Jego kolosalny w latach dziewięćdziesiątych fandom rozrósł się jeszcze bardziej dzięki przemęskiej facjacie Hugh Jackman, który, kreując Rosomaka na dużym ekranie już od siedemnastu lat, dodał mu w pionie kilkanaście centymetrów, zachowując przy tym bezceremonialny charakter i dziki urok oryginału. Czemu jednak ten kanadyjski choleryk zyskał aż taką popularność, że dzisiaj z wypiekami na twarzy całe zastępy fascynatów trykociarskiego gatunku oczekują na jego (w założeniach) ostatnią filmową przygodę? Logan nie był częścią wielkiej rewolucji Stana Lee z początku lat sześćdziesiątych, gdy mistrz autoreklamy rzucał na prawo i lewo superbohaterami, którzy dzisiaj są warci na różnorakich rynkach miliardy dolarów. Pojawił się relatywnie późno jak na potencjalnego kultowca z tego świata, bo dopiero w 1974 roku. Ale idealnie wpisał się w swój czas, gdyż przez Amerykę – zdewastowaną demograficznie przez wojnę w Wietnamie – przetaczała się wtedy fala zmasowanej przestępczości, a literaturę i ekrany kinowe zaludniali twardzi bohaterowie, ochoczo naginający zasady i przetrącający kulasy złoczyńców w imię lepszego jutra, czego idealnym przykładem jest Popeye Doyle, Paul Kersey czy rówieśnik Rosomaka – Punisher. Logan zapowiadał komiksowy zwrot w stronę naznaczonego brutalnością antybohaterstwa na długo przed pojawieniem się sędziwej wersji Batmana z Powrotu Mrocznego Rycerza i z wykopem zaznaczył swój debiut, rzucając się na Hulka z polecenia kanadyjskiego rządu. A to jednak skrajna odwaga, bo jadeitowy gigant potrafi gołą łapą zamieniać w proch góry. Wolverine miał jednak asa w rękawie, gdyż jego moce są przystosowane do samobójczych misji i idealnie podkreślają fakt, że jest on nie tyle kolorowym herosem, co po prostu maszyną do zabijania. Chłop ma bowiem czynnik leczący, pozwalający mu zasklepić każdą, nawet teoretycznie śmiertelną ranę w kilka sekund, wyostrzone zmysły, zwiększone zdolności motoryczne i, w końcu, sześć ostrych jak brzytwa szponów wysuwanych z dłoni (pokrytych niezniszczalnym stopem metalu). A przecież już komandos z finką w łapie jest zabójczo niebezpieczny. Nic dziwnego, że postać tak skrajnie kontrastującą z innymi bohaterami swojej epoki, stworzoną z myślą o jednym numerze komiksu z Hulkiem, twórcy Chris Claremont i Dave Cockrum przemycili do swojej wersji międzynarodowej drużyny X-Men (razem ze Storm, Nightcrawlerem czy Colossusem), dzięki czemu już na stałe wpiła się w tkankę popkultury.
fot. 20th century fox
Najważniejszym elementem jego popularności jest właśnie owa inność. Wyróżniał się na tle swoich kompanów od zawsze i mógł sobie pozwolić na więcej: nikt nigdy nie ukrywał, że to wykwalifikowany zabójca, któremu rzadko kiedy drży ręka podczas dywagacji nad losem złoczyńcy. Obok setek rozszarpanych szponami bezimiennych najemników ma na koncie chociażby wysłanie Magneto na wózek inwalidzki, urżnięcie głowy Sabretoothowi i zamordowanie w akcie łaski swej ukochanej Jean Grey. A pewne rzeczy niegodne wzniosłych trykociarzy stały się częścią jego uroku osobistego – Logan pije na umór (chociaż porządnie upić się nie może), jest smakoszem piwa i whisky, a także kopci z lubością cygara. Jeden z komiksów z serii Uncanny X-Men zaczynał się zresztą od sceny, gdy napruty Logan wraca nocą do rezydencji X-Men, podśpiewując sobie pod nosem. Nie jest na pewno wzorem do naśladowania, dzięki czemu dzieciaki go pokochały – bo kto by chciał się podporządkowywać zasadom? Ale tutaj też ujawnia się wyraźny kontrast w jego kreacji, gdyż ten mały, owłosiony szaleniec zakłada przecież kolorowy spandeks, przystaje do grup pokroju X-Men czy Avengers i żarliwie opowiada się za snem profesora Xaviera o pokojowej koegzystencji ludzi oraz mutantów. Ba! W wydawanej właśnie w Polsce serii Wolverine i X-Men został nawet, po śmierci swojego mentora, dyrektorem szkoły dla wybitnie uzdolnionych genetycznie młokosów. Ten kontrast pozwala formować Logana przez kolejne zastępy scenarzystów i dopasowywać go do różnych typów opowieści, nie naruszając dzikiego szkieletu postaci i jej niegrzecznego charakteru. Dzięki temu, na przykład, zatopiono go głęboko w miłości do Japonii, a on sam stał się samurajem, zafascynowanym ich honorowym kodeksem. Skierowanie się w stronę buddyzmu, medytacji, kontroli własnej nieprzewidywalnej natury i zwierzęcych instynktów stanowiło idealne uzupełnienie postaci, a także otwarło przed nią multum nowych opcji fabularnych, na czele z ukazaniem jej życia (oczywiście w chwilach wolnych od superbohaterstwa) na Madripoorze, fikcyjnej azjatyckiej wyspie wzorowanej na Singapurze, będącej ziemią obiecaną wszelkiej maści przestępców. Tutaj właśnie Logan, z opaską na oku i pod pseudonimem Patch, na urlopie zazwyczaj oddaje się rekreacyjnemu szlachtowaniu zwyrodnialców. Popularność postaci doprowadziła w latach dziewięćdziesiątych do tego, że Wolverine pojawiał się gościnnie praktycznie w każdym trykociarskim periodyku Marvela (był najbardziej wyeksploatowanym herosem wydawnictwa obok Spider-Mana, a po piętach deptali im, co dzisiaj może wydawać się nieco zaskakujące, Punisher i Ghost Rider). Swoją pierwszą solową serię dociągnął ostatecznie do prawie dwustu numerów. Sam zresztą pamiętam, jak bardzo za czasów TM-Semic byłem tym niewielkim mięśniakiem zafascynowany, szczególnie gdy latał w brązowo-pomarańczowym kostiumie i, narysowany ręką niezniszczalnego Jima Lee, musiał walczyć na śmierć i życie ze skrzydlatym Archangelem (historia X-Tinction Agenda). I to nie były typowe kuksańce superbohaterów – pierwszy raz w życiu widziałem w komiksie walkę, gdzie dwóch dobrych gości chce wszelkimi możliwymi sposobami wytłuc z siebie nawzajem życie. Zezwierzęcenie Logana, któremu nigdy tak do końca nie miał szansy (jeszcze?) poddać się Jackman, działało tutaj na najwyższych obrotach, stojąc w intrygującej sprzeczności względem jego opiekuńczego, ojcowskiego podejścia do młodocianych bohaterek w stylu Jubilee czy Kitty Pryde. Logan nadal jest (chociaż przeszkadza trochę to, że w komiksach występuje teraz jego alternatywna, zdziadziała wersja) właśnie takim outsiderem Marvela, honorowym wojownikiem, który zawsze wykona robotę i nie cofnie pazura, a przy tym to „swój” chłop – zna każdą spelunę na świecie, cieszą go przyziemne przyjemności (jak zimne piwo, bujanie się na hamaku, figlowanie z niewiastami), jego wymarzonym życiem było kiedyś zamieszkanie w lesie i paranie się wycinką drzew (co zresztą zaznaczono w koszmarnym X-Men Origins: Wolverine). No i lubi ubrać kowbojki, dżinsy i wygodną skórzaną kurtkę, po czym ruszyć przed siebie na harleyu. Widział w życiu niewyobrażalne ilości syfu, złowieszczy naukowcy zdewastowali jego ciało i zabrali wspomnienia, hurtowo tracił miłości swego życia, a jednak gdzieś tam w środku tkwi w nim jeszcze sporo chęci do życia i wiara w to, że kolejne pokolenia mogą chociaż trochę ogarnąć ten wielki bajzel zwany światem.
fot. Marvel
Nic dziwnego, że w kolejnych filmach nieustannie powraca do szkoły młodych mutantów i swojego przybranego ojca, Charlesa Xaviera, żeby zbierać do kupy te jego nieustannie niszczone marzenie. Nawet teraz w Logan jego drogi po raz kolejny krzyżują się z sędziwym nauczycielem, a on sam musi zaopiekować się młodą mutantką, przez co jego morderczy charakter i nieokrzesany styl bycia znowu będą musiały bratać się z cieplejszymi uczuciami zagarniającymi jego serce. Nie taki Wolverine straszny, jak go malują, a nawet jeśli każe nam „spierd#$@#”, to i tak ostatecznie pojawi się na polu walki w pierwszym szeregu i, żując cygaro, rzuci się w objęcia kolejnego, wydawałoby się niemożliwego do zatrzymania zagrożenia (a ma zazwyczaj rozmach i fantazję graniczące z głupotą, bo trudno inaczej wytłumaczyć rwanie się do bitki z Magneto, mając kości pokryte żelastwem), bo rodzina to rodzina. Jest taka fantastyczna scena w pierwszym numerze Wolverine. Weapon X Jasona Aarona, która idealnie definiuje całego Logana i jego nieustający urok. Metro w San Francisco, Logan leży śnięty w pędzącym wagonie, przykryty gazetą, z rozlanym Jackiem Danielsem w łapie. Nagle jakiś podejrzany typ wyciąga gnata i atakuje siedzącą obok kobietę. Ta nie chce mu oddać telefonu, a jego kompan zbliża się do śpiącego Wolverine’a i przykłada mu lufę do głowy, tłumacząc, że już zabijał. Spod gazety w odpowiedzi słychać tylko „Wierzę”, po czym następuje szybka akcja i odcięta ręka napastnika upada na ziemię w kałuży krwi. Następnie bohater patrzy w oczy przerażonego draba, trzymającego na muszce niewiastę, rzucając, że jeśli nie będzie tu zaraz porządku, to wsadzi mu tę pukawkę w konkretne miejsce. Mija chwila i otwierają się drzwi na stacji, a przestępca ucieka trzymając się za tyłek. Logan mówi przerażonej kobiecie, że nie musi mu dziękować, on sam nie ma zamiaru tutaj zostawać i może powiedzieć policji, że zrobił to facet ze szponami, oni już będą wiedzieć, o kogo chodzi. 20th century fox Klasa. Radosław Pisula. Kwai Chang Caine popkulturowego dziennikarstwa, filmowy zawadiaka i jednocześnie sługa X muzy, na co dzień pracuje z wieloma tekstami na raz. Udziela się m.in. w Nowej Fantastyce, na stronach Klubu Miłośników Filmu i Bród z Kosmosu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj