Gangsterzy Star Wars. Ojciec Chrzestny i Rodzina Soprano z odległej galaktyki
Star Wars to nieograniczony potencjał, ale patrząc przez pryzmat wszystkich gatunków, gangsterzy wydają się być tym, co sprawdziłoby się najlepiej.
Gwiezdne Wojny są różnie nazywane: science fiction, space fantasy czy kosmiczną baśnią. Zawsze była to uniwersalna, familijna przygodówka i nikt nie miał z tym problemu. Znamy ten świat od prawie 50 lat! Przez ten czas franczyza dojrzała, rozwinęła się, stała się niezwykle bogata, ale... tylko w książkach, komiksach i grach. Na ekranie wciąż dostajemy historie utrzymane w podobnej konwencji lub do niej nawiązujące. Andor to jedynie wyjątek, który nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju stagnacją. Czas to zmienić!
Gwiezdne Wojny jak Ojciec Chrzestny
Nie da się ukryć, że w filmowej części Star Wars świat przestępczy był traktowany po macoszemu. W książkach, komiksach, a ostatnio nawet w grze Star Wars Outlaws poruszano różne kwestie, budowano znakomity potencjał i udowadniano, że nie ma ograniczeń w tworzeniu historii w tym uniwersum. Po co ciągle skupiać się na tym samym – Jedi czy politycznej walce dobra ze złem? Gwiezdne Wojny mają o wiele więcej do zaoferowania.
Wspominam Ojca Chrzestnego, ponieważ ten film wyznaczył zasady kina gangsterskiego, a kolejne produkcje je rozwijały, kształtowały i ubogacały. Taka historia ma większy potencjał na serial, którego kulminacją mógłby być film. W związku z tym, że Jabba jest najsłynniejszym mafiozem Star Wars, dzieje kartelu Huttów mogłyby się przyjąć! Podział wpływów w organizacji, wewnętrzna walka o władzę, rodzinne konotacje odgrywające ważną rolę i tak zwana Rada Huttów – to elementy układanki mające potencjał na kilka dobrych sezonów. Nie musi być to wcale historia samego Jabby, który nieprzypadkowo był najbardziej wpływowym graczem. Można przecież stworzyć nową postać. Czy widzowie są gotowi na to, by śledzić losy kogoś, kto w ogóle nie przypomina człowieka? Gotowa na pewno nie jest wytwórnia Lucasfilm. Wiemy, że Guillermo del Toro pracował nad projektem o Jabbie, ale nic z tego nie wyszło.
Biorąc pod uwagę masę seriali (na czele z Rodziną Soprano), można dojść do wniosku, że jedynym ograniczeniem w tworzeniu gangsterskiej historii jest wyobraźnia twórców. Galaktyka jest niezmierzona. Mamy też mnóstwo organizacji przestępczych! Można by stworzyć wiele opowieści obok tych dotyczących wielkiej polityki czy religijnych ideologii Jedi, Sithów oraz innych odłamów.
Najgroźniejsze grupy przestępcze z Gwiezdnych Wojen
Przestępcy, mafiozi, gangsterzy
Jeśli chcemy bardziej "ludzkiego" bohatera, można nawet wyjść od tego, co już zostało zbudowane w filmach z dobrze znanymi postaciami. Szkarłatny Świt przedstawiony w Hanie Solo to organizacja przestępcza stworzona przez samego Dartha Maula, który jako gangster był wpływowym graczem w walce o wpływy. A Qi'ra, która w filmie do niego dołączyła, w komiksach została przywódczynią organizacji po jego ostatecznej śmierci. W czym problem, by wykorzystać już postawione fundamenty pod niekonwencjonalną historię o przestępcach? A tak przez porażkę jednej produkcji porzucono te wątki w filmach i serialach, jedynie kontynuowano w komiksach i grze. Emilia Clarke jako główna postać serialu Star Wars byłaby ciekawym wyborem.
Poza tym mamy Czarne Słońce, które w starym kanonie Gwiezdnych Wojen było ważnym elementem nie tylko przestępczego świata, ale również politycznego. W książce (i grze) Star Wars Legendy #01: Cienie Imperium przedstawiono postać księcia Xizora, który nie tylko świetnie przewodził organizacji, ale jeszcze współpracował z Imperatorem i Vaderem, mając dość mocną pozycję w rozgrywce. To jest również świetny pomysł na serial. Xizor, humanoidalny kosmita o zielonej skórze, to przede wszystkim wybitna i charyzmatyczna postać. Jedna z najciekawszych, jakie powstały w historii Gwiezdnych Wojen, co mogłoby przełożyć się na intrygującą opowieść na ekranie.
Można by pokusić się o motyw "od zera do szefa" w ciągu sezonów, by pokazać, jak Xizor z nikogo ważnego staje się charyzmatycznym liderem, którego ingerencja w galaktyczną politykę nie przechodzi bez echa. Kogoś, kto może namieszać w świadomości widzów dotyczącej tego, co Gwiezdne Wojny oferują, w jaki sposób opowiadają historie i na co tak naprawdę mogą sobie pozwolić. A to ostatnie jest kluczowe, by osoby znające tylko filmy i seriale miały świadomość, że można w tym świecie stworzyć wiele opowieści z myślą o dorosłych. Wciąż panuje przekonanie, że to opowiastki dla dzieci, a Andor – pomimo dobrych ocen – jest przez zwykłych widzów uznawany za nudny.
Pierwsze nieśmiałe próby wejścia w ten świat zostały poczynione w Załodze rozbitków, w której mamy piratów, i w Księdze Boby Fetta, który miał budować swoją organizację na gruzach Jabby (a potem Biba Fortuny). Pierwsza produkcja solidnie pokazała kosmicznych zbirów, ale druga straciła szansę na interesującą historię. Te aspekty filmowe były do tej pory traktowane po macoszemu. Dlaczego nie wykorzystano ich potencjału? Scenarzyści albo byli totalnie pogubieni, albo nie zrozumieli tematu. Jak można zaprzepaścić tak fajne postacie i fabularne bogactwo?
By serial o gangsterach wyszedł dobrze, potrzebny jest kreatywny twórca z doświadczeniem – idealnym przykładem jest Tony Gilroy od Andora. Zwróćmy uwagę, że poza Jonem Favreau od The Mandalorian i Jonem Wattsem od Załogi rozbitków każdy serial był realizowany przez kogoś, kto stawiał pierwsze kroki w branży. Ani nie mieli wielu lat pracy za sobą, ani masy udanych projektów, więc brakowało im samozaparcia, by przekonać producentów do swoich wizji. Kto wie, może gdyby na Leslye Headland nie wpłynięto tak bardzo i nie zmieniono jej pomysłu na Akolitę, dostalibyśmy coś wyjątkowego i wielbionego. Star Wars zasługuje na lepszych twórców, a nie osoby, które nigdy nie pracowały przy projektach z takim budżetem. Gwiezdne Wojny potrzebują świeżych rozwiązań i jakości, a serial gangsterski stworzony przez kogoś z najwyższej półki jest do tego idealny.