Zachwyty i rozczarowania 2019 roku – Dawid Muszyński
Rok 2019 powoli dobiega końca, więc czas na coroczne podsumowanie tego, co mnie zachwyciło, a co niestety rozczarowało w popkulturze.
Strasznie dużo działo się w kulturze w tym mijającym roku. Więcej, niż bym się spodziewał. Pożegnaliśmy krainę Westeros, sagę Skywalkerów, Thanosa wraz z kolejna fazą filmów Marvela, Mr Robota czy też przeciągniętą do bólu Teorię Wielkiego Podrywu. W tym natłoku zdarzeń kilka rzeczy jednak mocno się wybiło i spowodowało, że rok 2019 na długo zostanie w mojej pamięci.
Nobel dla Polki
Najważniejszym wydarzeniem było i w sumie wciąż jest, otrzymanie przez Olgę Tokarczuk literackiej Nagrody Nobla. Nie jestem fanem twórczości naszej laureatki, ale rozpiera mnie duma, że mamy kolejną noblistkę w kraju. Wszystko inne blednie przy tej wiadomości. Znów w Polsce zaczęła sprzedawać się literatura, a ludzie zaczęli o niej dyskutować. Wiele osób robi to na pokaz, ale to nie jest ważne.
Kino przez duże K
Ten rok pokazał, że dobrej historii nie da się opowiedzieć w krótkim czasie. Patrząc na Irlandczyka od Scorsese czy Pewnego razu w Hollywood od Tarantino, zauważamy, że panowie nie mają zamiaru nic na siłę wycinać, by zmieścić się w panujących standardach kinowych. Zaserwowali nam wspaniałe filmy trwające ponad 3 godziny i w żadnym momencie nie czułem, by były one przeciągane. Zresztą oba tytuły oglądałem w klimatycznych salach kinowych. Film Tarantino widziałem w ArcLight Cinemas, które zresztą zostało przez reżysera uwiecznione w owej produkcji, bo jest to stare kino z tradycjami. Za to obraz Scorsese widziałem jako jeden z pierwszych na Nowojorskim Festiwalu Filmowym. Wspaniałe przeżycie, zwłaszcza że po projekcji odbył się panel dyskusyjny z udziałem Scorsese, DeNiro, Pacino i dawno niewidzianym Pescim.
Sam Mendes w swoim 1917 (premiera kinowa dopiero w styczniu, ale ja już widziałem, stąd tytuł na mojej liście) pokazał, że w kinie wojennym można jeszcze wiele pokazać i zachwycić widza. Jego opowieść jest nie tylko czymś wspaniałym pod względem fabularnym, ale także, a może przede wszystkim, pod względem wizualnym. Epicki film od genialnego reżysera.
System rozwalił także reżyser Todd Phillips na spółkę z Joaquinem Phoenixem. Nikt chyba nie przypuszczał, że facet odpowiedzialny za trylogię Kac Vegas stworzy jeden z najciekawszych filmów na podstawie komiksu. Nie boję się powiedzieć tego na głos. Joker przykrył Avengers Endgame czapką bez użycia wielkich nakładów finansowych na efekty specjalne. Zrobił to wspaniałą kreacją aktorską i opowieścią, która byłą skrzyżowaniem Taksówkarza z Komediantem.
Wciąż jestem oczarowany wspaniałym Parasite od Joon-ho Bonga oraz Złodziejaszkam i Hirokazu Koreeda. Obie historie wzruszają i dają do myślenia. Zostają z widzem na długo po zakończeniu seansu. Przynajmniej ze mną zostały.
Blockbustery, które kochamy
Kino rozrywkowe w 2019 miało się czym pochwalić. Świetne zakończenie 4 fazy Marvela, czyli Avengers: Endgame, czy też kolejna część Spidermana, który pojechał na wycieczkę do Europy, były świetnymi filami. Do tego powrócił do nas po raz trzeci John Wick, pokazując jak w widowiskowy sposób skopać tyłki przeciwnikom. Zresztą na ilu polach byśmy się nie zgadzali, to chyba w tym temacie wszyscy będziemy zgodni – to był rok Keanu Reevesa. Czego facet nie dotknął, zamieniało się w złoto. Czy była to duża rola, czy krótki epizod, czy pojawienie się w grze komputerowej – zawsze było to coś, na co warto zwrócić uwagę. No i zapowiedziano kolejnego Matrixa… ale czy to będzie zachwyt, czy rozczarowanie, dowiemy się za dwa lata.
Jakie jeszcze tytuły skradły moje serce? Historia Małżeńska, Dwóch papieży, Lighthouse, Na noże, Faworyta, Toy Story 4, Le Mans '66, Oficer i szpieg, Shazam!! i Doktor Sen.
Dobre, bo Polskie
Pomimo tego, że w Polsce powstaje coraz więcej filmów, wciąż mam problem w tym, by znaleźć te, które zrobiły na mnie wrażenie. W mijającym roku chyba tylko dwa filmy jakoś na dłużej zostały w mojej pamięci. Pierwsze to Boże Ciało, ale nie ze względu na fabułę, bo ta jest przeciętna, ale dzięki kreacji Bartosza Bielenia. Coś wspaniałego! Druga produkcja to świetnie zlokalizowana wersja włoskiego hitu Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, który u nas nazywa się Nieznajomi. Twórcy zaryzykowali, przekładając historię na Polskie realia i odnieśli sukces.
Telewizja równie ważna co kino
Serwisy streamingowe rozruszały rynek telewizyjny, zmuszając swoją konkurencję na przeznaczenie większych środków finansowych na swoje produkcje, by móc z nimi konkurować. Dzięki temu coraz ciekawsze projekty zamiast do kina trafiają do telewizji. Tak właśnie stało się z Wiedźminem, który pierwotnie był wymyślony jako projekt na duży ekran. I choć to ta produkcja zelektryzowała całą Polskę, to w moim prywatnym rankingu nie załapuje się nawet na pierwszą piątkę. Moją listę otwiera genialny pod każdym względem pierwszy sezon Watchmen. Serial, który zarówno pod względem formy, treści, jak i kreacji aktorskich był czymś wybornym. Damon Lindelof, z którym miałem okazję się spotkać podczas tegorocznego NYCC, odwalił kawał dobrej roboty.
Drugą produkcją, do której będę chętnie wracać nie raz i którą oglądałem w skupieniu i napięciu, był miniserial Czarnobylod HBO. Jak ja bym chciał, by powstawało więcej takich historycznych produkcji w telewizji. Ostatnią produkcją tego kalibru była chyba Kompania Braci i Pacific, zresztą oba tytuły zrobione dla HBO.
Na kolejnych miejscach plasuje się The Morning Show, świetnie ukazujący temat ruchu #MeToo, oraz tego, w jakim kierunku zmierza Fleabag i The Boys od Amazona.
Rozczarowania
A ich w kinie mieliśmy co nie miara. I nie będę się tutaj znęcał nad takimi oczywistymi produkcjami jak Fighter, Serce do walki, Diablo. Wyścig o wszystko czy Polityka, bo to było zbyt proste. Na mojej liście jest kilka pozycji, które szczególnie mnie zabolały, bo wiązałem z nimi wielkie nadzieje. Hellboy i Rambo: Ostatnia Krew były takimi produkcjami. Powrót do bardzo lubianych przeze mnie bohaterów okazał się być wymuszony i zrealizowany bez żadnego głębszego pomysłu. Postawiono na znane marki i liczono, że to wystarczy, by fani byli zadowoleni. Nie wystarczyło. Zmarnowano szansę na zrobienie czegoś fajnego. Zresztą takich bezsensownych powrotów było w tym roku więcej: Men in Black: International, X-Men: Mroczna Phoenix czy Godzilla. Wszystkie te filmy mnie zabolały na wielu poziomach.
Porażka rodzimego kina historycznego
W tym roku zaserwowano nam kilka produkcji historycznych reklamowanych przez dystrybutorów jako filmy z hollywoodzkim rozmachem. Mieliśmy być oczarowani ich skalą. Okazało się, że zrobiono dużo szumu o nic. Zarówno Kurier Władysława Pasikowskiego, Piłsudski z Borysem Szycem czy Legiony Dariusza Gajewskiego były box officowymi klapami. Widownia rzadko wybierała te tytuły, a jak już na nie poszła do kina, to wychodziła z sali rozczarowana. I to nie ze względu na słabe sceny batalistyczne bo te się obroniły, brak było w nich ciekawej historii i wyrazistych bohaterów, którym widownia by kibicowała. Marszałek Piłsudski był tekturowy, romans w Legionach mdły, a heros z Kuriera nijaki.
Koszmary z małego ekranu
Wiem, że wiele osób zaskoczy brak finałowego sezonu Gry o Tron na tej liście. Trudno. Dla mnie to nie było takie wielkie rozczarowanie. To nie była historia, którą da się zakończyć w satysfakcjonujący dla wszystkich sposób. Wkurzały mnie natomiast błędy spowodowane niechlujstwem, jak zostawienie kubka z kawą na stole czy też widoczne butelki z wodą.
Z wielkich widowisk, które dużo obiecały, mamy Carnival Row i See. Oba seriale świetnie się zapowiadały i to nie tylko ze względu na duże nazwiska w obsadzie. Mają ciekawy świat i ogromny potencjał, który został zmarnowany.
Podobny problem mam z rodzimym Żmijowiskiem, które rozczarowało mnie swoją konstrukcją. Kilka linii czasowych prowadzonych równolegle nie wpłynęło dobrze na ukazanie całej historii na małym ekranie. Okazuje się, że to, co dobrze wygląda na papierze, nie sprawdza się przed kamerą.