Uncharted powstaje w bólach, ale warto tej adaptacji kibicować
O powstaniu adaptacji gry Uncharted wiemy od dawna, przypominają nam o tym kolejne newsy o zmianach na stołku reżysera i innych perturbacjach. Choć nie byłem zwolennikiem tworzenia adaptacji tak świetnej gry, perspektywa z czasem się zmieniła i mocno kibicuję temu projektowi.
Właściwie było kwestią czasu, kiedy tak popularna i doceniana gra otrzyma od studia Sony zielone światło na realizację filmowej adaptacji. Nawet pomimo faktu, że gry nie radzą sobie na dużym ekranie zbyt dobrze i na palcach jednej ręki możemy policzyć udane projekty. Dlatego też nic dziwnego, że początkowo nie wszyscy wśród fanów byli przekonani do tego pomysłu. Cztery odsłony gry wydały się być na tyle kompletne, że mieszanie i wykorzystywanie Nathana Drake’a w wersji aktorskiej może przynieść marce więcej złego. Później jednak zapadły pierwsze decyzje castingowe i ogłoszono, że odtwórcą głównej roli zostanie Tom Holland. Część fanów poczuła się zawiedziona, ale pewnie nie tylko mnie uradowała ta wieść, bo takie podejście daje nadzieję, że dostaniemy coś stworzonego z pomysłem i pasją, a nie chęcią motywowaną zarabianiem pieniędzy.
Angaż Toma Hollanda jest znakomitym wyborem na kilku płaszczyznach. Nie chodzi nawet o fakt, że jest niezwykle podobny do młodego Nathana Drake’a z gry i potrafi samodzielnie wykonywać nawet najbardziej skomplikowane akrobacje, ale zwyczajnie daje to sygnał, że twórcy chcą do całej historii podejść nieco inaczej. Przede wszystkim daje szansę rozpoczęcia fabuły czasowo szybciej od tego, co zaprezentowano w pierwszej grze, a zatem stwarza możliwości pokazania czegoś nowego. Może za wcześnie, żeby o tym myśleć, ale możemy też spodziewać się, że na jednym tylko filmie w przypadku sukcesu się nie skończy, a Tom Holland i zatrudniony do roli Sully’ego Mark Wahlberg, mogą odgrywać swoje postacie przez wiele lat i wciąż popisywać się umiejętnościami skakania i wykonywania trudnych zadań fizycznych. Przede wszystkim jednak całość daje perspektywę na luźne bazowanie na grach, w których nieco inaczej można pokazać Nathana i jego czas spędzony w sierocińcu oraz pierwsze przygody, których doświadczał najpierw ze swoim bratem, a później właśnie z Victorem Sullivanem.
Chciałbym, żeby wreszcie filmowcy nauczyli się na błędach poprzednich twórców oraz ich prób przenoszenia gier wideo na duże ekrany. Finansowe porażki często spowodowane były nie tyle słabością przedstawianych fabuł, co nadzieją producentów, że fani gier ruszą tłumnie do kin. Niestety, nie zawsze tak się dzieje, bo są to dwa różne od siebie media i miłośnicy interaktywnej rozrywki nie muszą być chętni na wycieczkę do kina. Początkowo wydawało mi się, że Uncharted nie potrzebuje adaptacji, bo gry same w sobie są bardzo filmowe i prócz tego, że sami możemy pokierować bohaterem, oferują też ekranowe doznania rodem z ekranowych przygód Indiany Jonesa. Z czasem jednak zauważyłem, że kolejne kroki obsadowe i sytuacja na rynku, dają możliwość pokazania, że kino przygodowe realizowane z rozmachem i będące adaptacją gry, może zwojować box office. Dobrze pokazano to w krótkometrażowym filmie tworzonym przez fanów, w którym zagrał Nathan Fillion jako Drake (utożsamiany z tą postacią przez fanów od początku plotek o powstaniu adaptacji) oraz Stephen Lang jako Sully, który świetnie prezentował się z wąsem i cygarem. Całość trwa kwadrans, ale pokazuje nam i dowodzi kilku rzeczom: przede wszystkim wciąż jest dużo miejsca na ciekawe prowadzenie historii. Bohaterowie pakują się w kłopoty, prezentują niebanalny humor i poruszają serca swoją relacją.
Uncharted przedstawia historię, w której mamy nie tylko poszukiwanie skarbów, elementy paranormalne i masę strzelanin, ale także relacje pomiędzy bohaterami. Wyobrażam sobie, że odpowiednia chemia pomiędzy Hollandem i Wahlbergiem od razu wyróżni całą produkcję na tle innych adaptacji gier. Wydaje mi się, że minęły gorsze czasy, kiedy próbowano przenosić mechanikę znaną z ekranów konsol. Uncharted oferuje bardzo dużo, jeśli chodzi o możliwość twórczego przetworzenia tego, co wyprawiał Drake w grach, właśnie na język filmu. Powstaje jedynie pytanie dotyczące osoby reżysera i czy nowy filmowiec na tym stanowisku zrealizuje w pełni tego typu założenia. Wciąż nie mogę odżałować, że jednak nie Travis Knight (Bumblebee) zajmie się tym projektem. Wcześniej gotowi do pracy byli Shawn Levy, Dan Trachtenberg i właśnie Knight. Ostatecznie stanowisko objął Ruben Fleischer (Venom) i nie jest to osoba niekompetentna, jeśli chodzi o tworzenie kina widowiskowego, z ciekawymi relacjami pomiędzy bohaterami, ale kilka wątpliwości wciąż jest.
Za Uncharted w filmowej wersji warto trzymać kciuki choćby dlatego, że Kino Nowej Przygody w ostatnich latach doczekało się jedynie kilku zrywów ze Strażnikami Galaktyki, Aqumanem, Jumanji: Przygoda w dżungli lub nadchodzącą dopiero produkcją Wyprawa do dżungli od Disneya. Wciąż jest jednak tego mało, a nie możemy oczekiwać, że znowu swoje założenia spełni kolejna odsłona Indiany Jonesa. Fani gier pamiętają pewnie jeszcze, że takie zacięcie miała Tomb Raider z Alicią Vikander, zresztą adaptacja gier i niejako matka chrzestna marki Uncharted (jeśli się mylę, fani gier niech mnie poprawią). Nie wszystko jednak wyszło, właśnie dlatego, że film zbyt często dawał nam poczucie, że lepiej byłoby samemu sięgnąć po pada lub klawiaturę i myszkę, aby w bardziej interaktywny sposób móc przeżyć całą historię.
Jeśli historia z gier zostanie w filmowym Uncharted potraktowana w sposób luźny, odpowiednio pokaże nam się bohaterów i ich relacje, stworzy niesamowity ekranowy duet, to już będzie to dobra droga do osiągnięcia sukcesu finansowego i przekonania widzów, że warto czekać na kolejne odsłony. W jednej z ról pojawi się w filmie też Antonio Banderas, zapewne jako główny antagonista, co także daje nadzieje na to, że fabuła nas nie zawiedzie. Aktor ten nie raz udowodnił, że potrafi zagrać wszystko i zawsze jest to wysoki poziom, a teraz będzie mógł dodatkowo zabawić się swoją rolą. Choć na razie nie wiemy, co to będzie, to możemy ściskać kciuki, że tego potencjału się nie zmarnuje.
Ostatnie kasowe sukcesy adaptacji gier to Pokémon: Detektyw Pikachu czy Sonic. Szybki jak błyskawica, ale wciąż są to filmy z bohaterami generowanymi komputerowo, które przyciągną więcej młodszych odbiorców. Czas, żeby znaleźć złoty środek i balans w przenoszeniu motywów z gier, w których dominującą kwestią jest fantastycznie napisana przygoda i bohaterowie, którym chcemy kibicować do ostatniej minuty rozgr... ekranowego czasu.