Zachwyty i rozczarowania 2019 roku – Emil Borzechowski
Kolejny arcyciekawy rok dobiega końca, a wraz z nim nadchodzi czas podsumowań. Pora wskazać to, czym zachwycałem się oraz irytowałem przez ostatnie 12 miesięcy.
W tegorocznym podsumowaniu nie mogę ograniczyć się wyłącznie do zachwytów i rozczarowań skupionych wokół branży technologicznej. Byłoby to niesprawiedliwe wobec wszystkich tych wspaniałości, które na przestrzeni ostatnich miesięcy i w mniejszym bądź większym stopniu poruszyły moją duszę. A zaczniemy od wysokiego C.
Nobel dla Olgi Tokarczuk
Nie będę zgrywał tu wielkiego fana Olgi Torakczuk, który niby to od lat powtarzał, że autorka zasłużyła na Nobla. Ksiąg Jakubowych nie przeczytałem i choć kilka razy przeszło mi przez głowę, żeby po nie sięgnąć, prawdopodobnie minie jeszcze wiele tygodni, zanim ta pozycja trafi na szczyt mojej listy literackiego wstydu. Lecz kiedy dowiedziałem się, kto w tym roku otrzyma literackiego Nobla, powróciły wspomnienia związane z początkiem mojej dziennikarskiej kariery.
Pod koniec 2009 roku, po kilku latach praktyk w PDF-ie, piśmie warsztatowym Instytutu Dziennikarstwa UW, zostałem redaktorem prowadzącym działu Kultura&Społeczeństwo. To w owym czasie w moje ręce trafiła robocza wersja książki Prowadź swój pług przez kości umarłych, jeszcze przed ostateczną korektą, wydrukowana na tzw. szczotce, pliku zbindowanych kartek A4.
Wówczas dotarło do mnie, jak wielkim szczęściem jest możliwość przeczytania powieści przed premierą, zwłaszcza tak wciągającej i niepokojącej. Pochłonąłem ją błyskawicznie i choć dziś nie przypominam sobie ani jednego słowa z tamtej recenzji sprzed lat, pamiętam, że obiecałem sobie wracać do prozy Tokarczuk.
Ale z obietnicami jakoś tak bywa, że częściej je łamiemy, niż spełniamy. Obrałem inną ścieżkę literacką i Prowadź swój pług… było ostatnią książką tej autorki, po którą sięgnąłem, resztę zepchnąłem na wspomnianą już listę wstydu. Patrząc na nią z dzisiejszej perspektywy, nie dziwię się, że to jej autorka została uhonorowana Noblem.
Polacy wiedzą, jak promować Mity Cthultu
Siódma edycja gry fabularnej Zew Cthulhu miała zadebiutować jeszcze przed wakacjami. Jak to zwykle w przypadku akcji crowdfundingowych bywa, terminu nie udało się dochować i pierwsze paczki dotarły do wspierających w połowie października. Ale warto było poczekać te kilka dodatkowych miesięcy, aby otrzymać najpiękniejsze wydanie tej kultowej gry RPG. Siódma edycja w pełni zasługuje na to, aby po raz drugi z rzędu znaleźć się w tym zestawieniu - w 2018 roku za to, jak wielką kwotę zebrała na akcji Wspieram.to, a w 2019 roku za jakość wykonania podręczników.
Zespół Black Monk Games wykazał się nie lada talentem i zebrał wokół siebie masę utalentowanych ludzi, którzy sprawili, że polskie wydanie Zewu Cthulhu wygląda wprost olśniewająco. Poprawiono szatę graficzną, dodano nowe, ciekawsze ilustracje i co najważniejsze – opracowano kilka dodatków z nowymi przygodami, które zapoznają graczy z bluźnierczymi poczynaniami Wielkich Przedwiecznych na terenie Polski.
Czarnobyl
Gdybym miał wskazać jeden serial bądź film, który w minionym roku wywarł na mnie największe wrażenie, postawiłbym na miniserial HBO opowiadający kulisy katastrofy w Czarnobylu. Przepiękne zdjęcia, rewelacyjnie wykreowani bohaterowie i opowieść poprowadzona w taki sposób, aby nawet największy laik był w stanie zrozumieć, dlaczego doszło do awarii reaktora – za to wszystko serialowej ekipie należą się gromkie brawa.
Jest to jedno z tych dzieł, w którym bohaterowie negatywni odgrywani są tak dobrze, że odbiorca zaczyna pałać do nich czystą nienawiścią i chętnie wstałby z kanapy i udusił ich własnoręcznie. Taka sztuka udaje się nielicznym, a tu wszystko zagrało perfekcyjnie. I nawet jeśli serial stosuje pewne uproszczenia bądź przekłamania, te w żaden sposób nie rzutują na moją ocenę. Jestem ich świadom, a mimo to z czystym sercem mogę nazwać Czarnobyl najlepszym serialem 2019 roku.
Jeśli Wiedźmin, to tylko Żebrowski
Netfliksowa ekranizacja Wiedźmina wzbudza spore kontrowersje. Krytycy oceniają ją dość chłodno, ale średnia ocena widzów oscyluje w granicy 9/10. Serial raczej nie zasługuje na miano produkcji roku, ale jest w nim coś zachwycającego. Dubbing.
W piątkowe popołudnie 20 grudnia miałem zbyt dużo na głowie, aby usiąść do binge-watchingu nowego Wiedźmina, zasiadłem więc do serialu po kilkudziesięciu godzinach od premiery, kiedy od znajomych zaczęły spływać pierwsze plotki o tym, że wersja z dubbingiem wypadła zaskakująco dobrze. Kusili, żebym zaczął oglądać serial z rodzimą wersją językową, bo ta wypada dość interesująco. Mylili się, gdyż dubbing nie jest zadowalający, ale według mnie to jeden z najlepszych elementów tego serialu, który przywodzi mi na myśl m.in. genialnie zrealizowane tłumaczenie Baldur’s Gate’a.
Dubbing w Wiedźminie kupił mnie po kilku pierwszym minutach seansu. Żebrowski doskonale pasuje do roli Geralta, a polska wersja Grosza daj wiedźminowi to… to po prostu trzeba usłyszeć!
Od pornoskandalu do nowego Terminatora
Tym zachwytem wkraczamy do świata technologii. Tym, co odcisnęło największe piętno na branży w ostatnich miesiącach, jest bez wątpienia sztuczna inteligencja, a w szczególności zaawansowane systemy rozpoznawania obrazu. Kiedy pierwsze deep fake’i ujrzały światło dzienne, szybko doprowadziły do skandalu. Technologia ta pozwalała podmieniać twarze aktorów porno na twarze innych ludzi, na czym ucierpiało kilka sław Hollywood.
W pornograficznych deep fake’ach nie ma niczego zachwycającego, za to w ich pochodnych – i owszem. W tym roku po tę technologię sięgnęli internetowi twórcy, którzy zaczęli wykorzystywać ją do podmiany aktorów w mniej kontrowersyjnych produkcjach. Dzięki temu powstało m.in. demo, w którym w terminatora wcielał się Sylvester Stallone czy też masa filmów, w których podstawiono Nicolasa Cage’a.
Choć dziś deep fake’i wykorzystywane są głównie w śmiesznych filmikach, w przyszłości mogą posłużyć do wprowadzenia personalizowanych produkcji, w których to widz zadecyduje, który aktor bądź aktorka wcieli się w daną postać. Potencjał tej technologii jest ogromny
AI Dungeon2
A skoro już o sztucznej inteligencji mowa, warto wspomnieć o systemach generowania tekstu, które w tym roku zrobiły wokół ciebie mnóstwo szumu. Jeden z nich okazał się tak dobry, że Elon Musk ostrzegł przed nim opinię publiczną, twierdząc, że może posłużyć do masowego szerzenia dezinformacji w sieci.
W końcu jednak algorytm GPT-2 w pełnej wersji trafił do publicznego dostępu i to po niego sięgnął twórca AI Dungeon2. Ta nietypowa gra RPG nie ma ściśle ustalonego początku czy końca, to cyfrowy odpowiednik klasycznej, papierowej gry fabularnej, w której w rolę mistrza gry wciela się algorytm komputerowy wyszkolony w procesie przetwarzania oraz analizy tekstu.
Sztuczna inteligencja w AI Dungeon2 czasami się gubi i udziela niejasnych opisów wydarzeń, ale przez większość czasu sprawuje się rewelacyjnie. Potrafi w locie generować fabułę, miejsca czy starcia, świetnie symulując przebieg typowej sesji RPG.
Rozczarowania 2019 roku
Ta lista będzie nieco krótsza, choć nie zabraknie na niej głośnych wpadek. W ostatnich miesiącach zapowiedziano bowiem z pozoru przełomowe technologie, które okazały się zbyt niszowe bądź niedoskonałe, aby poruszyć tłumy.
Żadna z zaprezentowanych tu technologii nie jest zła, wręcz przeciwnie, to rozwiązania o sporym potencjale. Ale coś w procesie ich wdrażania na rynek nie zaskoczyło, przez co z szumnie zapowiadanych rewolucji pozostały tylko słodkie obietnice. Czy w kolejnym roku uda się je udoskonalić i upowszechnić do tego stopnia, aby trafiły na listę zachwytów?
Nie taki RTX piękny
Miała być rewolucja, a wyszło jak zwykle. Technologia śledzenia promieni świetlnych potrafi w locie renderować gry o hiperrealistycznej grafice, ale jest z nią pewien problem – ze sprzętowego ray tracingu skorzystają wyłącznie posiadacze kart z linii RTX.
I być może nie byłoby tu nic do krytykowania, gdyby nie wysoka cena podzespołów oraz mała dostępność gier obsługujących ray tracing. Wielu posiadaczy kart Nvidia RTX może jeszcze długo nie wykorzystać ich pełnego potencjału. A szkoda, bo nawet Minecraft mógłby wyglądać obłędnie, gdyby łatka z obsługą śledzenia promieni w końcu trafiła do dystrybucji.
Smartfonowa stagnacjia
Do rozczarowań 2019 roku można w zasadzie wpisać całą branżę mobilną, która nie zaprezentowała w ostatnich miesiącach niczego naprawdę przełomowego. Producenci powielali stare pomysły i walczyli między sobą niemal wyłącznie na cyferki w specyfikacji.
Niedosyt pozostawia po sobie także pierwsza generacja elastycznych telefonów. Chociaż słowo „generacja” to spore nadużycie. Giętkie telefony wypuściły dotychczas firmy Royole oraz Samsung, ale żadna z nich nie zawojowała jeszcze rynku. Royole nie ma doświadczenia w projektowaniu smartfonów, firma opracowała po prostu elastyczny wyświetlacz i dlatego została pionierem tej branży. Royole Flexpad nie zyskał miana sprzedażowego hitu. Z kolei Samsung musiał przesunąć premierę Galaxy Folda, aby usunąć z niego niedoskonałość technologiczną mogącą prowadzić do uszkodzenia ekranu. Galaxy Fold sprzedał się co prawda w zadowalającej liczbie egzemplarzy, ale co z tego, skoro Samsung nie ma konkurencji, która zmotywowałaby korporację do dynamicznego rozwoju produktów z tej kategorii? Obecna odsłona Folda jest także zbyt droga, aby mogła doprowadzić do rynkowego przełomu.
Plotki głoszą, że w 2020 roku pojawi się więcej sprzętów tego typu i być może w kolejnym rocznym podsumowaniu elastyczne smartfony trafią na listę tych zachwycających technologii.
Streaming nie dla wszystkich
Serwisy streamingowe miały odmienić oblicze cyfrowej rozrywki, jednak coraz częściej okazują się ułomne. Nvidia od dłuższego czasu testuje usługę GeForce Now, ale ta nadal nie wyszła z bety i nie wiadomo, kiedy jej pełnoprawna wersja ujrzy światło dzienne. Kiepsko prezentuje się także Google Stadia, platforma spotkała się ze sporą krytyką ze strony pierwszych klientów.
Na tym jednak nie koniec, gdyż po raz kolejny okazało się, że cyfryzacja społeczeństwa wcale nie doprowadziła do powstania globalnej wioski. Dziś tylko nieliczni miłośnicy Gwiezdnych wojen mogą oficjalnie korzystać z serwisu Disney+, aby obejrzeć The Mandalorian. I nie zmieni się to prawdopodobnie jeszcze przez wiele miesięcy, gdyż m.in. nasz kraj nie został uwzględniony w drugiej fazie wdrożeniowej tej platformy. Wielkie korporacje medialne nieustannie skarżą się na piractwo, a pośrednio same do niego zachęcają. W dobie powszechnego i szybkiego internetu zagorzali fani sagi George’a Lucasa nie będą czekali, aż Disney łaskawie da im dostęp do nowej usługi. Spiracą The Mandalorian albo spróbują oszukać system i zarejestrować się w serwisie za pośrednictwem zagranicznej karty bankowej.
Inni dystrybutorzy też nas nie rozpieszczają. O HBO Max w przyszłym roku w Polsce będziemy mogli tylko pomarzyć, zaś Apple wypięło się na potencjalnych klientów i w dniu premiery wypuściło skrajnie niedoskonałą aplikację webową Apple TV+, skutecznie zniechęcającą część użytkowników do subskrybowania usługi.
A nad tym wszystkim wisi jeszcze widmo ograniczeń we współdzieleniu konta Netflixa, z którym być może przyjdzie nam się zmierzyć w ciągu kilku najbliższych miesięcy.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe