Zachwyty i rozczarowania 2019 roku - Norbert Zaskórski
Ten rok był pełen zarówno wielkich sukcesów filmowych i serialowych, jak i spektakularnych porażek. Przybliżę Wam moje największe zaskoczenia, zachwyty i rozczarowania.
Jak zwykle moje roczne podsumowanie zacznę od rozczarowań. Może to będzie dla niektórych zaskoczeniem, ale w tej części nie znajdą się Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie, Wiedźmin czy 8. sezon Gry o tron. Postanowiłem zacząć od mniej spektakularnej porażki, chociaż dla wielu fanów serii, w tym dla mnie, jest to ogromne rozczarowanie. Chodzi mi tutaj o książkę Ta, która musi umrzeć, czyli 6. tom cyklu Millenium, który był reklamowany jako jego finał. No i niestety jak na finał, to David Lagercrantz, który przejął dziedzictwo Stiega Larssona, nie postarał się godnie zwieńczyć tej fantastycznej drogi Mikaela Blomkvista i Lisbeth Salander. Pisarz nie ma tej lekkości i sznytu. Niestety widać to w całej powieści. Już poprzednia książka z cyklu była sygnałem, że źle się dzieje z tą serią, a ta jest niestety potwierdzeniem tej tezy. Szkoda, ponieważ duet bohaterów zasługiwał na zdecydowanie więcej.
Moimi dwoma ogromnymi rozczarowaniami były adaptacje komiksowe, czyli X-Men: Mroczna Phoenix oraz Hellboy. Przy pierwszej z produkcji miałem pewne oczekiwania i liczyłem na przynajmniej dobrą rozrywkę. Niestety, finalny efekt postanowił rozjechać walcem wszelkie, ciekawe motywy z komiksowego pierwowzoru, dodając do nich sporo absurdu. Tak powstał film, którego już raczej nie obejrzę. Wobec drugiej z produkcji miałem zdecydowanie większe nadzieje. Kategoria R bliska komiksowemu oryginałowi, świetna historia jako podstawa dla fabuły oraz David Harbour w roli tytułowej. Na papierze wszystko wyglądało idealnie. Niestety, tylko wyglądało. Finalnie dostaliśmy mało zjadliwego, filmowego Potwora Frankensteina, zlepionego bez ładu i składu. Naprawdę męczyłem się, oglądając ten film i zastanawiałem się, czy nie wyjść z kina przed napisami końcowymi. Ostatecznie dotrwałem, ale to był czas, którego już nie odzyskam.
W tym segmencie znajdą się jeszcze dwa rozczarowania, a potem przechodzimy do milszych rzeczy. Pierwszym z nich jest 2. sezon serialu Titans od DC Universe. Ten serial zaczął wyglądać tak, jakby scenarzyści na bieżąco wymyślali, co jeszcze ze znanych komiksowych wątków można do niego dolepić. Zamiast postawić na dobrą, wciągającą fabułę z solidną podstawą zbudowaną z jednej historii, dostajemy kilku wrogów, mnóstwo pobocznych aspektów, co wszystko finalnie wygląda jak niesmaczny koktajl. Już sam pierwszy odcinek 2. sezonu, w którym postanowiono "dokończyć" finał 1. serii zwiastował, że twórcy nie wiedzą, co robią. Dalsza część sezonu tylko to potwierdziła. Bezsensowne zgony, kompletne niewykorzystanie potencjału postaci i ogromny chaos stały się wizytówkami tego serialu. Mam nadzieję, że zostanie to poprawione, ale już nie czekam tak bardzo na kolejny sezon. Ostatnim, najmniejszym rozczarowaniem ze wszystkich, ale nadal rozczarowaniem jest To: Rozdział 2. Bardzo czekałem na ten film i niestety nie dorównał on poprzednikowi. Wprowadzenie historii dorosłych bohaterów z poprzedniej części nie miało już tej świeżości i polotu, co pierwsza część, mimo znakomitej obsady. To nadal dobry film, ale oczekiwałem na wiele, wiele więcej.
Zaskoczenia
Tak jak wspominałem wyżej teraz pora na o wiele milsze rzeczy. Cieszę się, gdy co roku trafiam na prawdziwe perełki, po których niczego się nie spodziewałem lub nie wiedziałem nawet, że dany projekt pojawi się w tym roku. Rzutem na taśmę w tym miejscu ląduje film Kod Dedala. Jako wielbiciel thrillerów cały czas szukam jakiejś nowej produkcji z tego gatunku, która potrafiłaby mnie zaskoczyć i trzymać cały czas w napięciu. Niestety z tym gatunkiem w ostatnich latach nie było tak dobrze, jakbym tego chciał. A tutaj na koniec roku pojawia się w kinach produkcja, która mnie zachwyciła, a jeszcze miesiąc wcześniej nic o niej nie wiedziałem. Fantastyczna historia, znakomite aktorstwo, umiejętne budowanie napięcie przez reżysera i znakomite twisty fabularne. Naprawdę polecam, jeśli lubicie rasowe thrillery lub po prostu bardzo dobre kino, to koniecznie sprawdźcie tę produkcję.
Cieszy mnie, że bardzo mocno ten rok trzymał się, jeśli chodzi o gatunek horroru, ponieważ trafiło się kilkanaście fantastycznych lub co najmniej dobrych filmów reprezentujących kino grozy i kilka z nich znajdzie się w tym zestawieniu. Moje dwa spore, pozytywne zaskoczenia to produkcje Pełzająca śmierć i Zabawa w pochowanego. Pierwszy z nich należy do filmów pozornie prostych, jednak twórcy muszą wykonać naprawdę tytaniczną pracę, aby zatrzymać widza przed ekranem. Chodzi mi o produkcje dziejące się na małej przestrzeni, wręcz klaustrofobiczne. Tutaj twórcy wykazali się ogromną pomysłowością, sprawiając, że nie nudziłem się ani minutę w czasie seansu i cały czas siedziałem na krawędzi fotela. Druga z moich propozycji to już prawdziwa, bezpretensjonalna jazda bez trzymanki, pełna szalonego, czarnego humoru, która w pewnie świeży sposób wykorzystuje motyw final girl w horrorach. Ciekawy pomysł fabularny i dobre wykonanie. Po tej produkcji baczniej przyglądam się karierze Samary Weaving.
Jeśli chodzi natomiast o serialowe zaskoczenia, to mam takie dwa. The Umbrella Academy to produkcja, na którą w ogóle nie czekałem. Nie znałem komiksowego pierwowzoru, ale postanowiłem sprawdzić. I tak obejrzałem pierwszy sezon w jeden dzień, zostałem wciągnięty bez reszty w tę historię. Znakomicie napisane postacie, ciekawa, wielowątkowa fabuła i świeże spojrzenie na superbohaterski motyw. 2. sezon znajdzie się u mnie w dziale "bardzo wyczekiwane". Drugim serialem jest Euforia. Tak naprawdę do pewnego momentu tylko przelatywała mi w migawkach i wiedziałem, że będzie na HBO. Jednak wszystko zmieniło się, gdy poszedłem na pokaz przedpremierowy. Wówczas stwierdziłem, że to może być naprawdę świetna produkcja. I na szczęście nie myliłem się. Serial w bardzo świeży sposób podchodzi do bardzo poważnych problemów młodzieży, takich jak uzależnienia czy brak akceptacji. Do tego znakomita, młoda obsada z Zendayą na czele. Naprawdę świetny serial. Czekam na 2. sezon.
Zachwyty
Wielkim zachwytem jest, że w dobie złotej ery seriali powstaje coraz więcej produkcji naprawdę znakomitych, wybitnych, ocierających się momentami o geniusz. Ten rok był rokiem wielu wielkich powrotów serialowych i wielkich debiutów, które z buta weszły do świata odcinkowej rozrywki. I właśnie tak podzielę moje serialowe zachwyty, na wielkie debiuty i wielkie powroty. W tej pierwszej kategorii zacznę od serialu, na który bardzo czekałem i ostatecznie spełnił wszelkie moje oczekiwania, z nawiązką. Jest to The Boys Amazona. Cały sezon tej produkcji to była prawdziwa jazda bez trzymanki. Twórcy postanowili nie pieścić się z widzem i zaserwowali nam krwawą, pełną czarnego humoru i świetnych scen akcji produkcję, która pewnie nie każdemu przypadła do gustu, ale ja jestem nią zachwycony. Tutaj świat superbohaterski nie jest cukierkowy, jest brudny i mroczny, ale przy tym ogromnie wciągający. A za dobranie obsady twórcom należą się ogromne słowa uznania. Karl Urban jako Billy Rzeźnik wymiata.
Inną nową produkcją, wobec której miałem ogromne oczekiwania i zachwyciłem się nią, było Co robimy w ukryciu. Napiszę tak - to się nie mogło nie udać. Serialowa wersja fantastycznej czarnej komedii w stylu mockumentu to jedna z najlepszych nowości tego roku. Opowieść o wampirach żyjących w Nowym Jorku zawiera wszystkie najlepsze elementy filmowego oryginału i dodaje kilka naprawdę świetnych nowych pomysłów do fabuły jak postać wampira energetycznego. To produkcja genialna, jeśli chodzi o pomysłowość twórców (wśród nich Taika Waititi, odpowiedzialny również za film), a odcinek, w którym nasi krwiopijcy spotykają słynne wampiry popkultury, to już prawdziwy majstersztyk i jeden z najlepszych epizodów serialowych tego roku.
Watchmen od HBO to produkcja, na którą bardzo czekałem. Za tym, że będzie to dobre świadczyło kilka czynników. Damon Lindelof jako twórca projektu, znakomita obsada z Reginą King i Donem Johnsonem na czele oraz fantastyczny fundament w postaci komiksowego pierwowzoru. I muszę przyznać, że efekt końcowy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Tak powstał projekt będący ogromnym powiewem świeżego powietrza w bardzo wyeksploatowanym już gatunku superbohaterskim. Widowiskowy, trzymający w napięciu a jednocześnie zawierający odważny i uniwersalny komentarz społeczny. Świetna produkcja. Podobnie sprawa ma się z innym projektem HBO stworzonym we współpracy z BBC. Chodzi mi oczywiście o Mroczne materie. Gatunek fantasy, oparty dodatkowo o słynne serie literackie w wielu przypadkach w ogóle się nie sprawdza przy adaptowaniu na potrzeby kina lub telewizji. I trylogia Pullmana już poczuła gorzki smak zepsucia filmową wersją sprzed dobrych kilku lat. Jednak w tym wypadku wszystko przebiegło jak należy. To naprawdę godna adaptacja ze znakomitą obsadą. Dafne Keen i Ruth Wilson dzielą i rządzą na ekranie.
Dobra, teraz czas na wielkie powroty, a tych było w tym roku naprawdę wiele, więc ograniczę się do kilku zdań do każdego przykładu i to w kolejności chronologicznej. Marvel’s The Punisher był na początku roku fantastycznym pożegnaniem tego bohatera z telewizyjnym uniwersum Marvela tworzonym we współpracy z Netflixem. 2. sezon miał wszystko, dobrze napisanych bohaterów, ciekawą intrygę i świetne sceny akcji. Następnie 3. sezon Detektywa przywrócił mi wiarę w tę serie, kiedy to przy 2. odsłonie nie mogłem dotrwać do finału. Tutaj wszystko wróciło na właściwe miejsce, a Mahershala Ali dał znakomity, aktorski popis. 2. sezon Obsesji Eve stanął na wysokości zadania i doskonale rozwinął relację tytułowej bohaterki z Villanelle, wnosząc ją na jeszcze wyższy poziom. 2. sezon Dark był jedną z najlepszych sezonów tego roku, bez dwóch zdań. Jeszcze bardziej zawiła intryga niż w pierwszej odsłonie, za którą mimo tego dało się nadążyć. Twórcy dali nam naprawdę znakomicie rozpisaną historię i już teraz nie mogę się doczekać finałowego, 3. sezonu, szczególnie po cliffhangerze kończącym tegoroczną serię.
3. sezon Stranger Things według mnie był jak na razie najlepszym jak dotychczas. Zwiększony budżet nie sprawił, że twórcy przestali opowiadać dobre historie i przykrywać je efektami specjalnymi. Tutaj rozmach idzie w parze ze świetną intrygą i znakomicie rozpisanymi relacjami między poszczególnymi bohaterami. A na finale tej serii popłynęły mi łzy wzruszenia. Jak dla mnie to oznaka, że ktoś wykonał świetną robotę. Natomiast 2. sezon Mindhuntera był genialny pod każdym względem - historii, budowania napięcia, wątków poszczególnych bohaterów i kreowania atmosfery mroku. Po prostu coś fantastycznego. Wiele osób wie, że David Fincher to mój ulubiony reżyser i tutaj po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Finałowy, 4. sezon Mr. Robota kazał długo na siebie czekać (prawie dwa lata!!!), jednak na szczęście to godne zakończenie podróży hakera Eliotta. Z pełną szczerością mogę napisać, że dwa lub trzy epizody tej serii to jedne z najlepszych odcinków seriali, jakie widziałem w ciągu ostatnich kilku lat. Sam Esmail stworzył dzieło kompletne, pełne znakomitych pomysłów, które zostają na długo pod powiekami po obejrzeniu. Są świetne seriale, których finały jednak uginają się pod oczekiwaniami. Tutaj tak się nie stało i wszystko przebiegło znakomicie.
Podobnie długo, co na finał Mr. Robota, kazano nam czekać na 4. sezon serialu Rick i Morty, czyli jednej z najlepszych animacji dla dorosłych ostatnich lat, prawdziwego popkulturowego fenomenu. I pierwsza część nowej odsłony to znowu prawdziwa jazda bez trzymanki i popis kreatywności autorów serialu. Czego tu nie ma - wężowy terminator, kosmici próbujący podbić Ziemię za pomocą randkowej apki, sceny rodem z Akiry czy konwent dla włamywaczy. To wszystko po raz kolejny tworzy prawdziwy, energetyczny koktajl pełen mocnego, ostrego jak brzytwa humoru. Sam koniec roku przyniósł nam również długo oczekiwany, 4. sezon The Expanse, serialu, którego miało już nie być, co byłoby wielką stratą. Chyba najlepszy serial science fiction ostatniej dekady po przejściu do Amazona stał się jeszcze lepszy, a myślałem, że to niemożliwe. Cały sezon obejrzałem w jeden dzień i po raz kolejny historia pochłonęła mnie bez reszty. Niestety nie miałem okazji jeszcze nadrobić takich produkcji jak Czarnobyl i Niewiarygodne, dlatego nie ma ich na tej liście, a fantastyczny, 3. sezon Watahy nie znalazł się w artykule, ponieważ jeszcze trwa i najprawdopodobniej będzie w zachwytach przyszłorocznego podsumowania. Póki co jest bardzo dobrze.
Jeśli natomiast chodzi o filmy, to postanowiłem zacząć od gatunku horroru, o którym już wspominałem wyżej, że trzyma się znakomicie. I tak wśród produkcji kinowych, które zachwyciły mnie w tym roku znajdują się To my i Doktor Sen. Pierwsza z nich to kolejny znakomity, oryginalny pomysł Jordana Peele'a, który swoim Uciekaj! podniósł sobie poprzeczkę naprawdę wysoko. I tym filmem zawiesił ją jeszcze wyżej. Film genialny, o którym na pewno będzie dyskutowało się przez lata, zawierający wiele klasycznych motywów kina grozy, ale przy tym wprowadzającym wiele świeżych pomysłów. Do tego Lupita Nyong'o w swojej podwójnej roli kradnie każdą scenę ze swoim udziałem. Druga z produkcji to naprawdę świetna adaptacja prozy Stephena Kinga, a tych w ostatnich latach nie zdarzało się wiele. Jednak tutaj wszystko zagrało jak należy. Mike Flanagan, chyba wziął sobie za punkt honoru, aby rzeczy, które nie spodobały się pisarzowi w Lśnieniu Stanleya Kubricka zastosować w tym filmie. I w dziewięciu na dziesięć przypadków pewnie by to się nie udało, jednak w tym zadziałało jak należy. Bardzo dobry film, a duet Ewana McGregora i młodej Kyliegh Curran naprawdę świetnie prezentował się na ekranie. Godna kontynuacja Lśnienia.
Początek roku to zwykle u nas wykwit produkcji, które będą walczyć o Oscary. I właśnie takiej poświęcę tutaj chwilę. Chodzi mi o tegorocznego laureata dla najlepszego filmu, czyli Green Book. W ostatnich latach filmy, które zdobywały statuetkę Akademii w tej kategorii rozmijały się z moimi typami. Na szczęście w tym roku tak się nie stało i wygrał według mnie najlepszy. Piękna, wzruszająca i bardzo budująca historia z genialnymi Mortensenem i Ali w rolach głównych. Widziałem już trzy razy i na pewno zobaczę jeszcze kilka. Mam nadzieję za to, że w przyszłym roku wygra ktoś z tej trójki. Mam tutaj na myśli Parasite, Irlandczyka i Historię małżeńską. Pierwsza z produkcji to prawdziwe arcydzieło jednego z moich ulubionych reżyserów, Joon-ho Bonga. Doskonała mieszanka thrillera, dramatu rodzinnego i rozprawy o nierównościach społecznych. Niesamowita, wciągająca opowieść, trzymająca w napięciu do ostatnich minut. Irlandczyk za to, to film, który nie mógł się nie udać. Oto wzór, który potwierdza moje przypuszczenia - Martin Scorsese+kino gangsterskie+Robert De Niro, Joe Pesci i Al Pacino. Z tego musiało wyjść coś świetnego i tak się stało. Film, który mimo 3,5 h metrażu wcale się nie dłuży i ten czas mija w mgnieniu oka. Za to Historia małżeńska to prawdziwy emocjonalny koktajl ze znakomitymi rolami Adama Drivera i Scarlett Johansson, który daje do myślenia, wzrusza i powoduje pewien ból w sercu. Według mnie taki rozstrzał powinien powodować znakomity film.
Rok 2019 był kolejnym bardzo dobrym dla produkcji superbohaterskich. I tutaj zachwyciły mnie zdecydowanie dwie. Pierwsza z nich to Avengers: Endgame. Widowisko było znakomitym zwieńczeniem pewnego etapu Kinowego Uniwersum Marvela. Film, który był prawdziwym nerdgasmem dla fanów; w czasie seansu wiele razy śmiałem się, szczęka opadała mi z zachwytu nad poszczególnymi scenami, a nawet pojawiły się u mnie łzy wzruszenia, zwłaszcza przy emocjonalnym finale. Piękne zakończenie pewnego etapu w życiu wielu kinomaniaków, którzy wychowali się pod znakiem filmowych uniwersów zapoczątkowanych przez Marvel Studios. Druga z produkcji znajduje się na zupełnie innym końcu superbohaterskiego gatunku. Mam tu na myśli oczywiście Jokera. To film, którego zupełnie nie spodziewałem się po twórcy trylogii Kac Vegas, Toddzie Phillipsie. Produkcja, która przenosi wspomniany gatunek na inny poziom, a genezie nemezis Batmana nadaje innego kolorytu. To przede wszystkim fantastyczny dramat psychologiczny z mocnym komentarzem społecznym, który ukazuje, jak warunki środowiskowe potrafią odcisnąć piętno na umyśle człowieka. Genialne.
Wspomniane filmy walczyły do końca o miano najlepszej produkcji kinowej 2019 roku według mnie, jednak ostatecznie postanowiłem wybrać Na noże. Produkcja Riana Johnsona to genialna laurka dla klasycznych kryminałów, jednak przy tym fantastycznie bawiącą się z tą konwencją. Reżyserowi udało się zgromadzić znakomitą obsadę, w której znajdują się choćby Daniel Craig, Christopher Plummer, Jamie Lee Curtis oraz Ana de Armas. Każdy dostaje tutaj swoje pięć minut, aby w pełni pokazać swoje ogromne umiejętności aktorskie. Johnson umiejętnie buduje napięcie, podrzucając cały czas nam fałszywe tropy, gdzie twist fabularny goni kolejny twist aż do naprawdę zaskakującego finału. Nawet gdy wybrałem się drugi raz do kina, znając zakończenie, oglądało mi się go bardzo dobrze.
Oto moje zachwyty, zaskoczenia i rozczarowania tego roku. Czekam na Wasze typy w komentarzach.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe