Miłość, Śmierć i Roboty, czyli od trudnych początków do jednego z najoryginalniejszych seriali ostatnich lat
W związku z premierą 3. części serialu Miłość, Śmierć i Roboty postanowiłem przyjrzeć się trudnym początkom projektu oraz temu, dlaczego jest tak atrakcyjny dla widza.
Miłość, Śmierć i Roboty to antologia animacji platformy Netflix, która szturmem podbiła serca widzów w 2019 roku. Serial – składający się z przeróżnych historii z gatunku science fiction, komedii, horroru i fantasy – to dzieło, za które odpowiadają Tim Miller i David Fincher. Ten pierwszy jest założycielem studia animacji Blur. Finchera zapewne kojarzycie ze znakomitych dzieł jak Siedem czy Podziemny krąg. Okazało się, że twórca, zwykle kojarzony z mrocznymi opowieściami o ciemnej stronie Ameryki, jest również wielkim fanem animacji, a pomysł na stworzenie filmowej antologii w takim gatunku pojawił się u niego dobre kilka lat przed propozycją Netflixa. Gdyby filmowa wersja doszła do skutku, to zapewne dzisiaj nie otrzymalibyśmy serialu Miłość, Śmierć i Roboty. Powód jest prosty – to, co ostatecznie stało się antologiczną, miało być rebootem produkcji Heavy Metal.
Heavy Metal to kultowy w wielu kręgach magazyn komiksowy, który łączył różne historie z gatunku science fiction i dark fantasy, podszyte często pewną dawką erotyki. Doczekał się dwóch ekranizacji z 1981 i 2000 roku. W 2008 roku ogłoszono, że Miller i Fincher pracują nad nową adaptacją Heavy Metalu, chociaż pomysł na wspólny projekt pojawił się kilka lat wcześniej. Miller pod koniec XX wieku spotkał się z Fincherem i przedstawił mu koncepcję "nowego Heavy Metalu" przeznaczonego dla dojrzałego odbiorcy. To podejście wynikało z tego, że reżyser Deadpoola chciał zrobić animację dla dorosłego widza, która byłaby pewną odmianą dla powstających wówczas kreskówek skierowanych do młodszego fana. Jednak ogłoszony w 2008 roku projekt przez lata nie mógł dojść do skutku. Studia nie były przekonane do takiej formy, mimo że podpisano umowę na film z Paramount Pictures. Ostatecznie w 2011 roku Robert Rodriguez nabył prawa do Heavy Metalu i chciał z niego zrobić film animowany. Niestety, również ten projekt się nie udał. Dobrze, że Miller i Fincher nie porzucili pomysłu na animowaną antologię. Przez lata odbijali się od drzwi wytwórni, aż pewnego dnia pojawił się Netflix i wszystko się zmieniło.
Gdy na drodze naszych twórców stanął streamingowy gigant z USA, zmieniła się koncepcja projektu i ostatecznie postawiono na antologiczny serial Miłość, Śmierć i Roboty. Jak powiedział Miller w jednym z wywiadów, Netflix zaznaczył im na początku, że nie ma żadnych danych mówiących o tym, czy projekt okaże się sukcesem. Jednak był dla nich ciekawy, więc zaryzykowali. Fincher i Miller trafili w dobry czas platformy, ponieważ nie wiadomo, co by się stało, gdyby dzisiaj przedstawili ideę kierownictwu. Gdy serwis zanotował spadek liczby subskrybentów i cen akcji, zaczął kasować te bardziej ryzykowne i mało perspektywiczne projekty, w tym niektóre animacje. Można zatem śmiało założyć, że gdyby dzisiaj twórcy przyszli do nich z tym pomysłem, nie byłoby takiego entuzjazmu. Jednak ryzyko się opłaciło.
Najlepsze odcinki Miłość, Śmierć i Roboty (subiektywne zestawienie autora)
Panowie zaprosili do współpracy znane studia zajmujące się animacją komputerową. W tym miejscu otrzymujemy polski akcent w serialu, gdyż za jeden z odcinków, Rybią noc, odpowiadał Damian Nenow ze studia Platige Image. Na oficjalnym wydarzeniu związanym z promocją twórca opowiedział między innymi o wielkich, cotygodniowych zebraniach, na których poszczególne zespoły informowały o swoich postępach w pracy. Jak wspomniał w rozmowie z naEKRANIE:
Pierwszy sezon produkcji składał się z osiemnastu odcinków. Mieliśmy intensywny thriller o kobiecie, która była świadkiem zbrodni, epizod o trzech robotach zwiedzających postapokaliptyczny świat, a także historię o bohaterce, która zajmowała się walkami potworów w klimacie cyberpunk, i opowieść o jogurcie przejmującym władzę nad światem. Szesnaście odcinków zostało opartych na dziełach literackich znanych pisarzy, a dwa na oryginalnych scenariuszach. Jeśli chodzi o odcinek zatytułowany Świadek, jego reżyser, Alberto Mielgo, do stworzenia wizerunku głównej bohaterki użył szkicu koncepcyjnego postaci Peni Parker z filmu Spider-Man Uniwersum, przy którym był głównym dyrektorem artystycznym. Fincher w jednym z wywiadów przyznał, że nie chcieli z Millerem określać koncepcji historii. Miały jedynie wiązać się z trzema hasłami znajdującymi się w tytule. Chcieli dzięki temu zapewnić twórcom swobodę kreatywną. Projekt miał na celu sprawić, aby widz sięgnie po literaturę, w której znajdzie wiele świetnych historii, choćby z gatunku science fiction.
Projekt okazał się ogromnym sukcesem. Powstałe do tej pory dwa sezony zgromadziły łącznie 11 nagród Emmy. Dlaczego widzom tak bardzo spodobała się ta antologia? Wydaje mi się, że tak naprawdę przeważają w tej kwestii dwa czynniki. Po pierwsze – mamy różne gatunki i konwencje. Nawet najbardziej wybredny widz znajdzie tu coś dla siebie. Chcesz obejrzeć coś steampunkowego, ale połączonego z azjatycką mitologią? Nie ma sprawy. Lubisz opowieści o walkach gigantycznych potworów i cyberpunk? Jest odcinek dla ciebie. Interesujesz się historią i zastanawiałeś się, co by było, gdyby Hitler nie doszedł do władzy? Miłość, Śmierć i Roboty pokazuje takie scenariusze w wyjątkowo szalonej formie. Nawet jeśli nie lubisz jakiegoś gatunku, to możesz się do niego przekonać, bo został on oryginalnie pokazany. Miałem tak ze wspomnianym steampunkiem, za którym średnio przepadałem, a od czasu Miłości... stałem się jego fanem. Poszczególne odcinki to również prawdziwy nerdgasm dla fanów popkultury, w którym znajdziemy odniesienia do innych dzieł, między innymi serii Terminator czy Obcy. Każda z opowieści spokojnie nadawałby się na długometrażowy film fabularny. Jednak w tym miejscu przychodzi drugi czynnik decydujący o popularności projektu... metraż!
Krótka forma odcinka – od 5 do 15 minut – doskonale sprawdza się w przypadku antologicznej produkcji Netflixa. Często zdarza się, że szukamy jakiegoś serialu, który spokojnie obejrzelibyśmy w weekend lub nawet w jeden dzień. Nie chcemy wciągać się w długie, kilkusezonowe fabuły. Po prostu nie mamy na to czasu. Dlatego Miłość, Śmierć i Roboty jest w tym przypadku fantastycznym rozwiązaniem. Do tego dzisiejsze tempo życia sprawia, że bardziej skupiamy się na krótszych formach przekazu, dlatego tak popularne są filmiki na YouTube, które zazwyczaj nie przekraczają 10 minut. Zresztą w jednym z wywiadów Tim Miller stwierdził, że na początku zastanawiali się, czy widzowie będą chcieli oglądać tak krótkie odcinki, ale potem zorientowali się, że odbiorcy właśnie taki metraż preferują. Zatem te dwa czynniki sprawiają, że widzowie zainteresowali się i pokochali projekt Netflixa. Przypuszczam, że jeśli jakość epizodów nadal będzie trzymała wysoki poziom, to doczekamy się jeszcze kilku sezonów produkcji z miłością, śmiercią i robotami w tle.