Przemyślenia po finale Mecenas She-Hulk. Najgorszy serial Marvela?
Emocje po finale Mecenas She-Hulk opadły i wreszcie można ocenić, jak prezentuje się serial jako całość. Niestety, mało tu pozytywów.
Finałowy odcinek Mecenas She-Hulk był jednym z niewielu, które mi się podobały. Czułam jednak pewien niedosyt po napisaniu recenzji 9. odcinka. Gdy opadły emocje, zdałam sobie sprawę, że epizod jako osobny byt sprawdza się wyśmienicie, ale jako zwieńczenie 1. sezonu uwypukla wszystko, co frustrowało mnie przez ostatnie tygodnie: wątki prowadzące donikąd, słabe CGI, zmarnowanie dobrych postaci na kilkusekundowe gagi. Czekałam na premierę serialu z niecierpliwością, ale po finale muszę spytać: czy to może być najgorszy serial Marvela?
Titania Schrödingera
Serial Mecenas She-Hulk miał spory potencjał dzięki genialnej obsadzie. Jeśli ktokolwiek wątpi w talent Tatiany Maslany, powinien przerwać czytanie tego artykułu i obejrzeć Orphan Black. To nie koniec. Jameela Jamil, która gra Titanię, jest ulubienicą fanów serialu Dobre Miejsce z Netflixa. To, że jest idealna do roli, było widać chociażby podczas akcji promocyjnych: aktorka chodziła po mieście w kostiumie jako łotrzyca, niszcząc plakaty i bilbordy z Mecenas She-Hulk w Los Angeles. I prezentowała się epicko.
Bardzo cieszyłam się, że zobaczę te dwie aktorki w marvelowskich wcieleniach – i to w jednym serialu! Moją ekscytację można porównać do uniesienia fanów Starbucksa, gdy na jesień wraca do menu Pumpkin Spice Latte. Dwie utalentowane artystki w wyrazistych, ciekawych rolach, a do tego wielki debiut znanych i lubianych komiksowych bohaterek w MCU. Problem w tym, że za kulisami działo się więcej niż na ekranie. A Titania – tak jak wiele innych postaci w serialu – okazała się zbędna. Kompletne wycięcie wszystkich scen z antagonistką nie zmieniłoby nic w fabule. I przerażające jest to, że można to samo powiedzieć o niemal wszystkich bohaterach serialu.
Genialny casting vs. niegenialny scenariusz
Serial Mecenas She-Hulk miał do dyspozycji genialną obsadę nawet na drugim i trzecim planie. Renée Elise Goldsberry jako Mallory oglądało się z przyjemnością, Ginger Gonzaga jako Nikki była chyba najsympatyczniejszą postacią, Tim Roth jako Emil Blonsky potrafił być przekonujący na tle najbardziej abstrakcyjnych wątków, takich jak fanki Abominacji. Pytanie: co z tego? Żadnemu z bohaterów nie poświęcono dość czasu i uwagi, przez co trudno traktować ich poważnie. I nie jest tu żadną wymówką to, że serial jest komedią. Różowe lata siedemdziesiąte, Teoria wielkiego podrywu, Dwie spłukane dziewczyny – to też sitcomy, czasem niedorzeczne, ale widzów obchodzili ci bohaterowie.
Nawet najlepsi artyści nie są w stanie uratować kiepskiego scenariusza. Aktorzy mieli do dyspozycji poszarpane, niełączące się ze sobą wątki, które dla finału nie miały żadnego znaczenia. Sceny z serialu przypominają raczej losowe klipy, przez co widzowi trudno przywiązać się do bohaterów. Postacie to marionetki, które były wyciągane z szafy do gagów, a potem ponownie odkładane na półkę. Widać to chociażby w odcinku ślubnym, bo Titania wchodzi z impetem na wesele, a potem nic z tego nie wynika i znów o niej zapominamy. Siłą MCU zawsze były charyzmatyczne, ciekawe postacie. Dlatego tym bardziej frustruje mnie fakt, że mimo dobrego castingu nie wykorzystano potencjału obsady.
Komedia prawnicza i Jennifer Walters
Chyba największym zawodem były wątki prawnicze. Osoby kompletnie niezainteresowane sądownictwem były w stanie wytknąć twórcom błędy! Mam wrażenie, że nawet Sędzia Anna Maria Wesołowska wypada na tym polu lepiej. Co więcej, Jennifer Walters jest zwyczajnie nieporadną prawniczką. I mam wątpliwości, czy było to celowe zagranie twórców. W dodatku wielu widzów liczyło, że ta produkcja pokaże nam trochę inne Kinowe Uniwersum Marvela, biorąc pod uwagę fakt, że Jen patrzy na świat oczami pani mecenas, a nie superbohaterki. Tymczasem postać rzuca samochodami i rozwala parking tak jak w każdej innej produkcji MCU, nie martwiąc się o to, kto za to zapłaci.
Coś poszło nie tak przy pisaniu Jennifer Walters. W komiksach była swego rodzaju nieudacznikiem, dlatego zamianę w Hulka postrzegała jako zbawienie. Ludzie w końcu zwracali na nią uwagę, wydawała się im atrakcyjna i interesująca. To podkreślało różnicę pomiędzy nią i kuzynem. Bruce Banner przez lata postrzegał transformację jako klątwę i nie miał nad nią kontroli, a dla Jen był to bilet do lepszego życia. Mam wrażenie, że twórcy serialu chcieli zjeść ciastko i mieć ciastko. Stworzyć jednocześnie pewną siebie, sarkastyczną prawniczkę i nieudacznika z kompleksami. Główna bohaterka na początku w ogóle nie chce być She-Hulk, a mimo to szybko przeskakujemy do momentu, w którym czuje, że to jej lepsza połowa. Spotkanie na farmie Emila to właściwie jedna z niewielu chwil, gdy rozumiemy ją trochę lepiej, ale w ogólnym rozrachunku bohaterka nie przechodzi żadnej drogi, dlatego nie wydaje się interesująca. Tak naprawdę nie wiem, jaka jest serialowa Jen, bo chyba sami twórcy nie znali odpowiedzi na to pytanie.
Czy Mecenas She-Hulk to najgorszy serial Marvela?
Kiedyś miałam wysokie wymagania względem seriali Marvela. Narzekałam, że wątek dżinów w Ms. Marvel nie ma sensu, co zresztą później znalazło potwierdzenie w wywiadach z twórcami, którzy przyznali, że chcieli rozegrać to trochę inaczej. Gdy oglądałam Mecenas She-Hulk, zdałam sobie sprawę, że cieszę się, gdy odcinek po prostu nie jest zły i można go obejrzeć bez zgrzytania zębami. Naprawdę chciałam polubić tę produkcję ze względu na dobrych aktorów, ciekawy pomysł i sympatię do Jennifer Walters. Ale po finale mogę myśleć tylko o tym, czym serial mógłby być, gdyby zdecydowano się na jeden konkretny pomysł i konsekwentnie go realizowano.
To mogła być komedia prawnicza, w której każdy odcinek przedstawiałby inną sprawę osoby z nadludzkimi zdolnościami, poszerzającą naszą wiedzę o MCU. Twórcy mogliby pokazać nam kogoś, kto martwi się o to, o co superbohaterowie zwykle nie muszą – zniszczenie mienia i pozwy. To mogła być produkcja w pełni skupiona na Jen, która spędzałaby czas w ośrodku Abominacji, ucząc się z nowymi znajomymi, jak to jest być Hulkiem. W końcu jej relacja z uczniami Emila była jednym z najbardziej uroczych wątków. Na pewno fani ucieszyliby się też, gdyby główny konflikt dotyczył Titanii i relacji tych dwóch bohaterek. Ale jak próbujemy wykorzystać wszystkie te wątki, nadpisane o Intelligencię i kradzież krwi, a potem wcisnąć je na siłę w dziewięć odcinków, to przypomina to skakanie po walizce, która nie chce się domknąć. Obecnie to niestety jeden z najgorszych seriali Marvela.
Zobacz także: