Kino historyczne ma w Polsce silnie ugruntowaną tradycję, ale chyba doszliśmy do momentu, w którym coś pękło - gatunek ten nigdy już nie będzie taki sam. Oceniamy Gierka.
Szczęśliwie nie miałem okazji żyć w świecie, który przedstawiony jest w filmie, bo urodziłem się już po upadku komunizmu. Gierka znam wyłącznie z kilku szkolnych lekcji i opowiadań rodziców. Śmiem jednak przypuszczać, że osoby pamiętające lata 70. w Polsce, również będą zmieszane podczas seansu, bo zamiast sensownego kina historycznego, dostajemy próbę wybielenia głównego bohatera. Gierek nie jest opowieścią, którą można brać na serio. Zaserwowano nam niskich lotów hagiografię opisującą żywot świętego - odważnego polityka, fundującego w sklepach Coca-Colę, toczącego zacięte boje z komuchami. Gierek to w najlepszym wypadku okropny film superbohaterski, w którym mocą protagonisty jest bycie równym chłopem, gotowym do częstowania cukierkami i dobrą radą, chcącego wprowadzić Polskę na salony. I marzenie Gierka mogłoby się spełnić, gdyby nie para wścibskich komunistów - Generał Roztocki i Maślak (nie rozumiem zabiegu ze zmianą nazwisk).
Budowanie autostrad, fabryk i wielu innych inwestycji, w założeniu mających zbliżyć nas do Zachodu, powoduje zadłużenie państwa i wzrost inflacji. Za tym idą ogromne podwyżki cen w sklepach, co niedługo po zakończeniu przygody Gierka na stanowisku I sekretarza powodować będzie ogromne kolejki i konieczność kupowania żywności na kartki. Tyle wiemy z historii. Z pewnością można wokół tego zbudować ciekawą filmową opowieść. Produkcja wyreżyserowana przez Michała Węgrzyna jednak tej okazji nie wykorzystuje, bo skupia się na ponadprzeciętnej postaci Gierka, który pragnie zmienić konwenanse na scenie politycznej w kraju zdominowanym przez wpływy ZSRR.
Gierek ma tylko dwie wady - dobroduszność i zaufanie, którym obdarza niewłaściwych ludzi. Widzimy zatem, że nawet jego niedoskonałości są pokazane jako zalety. To odziera film z jakiejkolwiek wiarygodności. Nie pomaga do tego scenariusz, bardzo źle napisany i zdominowany przez chaos - nie tylko w strukturze narracyjnej, ale też tonalnej. Gierek z jednej strony jest robiony bardzo na poważnie, ale pełne patosu sceny przeplatane są groteskowymi wybrykami Roztockiego i Maślaka. Nikt tutaj nawet nie kryje się z tym, że mamy do czynienia z dwoma konwencjami stojącymi ze sobą w sprzeczności, co być może miało w założeniu podkreślić kontrast między wspaniałym Gierkiem a okrutnymi i demonicznie śmiejącymi się komuchami.
Najlepiej w Gierku wypadają wszystkie te sceny, w których wizja artystyczna skręca w stronę kabaretu - kiepskiego, ale jednak na pewnym poziomie intrygującego. Antoni Pawlicki i Sebastian Stankiewicz tworzą demoniczny duet. Ich knowania są zabawne, przypominają trochę skecze Monthy Pythona. Mamy też Leonida Breżniewa brawurowo odegranego przez Cezarego Żaka. Jego kreacja ociera się o pastisz, ale mocno zapada w pamięć. Do dziś przed oczami mam ucieszoną minę radzieckiego polityka, bawiącego się wojskowym samochodem na płycie lotniska. Twórcy mogli pójść drogą groteski, politycznej satyry, dać aktorom okazję do zabawy swoimi postaciami - Żak, Stankiewicz i Pawlicki mogliby wtedy zostać nagrodzeni brawami. Ostatecznie zagrali w czymś, czym nie należy się chwalić.
Gierek na domiar złego jest fatalnie zmontowany. W większości to zlepek scen, które pozbawione są ładunku emocjonalnego i urywają się w bardzo nietypowych momentach. Do tego wypełnione są ekspozycją, a bohaterowie rozmawiają ze sobą trochę tak, jakby mieli nad sobą suflera (w tej sytuacji scenarzystę) przypominającego im kwestie, które mają wypowiedzieć nie do postaci ze wspólnej sceny, ale do widza. Dlatego ostatecznie należy ten film traktować w kategoriach żartu, bardzo nieśmiesznego. Nie ma tutaj sensownie opowiedzianej historii. Nie udało się nawet spełnić obietnic o ukazaniu perspektyw matki i żony Gierka - bohaterki są nijakie i całkowicie zbędne w historii. Stanisława Gierek jest tu chyba tylko po to, żeby obśmiać wysokość długu, jaki urósł po działaniach polityka.
Aktorstwo w Gierku ocenić bardzo trudno - Żak, Pawlicki i Stankiewicz są świetni, ale jakby wyjęci z innego filmu. Nieźle wypadają Rafał Zawierucha i Agnieszka Więdłocha. Zupełnie nijaka jest rola Małgorzaty Kożuchowskiej. Najjaśniejszym punktem jest Michał Koterski, który tworzy coś swojego - ma kilka udanych momentów. Radzi sobie nawet w scenach o większym kalibrze. Czasami miałem wrażenie, że aktorom nie gra się wcale tak łatwo przez dialogi, które brzmiały bardzo nienaturalnie i wypełnione były ekspozycją.
Biografie i kino historyczne nie muszą być całkowicie zgodne z prawdziwymi zdarzeniami. Niezależnie jednak od tego, jaka jest prawda o Gierku, ten film nie ma wiele do zaoferowania widzom. Nie zostawia miejsca na refleksję czy interpretację. Jedynie stawia tytułowemu bohaterowi pomnik.