NFT – zaraza czy przyszłość branży technologicznej?
DC, Konami, Marvel, Ubisoft. To tylko kilku gigantów szeroko rozumianej branży rozrywkowej, którzy zainteresowali się NFT. I choć wiele prób spopularyzowania tokenów spotyka się z ostrą krytyką ze strony internautów, pobudki stojące za powołaniem NFT do życia nie wyglądały zbyt podejrzanie.
W ostatnich miesiącach co rusz słyszeliśmy o kolejnych „rewolucyjnych” projektach wykorzystujących tokeny NFT. Ubisoft planuje wynieść mikrotransakcje na nowy poziom i przenieść sprzedaż płatnych dodatków na autorską platformę blockchainową. Twórcy z GSC Game World chcieli stworzyć S.T.A.L.K.E.R. Metaverse, za pośrednictwem którego gracze mieliby wejść w posiadanie fragmentu gry S.T.A.L.K.E.R. 2: Heart of Chernobyl i stać się jednym z jej bohaterów niezależnych. A zespół Team17 planował sprzedawać fanom serii Worms pamiątkowe wirtualne statuetki.
Z tej trójki wyłącznie Ubisoft dalej niewzruszenie rozwija swój projekt. Pozostałe zespoły deweloperskie posypały głowy popiołem i przyznały graczom, że pomysł wdrożenia technologii NFT w ich wydaniu był chybiony. Z drugiej strony firmy takie jak Konami, Marvel czy DC Comics z powodzeniem sprzedają swoje cyfrowe dzieła sztuki w formie NFT i społeczność nie buntuje się aż tak głośno przeciw ich działaniom.
Niezorientowany użytkownik sieci może pogubić się w tym szumie informacyjnym. Zwłaszcza jeśli jednego dnia czyta o tokenie z serii Bored Ape Yacht Club sprzedanym za miliony dolarów, aby chwilę później dowiedzieć się, że jedna z największych platform sprzedażowych NFT przyznała, że wiele aukcji z tokenami wygenerowanymi za pośrednictwem ich narzędzi to scam.
Czym jest to całe NFT i czy faktycznie jest w nim coś rewolucyjnego?
Pod skrótem NFT ukrywa się akronim od sformułowania Non-Fungible Tokens, który można przetłumaczyć na język polski jako „żeton, który nie podlega wymianie”. Owa niewymienialność odnosi się bezpośrednio do wartości tokenu, a pośrednio – jego blockchainowej natury. NFT wywodzą się bowiem w prostej linii od tej samej technologii, która napędza rynek kryptopwalutowy. I to od niej warto zacząć opowieść o popularnych tokenach.
Blockchain w służbie NFT i kryptowalut
Takie środki płatnicze jak bitcoin czy Ethereum są nierozerwalnie związane z blockchainem, czyli rozproszoną siecią obliczeniową współtworzoną przez wielu użytkowników. Zagłębienie się w szczegóły funkcjonowania tej technologii u jej podstaw nie jest tak naprawdę niezbędne do zrozumienia, czym jest NFT. Aby klarowniej zarysować NFT na tle kryptowalut, pozwolę sobie na pewne uproszczenia w opisywaniu blochchaina. Z góry przepraszam za nie wszystkie osoby zaznajomione z tą tematyką.
Sieć blockchain to specyficzny rodzaj bazy danych, który wyróżnia się na tle innych systemów przetwarzania informacji m.in. tym, że nie bazuje na tzw. jednym źródle prawdy. Kiedy łączymy się z klasyczną stroną internetową, nasza przeglądarka wysyła do serwera zapytanie z prośbą o udostępnienie konkretnego zestawu danych. W następnym kroku serwer pobiera informacje ze ściśle określonego nośnika i przekazuje klientowi. Przy założeniu, że firma hostingowa nie wykonuje zapasowej kopii bezpieczeństwa, trwałe uszkodzenie takiego serwera prawdopodobnie na dobre odetnie nam dostęp do zgromadzonych danych.
Struktura blockchainowa przypomina zaś kłącze o wielu punktach węzłowych. Każda informacja dotycząca transakcji zachodzącej wewnątrz sieci może być przesyłana do wielu użytkowników sieci, dzięki czemu informacje o aktualnym stanie sieci funkcjonują w rozproszonym rejestrze. Kiedy chcemy wymienić się jakimiś zasobami – np. przesłać komuś kryptowalutę, nie musimy polegać na jednym, konkretnym serwerze.
Nie istnieje bowiem jeden organ nadzorujący przepływ danych, weryfikacja informacji dokonuje się na płaszczyźnie społecznościowo-technologicznej. Każda zmiana w strukturze blockchaina tworzy tzw. węzeł, a jego poprawność jest weryfikowana przed dodaniem go do kolejnego bloku sieci. W trakcie tego procesu wykorzystuje się publiczny klucz kryptograficzny, który ma zweryfikować poprawność transakcji w odniesieniu do innych węzłów. Taki mechanizm przetwarzania danych ma gwarantować, że nikt nie dopisze sobie do swojego portfela bitcoinów, do których nie ma prawa. Nawet jeśli przechowujemy bitcoiny w tzw. zimnym portfelu, który nie jest podłączony do internetu, w momencie przesyłania wirtualnych środków na inne konto, poprawność transakcji zostanie zweryfikowana przez całą sieć blockchainową.
Rozproszony charakter bazy danych wyklucza także możliwość ręcznego zmodyfikowania środków zgromadzonych na kryptowalutowym koncie, aby zwiększyć jego stan. Kiedy ktoś rozpocząłby transakcję wykorzystującą zmodyfikowany kod portfela, węzeł nie przeszedłby pomyślnie procesu publicznej weryfikacji. Tak ścisła kontrola możliwa jest dzięki charakterystycznej strukturze sieci blockchain. Główny łańcuch danych, zawierający najbardziej aktualne informacje na temat przetwarzanych zasobów, zawiera bowiem informacje na temat wszystkich publicznie przeprowadzonych transakcji. Za każdym razem, kiedy ktoś podejmuje próbę zmiany struktury sieci np. w formie przesłania komuś kryptowaluty, łączy się z głównym łańcuchem i wysyła do niego prośbę o przetransferowanie środków pomiędzy konkretnymi użytkownikami.
Zarysowany tu sposób weryfikacji zapobiega m.in. kradzieży środków z wirtualnych portfeli. Dopóki prywatny klucz do zarządzania takim portfelem nie trafi w ręce osób niepowołanych, nikt nie przepisze na siebie naszych środków. A klucz tego typu możemy przechowywać np. w formie wydruku komputerowego, skutecznie zabezpieczając się przed przechwyceniem go przez hackerów drogą cyfrową.
Weryfikacja bloków w odniesieniu do głównego łańcucha zapobiega także dopisywaniu kryptowalut z powietrza. Te środki płatnicze można wydobyć wyłącznie w procesie kopania, czyli - w dużym uproszczeniu - wykorzystania komputerów o wysokiej wydajności do przeprowadzania skomplikowanych obliczeń matematycznych. Górnicy kryptowalutowy w zamian za udostępnianie mocy obliczeniowej są wynagradzani niewielką ilością konkretnej kryptowaluty. Tylko tak wydobyte środki mogą pojawić się w sieci blockchain.
Kryptowaluta a NFT
I tu na scenę wkracza NFT. Tokeny są niczym innym jak pakietem danych zapisanych w sieci blockchain, które przyporządkowano do konkretnego użytkownika. Zazwyczaj pakiet ten jest powiązany z filmem, grafiką czy przedmiotem z gry, jednak to nie wizualizacja sama w sobie stanowi trzon tej technologii. NFT jest w rzeczywistości certyfikatem autentyczności, który wskazuje, że dany zasób cyfrowy należy do posiadacza konkretnego tokena. NFT możemy utożsamiać z cyfrowym podpisem dającym nam prawo do nazywania się prawnym właścicielem specyficznego zbioru danym zero-jedynkowych.
Choć nic nie stoi na przeszkodzie, aby skopiować grafikę jednej z małp z Bored Ape Yacht Club, jej właściciel będzie tylko jeden. Mimo iż skopiowana ilustracja będzie wyglądać dokładnie tak, jak ta przypisana do tokena, dla blockchainowej społeczności oryginalna jest wyłącznie ta powiązana z reprezentującym ją NFT.
Aby lepiej zrozumieć ideę tej technologii, cofnijmy się do początku, czyli do definicji NFT. Na wstępnie wspomniałem, że tokeny tego typu traktuje się jako zasób o niewymiennym charakterze. Oznacza to, że dwa z pozoru identyczne NFT nie będą miały tej samej wartości. To odróżnia je od walut wymiennych, takich jak papierowe pieniądze, środki na koncie bankowym czy kryptowaluty.
Wymienne środki płatnicze mają ściśle określoną wartość. Dysponując jedną dziesięciozłotówką, mogę wymienić ją na inny egzemplarz i ruch taki – przy założeniu, że oba banknoty są prawdziwe – nie sprawi, że którakolwiek ze stron transakcji będzie stratna. Mogę nawet zamienić jedną dziesięciozłotówkę na dwie pięciozłotówki, co w żaden sposób nie wpłynie na zasobność mojego portfela.
Na podobnej zasadzie działają kryptowaluty. Mimo iż ich kurs jest mocno niestabilny, są w pełni wymienialnym środkiem płatniczym. Przelewając komuś jednego bitcoina, rozsyłam do sieci blockchainowej informację o tym, że dany zasób zmienił swojego właściciela, ale nadal pozostaje jednym bitcoinem (dla uproszczenia pomińmy różnice kursowe oraz opłaty manipulacyjnej). Ponadto dwa bloki bitcoina mają dokładnie taką samą wartość teoretyczną. Jeśli ktoś posiada kilka portfeli kryptowalutowych i umów się z kontrahentem, że przeleje mu konkretną sumę w bitcoinie, niezależnie od tego, do którego portfela sięgnie, kwota transakcji będzie identyczna.
W przypadku NFT taka zależność nie ma racji bytu. Każdy token można przyrównać do niezależnej kryptowaluty, która podlega odrębnej wycenie na podstawie m.in. popularności danej kolekcji, jej unikalności czy wiarygodności twórcy. Z tego powodu NFT często nazywa się cyfrowymi dziełami sztuki, gdyż w tej formie powinno sprawdzić się najlepiej.
Niewymienialne tokeny jawiły się jako idealne narzędzie dla społeczeństwa na wysokim poziomie rozwoju cyfrowego. Pozwoliłyby przenieść sztukę ze świata rzeczywistego do tego wirtualnego. W końcu obie rzeczywistości świetnie się przenikają. W świecie fizycznym istnieje tylko jeden oryginalny obraz, ale mogą funkcjonować jego niezliczone kopie, z artystycznego punktu widzenia niemal bezwartościowe. W świecie cyfrowym dotychczas był z tym problem, gdyż plik źródłowy raz wypuszczony w obieg, mógł być powielany po wielokroć, a artystyczna wartość tych kopii była taka sama, jak oryginału.
Z tego punktu widzenia tokeny NFT mogą wyglądać na snobistyczne narzędzie dla tych, którzy chcą wyróżnić się na tle innych, mniej zamożnych internautów. W końcu za najbardziej chodliwe tokeny niektórzy są skorzy zapłacić miliony. Warto jednak spojrzeć na tokeny pod nieco szerszym kątem.
Nadrzędną cechą NFT nie jest bowiem artystyczna czy finansowa wartość, ale ich unikalność. Cecha, której nie mają bloki kryptowalutowe. Jeden bitcoin jest wart dokładnie tyle samo, co inny. Ale nawet z pozoru identyczne NFT są od siebie zupełnie odrębne. A to oznacza, że można wykorzystać je np. w roli narzędzia do autoryzacji użytkownika. Tokeny mogłyby sprawdzić się także jako zdecentralizowany system weryfikacji tożsamości, niepodlegający kontroli żadnej władzy centralnej czy korporacji. Łatwo wyobrazić sobie cyfrowy świat, w którym to nie usługi Google, a NFT będą powszechnie wykorzystane w procesie autoryzacyjnym do najróżniejszych usług.
Niestety, problem polega na tym, że dziś NFT w znacznej mierze wykorzystywane jest w roli narzędzia do szpanowania. Owszem, niektórzy właściciele tokenów, wstępując np. do elitarnego grona posiadaczy małpowatych awatarów, otrzymują obietnicę udziału w najróżniejszych konkursach czy spotkaniach. Jednak te dodatkowe benefity równie dobrze moglibyśmy opłacić za pośrednictwem klasycznym środków płatniczych.
Z kolei pomysł wypromowania mikrotransakcji opartych na NFT jest po prostu perfidnym skokiem na kasę, niczym więcej. Klasyczne dodatki wizualne od tych stokenizowanych z punktu widzenia gracza nie różnią się absolutnie niczym. Ich rolą jest wyłącznie wzbogacenie warstwy wizualnej danej produkcji. Ubisoft twierdzi co prawda, że dzięki przeniesieniu mikrotransakcji do sieci blockchainowej będziemy mogli swobodnie obracać cyfrowymi dobrami i sprzedawać je, kiedy nie będą nam potrzebne. Ale taki mechanizm od lat doskonale działa m.in. w ramach Steama i ma się doskonale.
Mikrotransakcje NFT z punktu widzenia dewelopera mają jedną podstawową zaletę – gdyby firmie udało się wdrożyć taki model dystrybucji dodatków, uszczelniłaby rynek wtórny. Ubisoft mógłby pobierać marżę od każdej kolejnej transakcji dokonywanej na takich tokenach. Dziś nic nie stoi na przeszkodzie, aby gracze omijali oficjalne sklepy z przedmiotami i wymieniali się nimi np. za pośrednictwem Steama czy umawiali się na ich przekazanie na portalach społecznościowych. W takim przypadku cyfrowe dobra zmieniają swojego właściciela, jednak pieniądze przechodzą bezpośrednio pomiędzy użytkownikami, z pominięciem dewelopera. A gdyby były podpisane cyfrowo, takiej opłaty nie dałoby się uniknąć.
Kontrowersje budzi także m.in. proces wytwarzania tokenów, gdyż pochłania niewspółmiernie dużą ilość energii elektrycznej do wartości generowanego dobra. Poza tym jedna z największych platform pośredniczących w wymianie NFT, OpenSea, przeprowadziła badania, które dowiodły, że aż w 80% przypadków jej darmowe narzędzia do generowania tokenów były wykorzystywane w nieuczciwy sposób. Przedsiębiorczy użytkownicy wytwarzali NFT z grafik, do których nie mieli praw autorskich bądź wykorzystywali tokeny w celach scamerskich. Firma musiała ograniczyć dostęp do tych narzędzi, aby nie nadszarpnąć swojej reputacji.
Chciałbym dać jasną odpowiedź na to, czy tokeny NFT rzeczywiście są takim złem wcielonym, jak myśli wielu użytkowników internetu, czy może stanowią przyszłość wirtualnego świata. Chciałbym, lecz obawiam się, że jest jeszcze zbyt wcześnie, aby ferować tak jednoznaczne opinie.
Owszem, postawa Ubisoftu czy masowe wyprzedawanie identycznych grafik w setkach egzemplarzy może irytować, jednak sama technologia stojąca za NFT nie jest winna wielu patologiom, których dziś jesteśmy świadkami. Niewymienialne tokeny mogą stać się użytecznym i zaufanym narzędziem do weryfikacji tożsamości oraz certyfikacji cyfrowych dóbr.
Niestety, o przyszłości tej branży nie zadecyduje jej potencjał, a to, co zrobią z nim użytkownicy. A na razie najbardziej przypadło im do gustu wykorzystanie NFT do sprzedawania wątpliwej jakości plików graficznych, które każdy może zapisać na swoim komputerze i ustawić np. jako tło pulpitu.