Karolina Gruszka: jesteśmy tak przeładowani, że przestajemy nawzajem się widzieć w związku [WYWIAD]
Wyrwa jest nowym filmem kryminalnym, zrealizowanym tym razem na podstawie powieści Wojciecha Chmielarza. Jedną z ról zagrała Karolina Gruszka, z którą mieliśmy możliwość porozmawiać o tej produkcji.
Wyrwa wyreżyserowana została przez Bartosza Konopkę, a Karolina Gruszka odegrała rolę żony głównego bohatera. Z Aktorką mieliśmy przyjemność porozmawiać o filmie, planach na przyszłość, ale też o tym, czy łatwo przyszło jej kłócenie się z Tomaszem Kotem.
Michał Kujawiński: W Wyrwie przypadła pani rola Janiny Tomskiej – dziennikarki, matki dwóch córek i żony Maćka, granego przez Tomasza Kota. Dowiadujemy się, że kobieta sporo rzeczy ukrywała przed swoją rodziną. Co takiego zaszło, że postanowiła w zasadzie prowadzić drugie życie?
Karolina Gruszka: Nie mogę do końca wszystkiego powiedzieć, ponieważ na tym polega zadanie głównego bohatera, czyli męża mojej bohaterki. Maciek przez cały film próbuje pojąć, co takiego zaszło. Chce zrozumieć motywacje, które kierowały Janiną. To, co wiemy na pewno z pierwszej dość sugestywnej sekwencji filmu, to to, że mamy do czynienia z małżeństwem w kryzysie. Na początku pewnie było między nimi super, natomiast po latach mają już stosunkowo duże dzieci i kredyt na głowie. Wydarzyło się coś, co sprawiło, że nagle zaczęli się od siebie oddalać. Wydaje mi się, że jest to sytuacja dość typowa i aktualna dla naszego społeczeństwa – takich związków jest sporo. Wyjątkami są raczej ci, którzy potrafią o relację zadbać i sprawić, żeby wciąż pozostawała żywa. Naszym bohaterom to się nie udało i stąd całe to zamieszanie, o którym opowiada film. Janina była w tym związku stroną bardziej spontaniczną, wolną wewnętrznie. Wnosiła do domu jakiś powiew świeżości i kolor. Jej jako pierwszej zaczęła doskwierać rutyna. Poczuła, że życie mija, że nie realizuje w pełni swojego wewnętrznego potencjału. Zaczęła więc szukać inspiracji i bodźców na zewnątrz.
Właśnie, pojawia się tutaj z jednej strony kwestia ambicji i różnych celów, ale też presja oczekiwań. Wspomina pani o aktualności tego zagadnienia. Czy można więc powiedzieć, że Wyrwa dokonuje jakiejś diagnozy i mówi coś o nas samych?
Myślę, że jest w tym filmie dużo wątków uniwersalnych. Gdy wpadamy w szybki rytm, działamy pod presją czasu i oczekiwań społecznych czy kulturowych, jesteśmy tak przeładowani i zestresowani, że przestajemy nawzajem się widzieć w związku. Nagle wszystko zaczyna nam przeszkadzać. Nie dajemy sobie przestrzeni na to, żeby realizować swoje marzenia. Wydaje nam się, że najpierw trzeba wywiązać się z obowiązków. Tak właśnie ma ustawione priorytety główny bohater, Maciek. Gdybyśmy go spytali, czy daje mu to szczęście, na pewno odpowiedziałby przecząco. Tylko my często nie dajemy sobie nawet okazji do zadania tego pytania. Żeby to pytanie mogło paść, trzeba chociaż na chwilkę się zatrzymać.
Film otwiera sugestywna scena z udziałem pani bohaterki i filmowego męża. Moje pytanie brzmi zatem: czy łatwo było kłócić się z Tomaszem Kotem? Chodzi mi oczywiście o waszą współpracę na planie – jak się układała?
Bardzo przyjemnie się było z nim kłócić (śmiech). Tomek jest wspaniałym partnerem, znamy się od lat i jesteśmy w tej samej agencji aktorskiej, ale nie mieliśmy szansy wcześniej ze sobą zagrać. Obydwoje ucieszyliśmy się z takiej możliwości. Tomek jest partnerem, który słucha. Jest bardzo czujny na aktora, z którym gra, więc emocjonalne sceny wydarzają się w sposób spontaniczny. I to było fajne. Na planie spotykałam się i z Tomkiem, i Grześkiem Damięckim po raz pierwszy – i to było bardzo ciekawe, bo są zupełnie inni. Każdy ma też swój styl pracy. Grzesiek jest skupiony, niezwykle przygotowany i skoncentrowany – co jest mi bliskie, bo sama jestem introwertyczką. Tomek natomiast jest osobą, która czerpie z prywatnych relacji na planie. Dużo żartuje, a ma abstrakcyjne i niezwykle ciekawe poczucie humoru.
