Obejrzałam Szklaną Pułapkę pierwszy raz w życiu. Czy było warto?
Nie wiem, czemu nigdy tego nie obejrzałam. Podejrzewam, że po tym artykule zostanę bez pracy, a mój sekretny certyfikat specjalistki popkultury zostanie na zawsze odebrany. Mam nadzieję, że fani nie obedrą mnie ze skóry żywcem. Ale tak, dopiero teraz, w 2020 roku, obejrzałam Szklaną Pułapkę.
A wszystko rozpoczęło się od rozmowy z Adamem Siennicą, gdy zastanawialiśmy się nad najbliższą tematyką moich artykułów. Adam, jak pewnie sobie wyobrażacie, propozycji miał sporo, jednak żadna do mnie zbytnio nie trafiała. Na szczęście nie chodziło o to, że wielu znanych filmów nie obejrzałam. Co to, to nie - nie jest ze mną tak źle. Po prostu albo nie czułam, że znam się na danym temacie, albo musiałabym sobie odświeżyć dany film, którego wielką fanką nigdy nie byłam. No i, przyznałam się, nigdy nie oglądałam Szklanej pułapki, więc zupełnie nie wiedziałam, jak miałabym, według Adama, „rozwiązać spór, czy jest to film świąteczny”. Sama nie do końca rozumiałam, czemu on w ogóle w święta leci.
- Jak to nie oglądałaś Szklanej pułapki? - zapytał zaskoczony mistrz Yoda.
- A no jakoś tak… Sama nie wiem. Ale mam go na liście do obejrzenia! – wolałam potwierdzić, gdyż teraz strata pracy nie byłaby najlepsza.
- To obejrzysz. I napiszesz, co myślisz z perspektywy widza, który widzi to po raz pierwszy.
- A co jak mi się nie spodoba?
To był chyba mój największy lęk. Bo co, jak się nie spodoba? Nie dość, że nie jest to mój ulubiony film z dzieciństwa, dzięki któremu zrozumiałam, co to jest majstersztyk kina akcji, to jeszcze by mi się nie spodobał. Oczami wyobraźni widziałam te negatywne komentarze, wyzywające mój ród sto lat wstecz. Nie do końca byłam zadowolona, ale powiedziałam: Dobra, zobaczymy.
„Zobaczymy” – wiecie, żeby w razie czego się wymigać. W ten sposób zasiadłam do oglądania, wcześniej zapisując sobie ,tak z ciekawości, co wiem o tym filmie. Także po kolei: polski tytuł ,,Szklana pułapka” nawiązuje do miejsca, w którym przebywa bohater, co dla tłumaczy jest o tyle kiepskie, że potem szklanych pułapek nie było, za to filmów z tej serii i owszem. Głównego złego gra Alan Rickman, Bruce Willis kopie tyłki i ma scenę w wentylacji, która zawsze leciała jako reklama filmu w święta – no i właśnie, film leci w święta, jako jeden z trójcy świętej, obok To właśnie miłość czy Kevina samego w domu. To wszystko, cała moja wiedza. Dlatego chyba nikt się nie zdziwi, że pierwsze pytanie, jakie zadałam mojemu partnerowi po włączeniu filmu, brzmiało:
- Czemu to w ogóle leci w święta?
- Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą.
Okazało się, że i on filmu nie oglądał. Jednak jak się domyślacie, szybko odkryliśmy, czemu leci w święta. Spoiler: tak, cała fabuła po prostu dzieje się w okresie bożonarodzeniowym. Na to bym w życiu nie wpadła, ale twórcy wpadli i wyszło im to na dobre. Jednak o tym za chwilę. Bo skoro tytuł artykułu brzmi: czy było warto, to... właśnie – było?
Odpowiedź brzmi: ogólnie tak, ALE... Z perspektywy osoby, która ogląda to w 2020 roku, bez sentymentów, widać pewne rzeczy, które by teraz zupełnie nie przeszły. I rzeczy, które uświadamiają, dlaczego tak zwani people of color walczą o lepszą reprezentację w filmach, co mogło doprowadzić do przesady w drugą stronę. Jednak zauważmy, że ten film jest zbudowany na stereotypach. Wszyscy czarnoskórzy w nim aktorzy muszą być zabawni. Mamy młodego, śmieszno-irytującego kierowcę; gapowatego, acz poczciwego policjanta, którego pierwszą sceną (!) jest to, że zostaje wyśmiany za jedzenie pączków (bo wiecie, nie dość, że ciemnoskóry to jeszcze przy kości, no musi być zabawny), jedyny „złol” o ciemnym kolorze skóry rzuca zabawne teksty. Latynoska musi być gosposią w filmie (przynajmniej mówiła chociaż po angielsku), a wszyscy Azjaci są bogaci i spokojni. Tak w skrócie. Są również rzeczy, które się zestarzały, jak większość one-linerów Bruce’a Willisa i to, że łatwo rozwiążesz problemy małżeńskie (a zwłaszcza to, że żona nie używa twojego nazwiska, bo jak wiadomo, to wstyd, hańba i największy problem), jeśli tylko uratujesz cały budynek ludzi przed terrorystami. Są również rzeczy dziwne, jak fetysz stóp Bruce’a Willisa – mam wrażenie, że istotność tej części jego ciała była dla fabuły większa niż sceny walk i były to najbardziej eksponowane męskie stopy w kinematografii.
Jednak bez żartów – wolę to podkreślić, nim pojawią się komentarze, jak śmiem obrażać TEN film z powodu politycznej poprawności czy stóp Bruce’a Willisa – nie dziwię się, że niektórzy oglądają tę produkcję co roku. Jako że jest to naprawdę dobry film, którego twórcy, co ważniejsze, byli świadomi, w jakim okresie go kręcili. Trochę się bałam połączenia filmu akcji ze świętami, najbardziej tego, że wyjdzie to nędznie, żenująco, badziewnie. A okazało się zupełnie inaczej. Bawiłam się wyśmienicie na każdych wstawkach humorystycznych związanych ze świętami. Zresztą, sama produkcja ma bardzo dobrze rozłożone akcenty, wiec bawi, gdy ma bawić, zapiera dech, gdy ma zapierać dech (choć wiadomo, że Willis przeżyje, więc raczej chodzi o docenienie samych scen), a postaci, które mamy lubić, lubimy i tak dalej. I choć będę trochę narzekać na pewną stereotypizację osób innego koloru skóry niż biały, doceniam to, że po pierwsze: mamy trzech bohaterów granych przez osoby czarne, w zupełnie różnych rolach, a także, co ważniejsze, nie było efektu deux ex machina, tylko każdy, nawet najmniej pasujący bohater (serio, nie wiedziałam, po co nam ten kierowca, prócz scenek komediowych, aż bum, twórcy mi pokazali) czemuś służył. Widać, że twórcy dobrze się przygotowali i nie czułam ani straconego czasu, ani niepotrzebnych wątków fabularnych. Podobała mi się również cała relacja pomiędzy Johnem a jego żoną, a także, że pokazano ją jako silną postać, a nie następną mimozę czekającą na ratunek (co prawda, na ten ratunek czekała). Choć wiadomo, najpiękniejsza relacja to przyjaźń między McClainem a Alem Powellem. I tu przechodzę do następnego punktu, dla którego podoba mi się ten film – jak na gatunek akcji (w dodatku dziejący się w święta), wchodzi w naprawdę ciężkie sprawy, takie jak służba policjanta i związane z tym możliwe tragedie. Jasne, nie będę szła w to, że Szklana Pułapka to kino dramatyczne czy głębokie, ale filmy akcji nie muszą być płytkie i polegać tylko na mordobiciu, co udowadnia właśnie między innymi ta produkcja.
Czy Szklana pułapka jest filmem świątecznym? Dla mnie odpowiedź jest oczywista. Jest. Na swój pokręcony sposób, który mógł zaistnieć tylko w latach osiemdziesiątych. Nie wiem co prawda, czy oglądanie produkcji stanie się moją tradycją, jednak jestem pewna, że obejrzę następne części. W końcu trzeba go ostatecznie odhaczyć z listy filmów do obejrzenia.
P.S. Zapytałam rodziny, czemu nie oglądałam nigdy Szklanej pułapki. „Nie wiem” – odpowiedzieli.