Baby są jakieś inne… ciągle ziewają, malują się przy każdej okazji, mylą kierunki, mają wieczny problem ze znalezieniem czegokolwiek we własnej torebce, dokładają sobie drugi, a nawet trzeci człon do nazwiska, zawsze, gdy muszą iść siku mówią to tak, aby wszyscy usłyszeli i co najlepsze – babom zawsze stukają buty, nawet te płaskie. Mężczyzna nigdy nie zrozumie kobiety… Jednak kobieta nie jest po to, by ją rozumieć – kobietę należy kochać.
[image-browser playlist="607470" suggest=""]
Głównymi bohaterami Seksmisji naszych czasów są dwaj żonaci mężczyźni – Jeden (Adam Woronowicz) oraz Drugi (Robert Więckiewicz), których znajomość została zapoczątkowana w klinice leczenia uzależnień. Teraz, gdy przyszła okazja, aby odwiedzić swoje pociechy, bohaterowie wsiadają do jednego samochodu i mkną przez Polskę na długo oczekiwane spotkanie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie baba, która myląc kierunki omal nie doprowadza do kolizji. I wtedy się zaczyna… Cały film Marka Koterskiego sprowadzony został do dialogu dwóch mężczyzn na temat kobiet oraz ich cech charakterystycznych, które w wielu przypadkach ciężko nazwać wadami. Obaj panowie mówią wprost, obaj panowie nie owijają w bawełnę. Dużo dowcipu, odważnych stwierdzeń oraz może filozoficznych przemyśleń sprawia, że choć mamy tutaj do czynienia z komedią, każdy widz, a już na pewno kobieta, zaczyna zastanawiać się nad dolą mężczyzn w ugruntowanej zdawać by się mogło pozycji mąż-żona. Jeden oraz Drugi, pomimo iż mówią o płci pięknej, to jednak w efekcie dają do zrozumienia, że cały przekaz skierowany jest właśnie w mężczyzn. Stąd zapewne dosyć przewrotne hasło Najbardziej kobieca komedia o mężczyznach na plakacie filmu.
Reżyser oraz scenarzysta spisali się na medal. Film nie nudzi, choć przez większość seansu bohaterowie siedzą w aucie. Stacja benzynowa, parking, autobus, przystanek PKS – to jedyne miejsca, kiedy widz nie ogląda deski rozdzielczej pojazdu prowadzonego przez Adama. Mało jest tutaj humoru sytuacyjnego. Cała magia "Bab" sprowadza się do tekstu i to naprawdę ciekawego. Reżyser, rezygnując z przedstawiania pewnych kobiecych cech w konkretnych sytuacjach, postawił wszystkie karty na odpowiedni przekaz słowny. To, co zrodziło się w głowie Koterskiego oraz Miauczyńskiego, dostajemy w postaci żartu, riposty, stwierdzeń, zażaleń. Poczciwy Adaś powraca z twarzą Adama Woronowicza, by dostarczyć nam to, co już znamy - powagę i szarą codzienność, które wywołują śmiech. Adam Woronowicz to już nie Cezary Pazura czy Marek Kondrat. Inna twarz, inne gesty, a jednak ten sam Miauczyński – nieszczęśliwy i niespełniony w małżeństwie marzyciel, który w każdym filmie stara się nam powiedzieć jedno: Wiecie, z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie.
[image-browser playlist="607471" suggest=""]
Co ciekawe, oglądając najnowszy film twórcy "Dnia Świra" można dojść do wniosku, że postać grana przez Roberta Więckiewicza to tak na prawdę alter ego Miauczyńskiego. Obaj panowie raz wypowiadają się na zmianę o podobnych sytuacjach, dążąc do wspólnego wniosku, to znowu mówią po prostu jednym głosem, uzupełniając ciągniętą myśl (zupełnie jak często spotykana scena z bliźniaczkami w horrorach USA). Można więc stwierdzić, że kierowca oraz pasażer tworzą tak naprawdę jedną postać, która dzieli się z widzami swoimi spostrzeżeniami na temat bab. Tak, tak… nie kobiet, lecz bab. Czemu właśnie płeć piękna spotyka się z takim określeniem w omawianym filmie Koterskiego? Jak zaznaczył sam reżyser podczas konferencji prasowej – to nie jest film seksistowski. Bohaterowie jego najnowszej produkcji jasno określają różnicę pomiędzy kobietą a babą. Kobiety to istoty delikatne, potrafiące emanować wdziękiem w każdym swoim ruchu. Nie boją się nosić sukienek odkrywających ich piękne nogi. A baby? Baby to kobiety samcze i to one w związku wolą nosić spodnie. Jest to oczywiście dosyć płytka interpretacja słów bohaterów opisywanej komedii, nie będę jednak zdradzał dokładnych opinii wyrażanych przez obu panów – sami to zobaczcie i sami zrozumcie przekaz reżysera.
Co wydaje się być niezbyt trafione w całej produkcji, to tytuł. A może to zamierzona gra reżysera? Czy "Baby są jakieś inne"? Czy faktycznie aż tak różnią się od mężczyzn? Otóż nie – reżyser zdaje się chyba udowadniać nam, że jedynie interpretacja pewnych sytuacji przez kobietę i mężczyznę różni się na poziomie… emocjonalnym (jeśli tak to można określić). Ponadto w życiu prywatnym robimy dokładnie to samo, lecz albo niekoniecznie w ten sam sposób, albo po prostu nie zauważamy tego u siebie. Dobrym argumentem potwierdzającym identyczne zachowania kobiet i mężczyzn jest rozmowa bohaterów filmu o zasypianiu, zakończona sceną chwilowego odpoczynku w podróży. Ponadto z każdą minutą Koterski zdaje się wyciągać coraz mocniejsze karty. Żarty żartami (śmiech na sali kinowej obecny), lecz po głębszym zastanowieniu nad kwestiami wypowiedzianymi przez aktorów, widz zaczyna dostrzegać pewną przewrotność w postrzeganiu mężczyzn w relacjach z kobietami… pewne prawdy ubrane w dowcip. Facet w życiu prywatnym z założenia ma do odegrania określoną rolę. Poradzi sobie lub pójdzie w odstawkę. Budowana przez wieki taka właśnie pozycja płci brzydkiej wymusza na jej przedstawicielach pewne drapieżne zachowania, które kuriozalnie wykorzystywane są właśnie przeciwko facetom. Kobieta, delikatna i emocjonalna, zdaje się być tą właśnie zimną "królową śniegu", która w sferze prywatnej zawsze stoi na wygranej pozycji. Łzami mężczyzny przecież nikt się nie przejmie – co najwyżej wzbudzą one śmiech. W myśl tego nasuwa się pewna myśl: podobno chłop baby nigdy nie zrozumie, ale czy baba chłopa już tak?
[image-browser playlist="607472" suggest=""]
Czytając powyższą recenzję z pewnością dostrzegacie pewien schemat – zaczyna się niewinnie, może nawet śmiesznie, lecz z czasem dostajemy serię filozoficznych przemyśleń i oczywistych, choć nie poruszanych często, kwestii. Takie właśnie są "Baby" w reżyserii Marka Koterskiego – film, na którym i kobiety, i mężczyźni będą się śmiać, by z czasem zacząć się zastanawiać nad usłyszanymi stwierdzeniami. Kino typowo "koterskie" - zabawne, przemyślane i do bólu prawdziwe. Każdy miłośnik poprzednich wcieleń Adama Miauczyńskiego z pewnością nie będzie zawiedziony. Jest to jednak trochę inny film - jedno miejsce, dwóch aktorów. Coś jak półtoragodzinna scena spowiedzi. Warto jednak zapoznać się z tą produkcją, gdyż porusza tematy wszystkim dobrze znane w "smaczny" sposób. Nie jest to dosłownie Seksmisja naszych czasów (przynajmniej ja tego tak nie odebrałem), ale 7,5/10 dam z czystym sumieniem.
Pozostaje tylko pytanie, postawione kiedyś przez Joannę Chmielewską: "Swoją drogą, ciekawe, jakiej płci był wąż, który kusił Ewę - pierwszą kobietę?".