jest rzeczywiście miły portret dawnych czasów, do których chętnie się wraca. Przypominamy sobie, jak wcześniej wyglądały relacje międzyludzkie.
Zupa nic też o tym opowiada. Przedstawia tamte realia – sąsiedzkie więzi, wspólne obchodzenie imienin. Do tego dzieci bawiące się z kluczami na szyi na podwórku, dorośli palący razem papierosy na klatkach. Relacje międzyludzkie to coś, co mnie interesuje najbardziej.
Chciałaby pani jeszcze raz zagłębić się w przeszłość?
Mam takie plany. To będzie historia z przeszłości - na pewno nie na smutno.
Czyli komedia, która nas podniesie na duchu.
Mam nadzieję, że tak się stanie.
To zawsze chwyta Polaków – wspominanie realiów życia w dawnym systemie. Głosy są różne, ale powraca się do tego z jakąś nostalgią.
W życiu chodzi o relacje, a media społecznościowe nie zbudują nam prawdziwych więzi. Facebook, Messenger, Tik Tok nie zastąpią spojrzenia w oczy i pośmiania się razem. Dlatego tęsknimy za dawnymi relacjami, których dziś jest coraz mniej, co prowadzi do napięć, depresji i plagi samotności.
I to jest bardzo smutna rzeczywistość... W jakim jeszcze aspekcie mogłaby pani jako reżyserka podejść do obrazu kobiety?
Właśnie skończyłam zdjęcia do filmu, w którym głównymi bohaterkami są dwie siostry. Będą to kobiety szczególne. Jedna ma porażenie mózgowe, druga jest tancerką Baletu Narodowego. Film stanowi ekranizację bestsellerowej książki Święto Ognia Jakuba Małeckiego i zadebiutuje prawdopodobnie jesienią w kinach. Będzie opowiadać o kobietach, ale także o mężczyznach, o próbie bycia szczęśliwymi mimo wszystko.
Dorzuci pani komediowe wątki?
Troszkę humoru oczywiście będzie, ale Święto ognia swoim tonem zbliżone jest bardziej do filmu Moje córki krowy. Jest to jednak zupełnie inna historia. Wszystko będzie opowiedziane z nadzieją, którą zawsze staram się przekazywać widzom.
Widzowie będą płakali na seansie.
Tak mi się wydaje. Ale wyjdą z kina wzruszeni i podniesieni na duchu.
Wspomniała pani o nadziei, którą przekazuje filmami. Wiem też, że chce pani zostawiać widza z jakąś refleksją. Czy serial Lulu, który jest lekki, skłoni widza do zadumy?
Przecież poprzez komedię także przekazujemy emocje i pewne prawdy o życiu. Lulu ma na celu udowodnić, że każda kobieta może zawalczyć o siebie, o swoją miłość, szczęście, pieniądze. To lekka forma, ale treści bardzo istotne. Chciałabym dodać tym serialem kobietom wiary we własną siłę.