Wyrwa jest adaptacją książki Wojciecha Chmielarza. Czy miała pani wcześniej styczność z jego literaturą?
Oczywiście słyszałam o jego twórczości, natomiast muszę się przyznać, że nie czytałam wcześniej jego książek. Jak dostałam propozycję zagrania w filmie, nie było jeszcze gotowego scenariusza. Reżyser, Bartek Konopka, powiedział mi jednak o powieści. Tego samego dnia ją kupiłam i przeczytałam, bo byłam strasznie ciekawa tej historii. Bardzo dobrze się ją czytało! Poczułam, że to materiał na ciekawy thriller psychologiczny z elementami komediowymi.
Wyrwa porusza wiele ciekawych zagadnień – między innymi obraz współczesnego mężczyzny i motyw radzenia sobie ze stratą. Co dla pani było najciekawsze?
Chyba to, o czym mówiliśmy na początku, czyli to, jak możemy stracić z oczu osobę, z którą żyjemy na co dzień. Bardzo ciekawe było dla mnie też zakończenie. Nie mogę zdradzić nic więcej. Powiem jedynie, że rzadko w ten sposób kończą się filmowe historie. Zmierzenie się z tym, jak mogą zareagować widzowie, może być ciekawe.
Jest też wątek związany z gwałtem – moim zdaniem to temat rzadko eksplorowany w polskim kinie. Czy przygotowywaliście się jakoś do tych scen?
Nie, nie było specjalnych przygotowań, chyba dlatego, że te sceny pokazywane są w formie krótkich migawek, są bardziej znakiem, mają się dopełnić w wyobraźni widza.
Dużo trudniejsze były sceny wymagające wiarygodnego pokazania emocji bohaterów postawionych wobec tak trudnych okoliczności jak śmierć bliskiej osoby, zdrada, kłamstwo... Bartek Konopka jest reżyserem o niezwykłej kulturze osobistej, empatii i wrażliwości, więc bardzo dbał o wszystkich na planie, zwłaszcza o dzieci. Myślę, że dziewczynki, które grały nasze z Tomkiem córki, czuły się na planie zaopiekowanie - złapały bliską relację z Tomkiem Kotem, z którym miały wiele wspólnych scen. Nie było mnie przy wszystkich scenach z ich udziałem, ale jestem pewna, że wszystko było przegadane i konsultowane z rodzicami. Też jestem mamą i też zaczynałam grać, gdy byłam dzieckiem. Uważam, że nie każda młoda osoba powinna być na planie. Dlatego tak ważne są castingi – trzeba wybrać dzieci, które są wrażliwe i zdolne, ale też takie, które mają mocną konstrukcję psychiczną i dystans do pewnych spraw.
Czy są na horyzoncie kolejne projekty z pani udziałem? Na co możemy czekać?
Mogę uchylić rąbka tajemnicy, jeśli chodzi o projekty, które są już nakręcone, bo o tych najbezpieczniej się mówi. Wiadomo, że nic złego się z nimi nie wydarzy (śmiech). Będzie film Kingi Dębskiej Święto ognia, który powinien mieć premierę po wakacjach. To historia na podstawie polskiej powieści pod tym samym tytułem, tym razem Jakuba Małeckiego. To kino i do pośmiania się, i do wzruszenia. Poetycka, ale też mocna historia o ludziach i rodzinie. Druga rzecz to film Magdy Łazarkiewicz na podstawie powieści Kajtek Czarodziej Janusza Korczaka. W tej chwili zaczynam bardzo ciekawy projekt, ale nie w Polsce, tylko na Litwie. Odpowiada za niego amerykańska reżyserka, Roberta Grossman. Produkcja będzie częścią ekspozycji otwieranego za dwa lata nowoczesnego muzeum żydowskiego – podobnego do naszego POLIN, ale jeszcze z jeszcze większym rozmachem. W planach jest także druga część Za duży na bajki – filmu, który okazał się dużym sukcesem na Netfliksie.