Czy poszukiwanie skarbów wyszło z mody? Biorę łopatę i dokopuję się do prawdy
Indiana Jones był niegdyś bohaterem, którego chciał naśladować każdy chłopiec. Wówczas giętka gałązka stawała się lassem, a podwórko u babci - bezkresnymi połaciami El Dorado. Teraz to jedynie symbol upadku podgatunku kina przygodowego. Co się stało?
Ciekawość to fundament ludzkiej natury. Gdyby nie ona i odkrycia dokonywane na przestrzeni wieków, nie bylibyśmy obecnie w miejscu, w którym jesteśmy. Nie pisałbym tego tekstu i nie publikował go na stronie internetowej, a Ty, Drogi Czytelniku, nie czytałbyś tego na swoim urządzeniu. Prawdopodobnie nawet nie umielibyśmy czytać ani pisać. Na szczęście wiele lat temu jakiś jaskiniowiec był na tyle ciekawy, że potarł patykiem o patyk i odkrył ogień.
Czy znaliście lepszą zabawę od szukania skarbów, eksplorowania nowych miejsc i wymyślania niesamowitych historyjek? Sam powrót ze szkoły inną drogą niż zwykle budziło ekscytację, karmiło ciekawość i pobudzało wyobraźnię. To była prawdziwa wyprawa. Przygoda!

To doświadczenie z młodości wielu reżyserów przekuwało w XX wieku na zapadające w pamięć i ikoniczne z perspektywy czasu produkcje opowiadające o poszukiwaniach skarbów i niezwykłych przygodach bohaterów. To był okres świetności znakomitych filmów, takich jak trylogia z Indianą Jonesem w roli głównej, pierwsza część Mumii z Brendanem Fraserem i Rachel Weisz, Wyspa skarbów czy Goonies. Początek XXI wieku również zaoferował wiele świetnych dzieł osobom, które lubiły odkrywanie tajemnic. Dostaliśmy serie: Skarb narodów, Piraci z Karaibów, Planeta skarbów.
Niestety w kinie od kilku lub nawet kilkunastu lat można zauważyć niepokojącą tendencję, która kłuje w serce fanów eksploracji starożytnych grobowców i pokrętnego omijania misternych pułapek. Na myśl nasuwa się jedno pytanie: czy poszukiwanie skarbów wyszło z mody?

Na początek garść statystyk (podane w dolarach):
- Poszukiwacze zaginionej Arki, budżet: 18 mln, box office: 212 mln
- Indiana Jones i Świątynia Zagłady, budżet: 28 mln, box office: 179 mln
- Indiana Jones i ostatnia krucjata, budżet: 48 mln, box office: 197 mln
- Mumia, budżet: 80 mln, box office: 155 mln
- Mumia powraca, budżet: 98 mln, box office: 433 mln
- Skarb narodów, budżet: 100 mln, box office: 347 mln
- Skarb narodów: Księga tajemnic, budżet: 130 mln, box office: 459 mln
- Należy też wyróżnić całą serię Piratów z Karaibów, najniższy zarobek był na poziomie 650 mln dolarów, a największy 1.066 mld dolarów.
Wszystkie wymienione produkcje cieszą się mianem kultowych. Otwierały większe serie lub się na nie składały. To zainteresowanie z biegiem lat zaczęło jednak słabnąć. Najlepszym przykładem była totalna klapa najnowszego Indiany Jonesa. Można by pomyśleć, że tak ugruntowana marka, na dodatek z powracającym Harrisonem Fordem, przyciągnie znacznie więcej widzów. Tymczasem mówi się o istnej katastrofie, która mogła kosztować nawet 150 mln dolarów, bo tyle rzekomo wyniosły straty. Ostatnie dwie części Piratów z Karaibów swoje zarobiły, ale tu problemem był odbiór krytyków i publiczności. To już nie było to samo. Brakowało znanej magii. Zamiast niej pojawiło się poczucie żerowania na marce i miłości fanów do postaci i świata. A Skarb narodów? Czy pamięta ktoś, że powstał serial? No właśnie.
Zainteresowanie tą gałęzią kina przygodowego słabnie z roku na rok. To nie jest nic dziwnego. Takie wahania da się zauważyć w każdym gatunku. Tak samo jest w innych branżach, np. odzieżowym – trendy się pojawiają, potem znikają na jakiś czas i znów wracają. Obecnie prym wiedzie kino oparte na komiksach, choć sądzę, że nie potrwa to długo. Wątpię jednak, że oznacza to powrót "przygodówek". Dlaczego? Jest kilka powodów.
Najlepsze filmy o poszukiwaniu skarbów [RANKING]
Wiktor Stochmal i poszukiwanie powodów upadku kinowych łowców skarbów
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o...
W ostatnich latach chyba każdemu dała w kość ekonomia i inflacja. Chociaż Hollywood to wielki moloch, który na maluczkich patrzy z góry, to nawet i tam wiele się zmieniło – produkcja filmów stała się trudniejsza. Dzieło wyciągające dziś wielkie pieniądze w rzeczywistości zarabia podobną kwotę do tej, co niegdyś mniejsza produkcja. Budowanie planów i zdjęcia w terenie są bardzo kosztowne, dlatego twórcy decydują się na wspomaganie efektami specjalnymi. Wiem, że nie każdy świat i pomysł można zrealizować praktycznie (chociaż Christopher Nolan robi wszystko, żebym nie miał racji). Problem polega na tym, że artystom od efektów specjalnych też się nie przelewa. Mierne wynagrodzenia, nieludzkie godziny pracy i konieczność wprowadzania poprawek na ostatnią chwilę, bo komuś nie chciało się pomyśleć (patrzę na ciebie Ant-Man i Osa: Kwantomania) – to wszystko przekłada się na to, że projekty nie są dopieszczone. Tym samym przechodzimy do kolejnego powodu.
Panie, a kto to Panu tak...
Niska jakość. W ostatnich latach pojawiło się kilka "przygodówek", które chciały przyciągnąć fanów gatunku przed wielki ekran. Uncharted, Tomb Raider, Zaginione miasto – żadna z nich nie przebiła się jednak do świadomości niedzielnego widza. Żadna nie była wielkim i bezdyskusyjnym hitem, o którym każdy by mówił. Mam świadomość, że współcześnie coraz trudniej stworzyć coś ponadczasowego. Twórcy mają związane ręce przez wielkie studia nastawione wyłącznie na zysk. A może po prostu brakuje dobrych reżyserów? Możliwe, choć wolę tak nie myśleć i trzymać się rozpaczliwie nadziei niczym Indy swojego bicza przy zwisaniu nad przepaścią pełną węży.

Kiedyś to było, nie to, co teraz...
Do socjologa mi daleko, ale pozwolę sobie na przywołanie jeszcze jednego powodu, który wydaje mi się istotny. Moim zdaniem zainteresowanie poszukiwaniami skarbów zmalało, ponieważ... dzieciaki mają to gdzieś. To spora generalizacja, więc od razu sprostuję – nie wszystkie dzieci takie są, ale da się zauważyć ogromną zmianę. Sam jestem z pokolenia, które już oswajało się z technologią, a komputer był obecny w moim życiu od piątego roku życia. Było to jednak urządzenie na tyle archaiczne i pozbawione ciekawych rzeczy dla młodego chłopaka, że po stokroć wolałem wyjść na plac zabaw, udać się na leśną przygodę z dziadkami albo wymyślać niestworzone scenariusze u boku kolegów na osiedlu. Komputer w tamtym czasie nie przebijał młodzieńczej wyobraźni i fantazji.
Teraz jest kompletnie inaczej. Dzieciaki po szkole wolą zasiąść przed swoim gamingowym laptopem i pograć w Fortnite'a, a nie złapać za parę patyków, kamieni i udawać, że się odnalazło El Dorado. Wirtualna rozrywka oferuje znacznie więcej atrakcji. Nie będę udawać – gdyby taka technologia istniała w okresie mojego dzieciństwa, to bardzo prawdopodobne, że bym się na nią złapał. Nie wymaga to żadnego wysiłku ani myślenia.
To jest wygodne, ale i niebezpieczne. Moim celem nie jest przestrzeganie przed technologią czy wychowywanie kogokolwiek. Warto jednak zauważyć, że taka przemiana w zachowaniu i zainteresowaniach najmłodszych odbiorców przekłada się też na świat kina. Młodego widza prędzej zainteresuje adaptacja jakiejś ulubionej gierki niż kolejny Indiana Jones lub powrót Nicolasa Cage'a do Skarbu narodów. I tu przechodzimy do kolejnych dwóch powodów.

O aktorach od boomera klasy Z
Chociaż jestem dumnym reprezentantem pokolenia Z (ze wszystkimi naszymi zaletami i wadami), to w tym przypadku muszę pokusić się o lekkie "przyboomerowienie". Bo trudno mi wskazać aktorów i aktorki, których charyzma i ekranowa prezencja mogłaby dorównać czołowym ikonom kina przygodowego z ubiegłych dekad. W zasięgu mojego wzroku po prostu nie ma tak charyzmatycznych gigantów jak Nicolas Cage czy Harrison Ford, a jest to nieodzowna cecha charakteryzująca postaci, w które się wcielali.
Piękne lokacje, zawiła intryga, ciekawe zagadki, wspaniałe skarby – to wszystko ma znaczenie w tworzeniu filmu przygodowego, ale najważniejsza była, jest i będzie postać, która chce tę zdobycz posiąść, a której my jako widownia powinniśmy kibicować w trakcie całego seansu. Na tym elemencie przejechała się kinowa adaptacja Uncharted. To, jak wielką pomyłką było obsadzenie w roli Nathana Drake'a Toma Hollanda, bardziej przypominającego cosplayera z niższej półki, postanowiłem opisać szerzej w tym tekście, bo z perspektywy fana całej serii było to dla mnie szczególnie bolesne i przykre przeżycie.

Niewykorzystana szansa
Uncharted i Tomb Raider to serie gier wywodzące się i czerpiące inspiracje z klasyków typu Indiana Jones. To przy okazji jedne z najpopularniejszych obecnie serii gier przygodowych, które zrzeszyły dookoła siebie oddanych fanów, którzy daliby się pokroić za wierne przeniesienie tych historii (albo przynajmniej postaci) na wielki ekran.
Nie udało się to w jednym ani drugim przypadku. Powody były jednak dwojakie. W przypadku Uncharted problem polegał na kompletnym niezrozumieniu postaci Nathana Drake'a, który był motorem napędowym serii. Postawiono na nową historię, co samo w sobie nie było złe. Niestety okazała się ona nudna i niewarta opowiedzenia, tak po prostu. Z kolei Tomb Raider chciał wiernie przenieść wydarzenia z rebootu z 2013 roku na wielki ekran. Serialowe The Last of Us udowodniło, że jest to możliwe i może przynieść sukces, ale musi mieć własną jakość, której zabrakło produkcji z Alicią Vikander w roli głównej.

To wielka szkoda dla fanów tych serii oraz osób, które lubią filmy z motywem poszukiwania skarbów. W czasach, gdy takich produkcji powstaje niewiele, Uncharted i Tomb Raider mogły zapoczątkować nową falę. Mogły przyciągnąć przed ekrany fanów gier i kinowych klasyków, a także nowe grono odbiorców.
Światełko nadziei na horyzoncie
Wszystko to, o czym wspomniałem, przekłada się na ponury obraz kina przygodowego w tradycyjnej formie. Widownia się zmienia, jej oczekiwania również – w tym podejście do życia i tego, co jest ekscytujące dla młodych ludzi. Z kolei koszty produkcji filmów rośną, a twórcom łatwiej jest skorzystać z tańszego AI. Jeśli jedynym sposobem na powrót przygodowej magii byłoby korzystanie z tych środków i oglądanie pustych, szarych i nudnych lokacji, to zdecydowanie wolałbym odpuścić sobie próby pokroju Uncharted.
Tli się jednak we mnie płomień nadziei. W końcu gatunek horroru w ostatnich latach przeszedł istny renesans, a twórcy wychowani na klasykach w końcu doszli do głosu i udowodnili, że ta skostniała odnoga filmu jest w stanie powstać z martwych i zaskoczyć kreatywnymi historiami. Może nawet Demi Moore otrzyma Oscara za Substancję. Liczę na to, że kino przygodowe, szczególnie to oparte na poszukiwaniu skarbów, również z czasem wróci na salony, a pejcze, podwójne pistolety i zapadające w pamięć "one-linery" pójdą raz jeszcze w ruch.

