W 1988 roku Maciej Berbeka (Ireneusz Czop) i Aleksander Lwow (Piotr Głowacki) – nie patrząc na wielkie niezadowolenie szefa obozu Andrzeja Zawady (Tomasz Sapryk) i trudne warunki pogodowe – wyruszają, by jako pierwsi na świecie zdobyć zimą Broad Peak. Berbece wydaje się nawet, że doszedł na szczyt. Jednak przez słabą widoczność nie miał stuprocentowej pewności. Zapewniony przez kolegów z bazy, że właśnie dokonał historycznego wyczynu, zaczął schodzić. Dopiero w domu dowiedział się, że hucznie ogłoszone zwycięstwo jest nieważne, bo do samego szczytu zabrakło mu kilku metrów. Towarzysze wyprawy oszukali go w obawie, że zginie. Tak zaczyna się wielka obsesja himalaisty, który chce zdobyć górę. O tym, jak powstawał Broad Peak, można byłoby nakręcić oddzielną produkcję. Wszak na początku ogłoszono, że film trafi do kin, a ostatecznie zobaczymy go na platformie Netflix. Ekipa Leszka Dawida stawała na głowie, by stworzony przez nich obraz jak najlepiej oddawał klimat panujący w Karakorum. Zresztą zdjęcia odbywały się we włoskich Alpach, a dokładniej w Courmayeur. Wszechobecny śnieg, czapy lodu i żywioł, z jakim muszą się mierzyć nasi bohaterowie – wszystko to wprost wylewa się z ekranu. Oglądając film w zaciszu swojego domu, poczujecie ten chłód. Zdjęcia autorstwa Łukasza Gutta są przepiękne. Choćby dla nich warto jest po tę propozycję sięgnąć. To, jak operator uchwycił majestat krajobrazu, jest czymś wspaniałym. Niestety, walory wizualne są marnotrawione przez słaby scenariusz Łukasza Ludkowskiego. Jego tekst jest odarty z jakichkolwiek emocji. Jakby autor bał się napisać czegokolwiek, co mogłoby urazić rodzinę zmarłego Berbeki. O himalaiście możemy w sumie powiedzieć tyle, że był i się wspinał. Nic więcej. Widz nie dowie się, co go pchało na wyprawy. Dlaczego tak bardzo chciał zdobyć ten szczyt? Czy chodziło o chęć zapisania się na kartach historii? Może był uzależniony od adrenaliny i brakowało mu jej w domu? Czemu był gotowy ryzykować życie tylko po to, by stanąć na szczycie jakiejś góry? Na te, jak i wiele innych pytań nie dostaniemy odpowiedzi. Problem jest też z samą konstrukcją fabularną. Nie za bardzo wiadomo, o czym jest ta historia. Wiem, czym miała być – obrazem walki człowieka ze słabościami. Szkoda, że tego nie dostajemy. Po tym, jak w 1988 roku Berbece nie udaje się spełnić marzenia, akcja przenosi się na 25 lat do Polski, gdzie himalaista wiedzie normalne życie u boku żony Ewy (Maja Ostaszewska). Nie wyruszamy z nim ponownie na ostatnią wyprawę. Pod tym względem Broad Peak znacznie różni się od znakomitego Everestu z 2015 roku w reżyserii Baltasara Kormakura. Rozumiem, że przez pewne problemy finansowe Leszkowi Dawidowi nie udało się w pełni nakręcić takiego filmu, jaki sobie wymarzył. Jednak to, co dostajemy, jest dziwną mieszanką zachwytu i rozczarowania. Moje oczekiwania w stosunku do tej produkcji były po prostu dużo większe, a winę za to ponosi ekipa, która przez lata karmiła mnie różnymi opowieściami o tym, jaki film tworzy.  Nie zrozumcie mnie źle, Braod Peak nie jest złym filmem. Fabularnie jest bardzo przeciętny, ale ma genialne zdjęcia. Scenariusz po prostu nie uniósł tego tematu. Widz nie czuje zagrożenia, z jakim mierzy się Berbeka. Gdy porównamy klimat tego filmu z takimi produkcjami jak Everest, Free Solo: ekstremalna wspinaczka czy nawet z 127 godzin, w których zostajemy sami z bohaterem walczącym o życie, to dostrzeżemy, że produkcję Dawida dzieli od nich ogromna wyrwa. Przy wymienionych dziełach siedzimy na krawędzi fotela, licząc na to, że bohater przeżyje, choć dobrze wiemy, jaki finał go czeka. A tu los postaci granej przez Czopa jest nam po prostu obojętny. W żadnym momencie nie trzymamy mocniej kciuków, by wrócił do domu, by nie zamarzł w tej wykopanej jamie w śniegu na zboczu góry. Brak tu jakiegokolwiek napięcia. Czuć to najlepiej podczas rozmów radiowych ekipy, która jest w bazie z himalaistami. Są to suche komendy wygłaszane przez radio. I może tak to odbywa się w rzeczywistości. Rozumiem. Jednak film rządzi się innymi prawami niż prawdziwe życie. Tutaj emocje muszą być podbite, by widz chciał dalej śledzić losy bohaterów.
Netflix
Broad Peak ma bardzo zacną obsadę. Ireneusz Czop robi, co może, by jak najlepiej wcielić się w Macieja Berbekę i przybliżyć nam jego życie. Jedno muszę mu przyznać – bezbłędnie przygotował się do roli, która wymagała pracy fizycznej w ekstremalnych warunkach pogodowych. Na ekranie zobaczymy także Maję Ostaszewską jako żonę Berbeki – i tu muszę powiedzieć, że potencjał aktorski został mocno zmarnowany. Niczego o niej nie wiemy, choć można było wytłumaczyć widzom, czemu wspiera męża w samobójczych misjach. Dostajemy tylko kilka scen, w których Ewa realizuje się zawodowo, gdy mąż postanawia zostać w domu. W filmie pojawia się też Dawid Ogrodnik grający Adama Bieleckiego. I w sumie tyle można o jego występie napisać, ponieważ widzimy go raptem w trzech scenach. Z pewnością jego postać miała większe znaczenie, ale przez pewne perturbacje produkcyjne rola została mocno zmniejszona. Mam wrażenie, że Leszek Dawid jest trochę jak Maciej Berbeka w 1988 roku. Wszedł na górę, ale zabrakło mu kilku metrów, by zdobyć szczyt. Pytanie tylko, czy reżyser będzie miał jeszcze szansę, by zmierzyć się z podobną materią i wygrać to starcie? Widać, że Broad Peak nie miał być filmem o śmierci Berbeki, ale o jego miłości do gór. Jednak zamiast pełnokrwistej opowieści dostajemy wyłącznie piękną pocztówkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj