Anne Hathaway wdaje się w romans z 24-letnim liderem popularnego boysbandu - tyle wystarczy, aby opisać fabułę nowego filmu Amazona, który jest adaptacją powieści Robinne Lee. Czy warto go obejrzeć? I co ma z tym wszystkim wspólnego Harry Styles?
Kiedy masz 11 lat, wydaje się, że każdy wers śpiewany przez Twój ulubiony boysband jest skierowany bezpośrednio do ciebie. Czujesz wyjątkowy komfort i przynależność do pierwszego fandomu, z jakim zetknąłeś się w życiu. Kupujesz różne gadżety z podobizną Twojego ulubionego chłopaka z zespołu – kolejną koszulkę, zeszyt, a nawet płatki śniadaniowe (co z tego, że mają okropny smak). Zaczynasz marzyć o tym, że wokaliści przyjadą do Polski na koncert, a później błagasz rodziców, aby pozwolili Ci na niego pojechać. Fantazje rozmarzonych nastolatków o spotkaniu swoich idoli można dostrzec w wielu internetowych fanfikach. Co jednak, jeśli gwiazda boysbandu faktycznie zakocha się w fance? Albo w jej mamie?
Na samą myśl o Tobie (szerzej znany pod oryginalnym tytułem
The Idea of You) to nowy romans, który Amazon Prime Video proponuje na tegoroczną majówkę. Ekranizacja książki
Robinne Lee wzbudzała zainteresowanie już od wielu miesięcy, gdy ogłoszono, że głównych bohaterów zagrają
Anne Hathaway oraz
Nicholas Galitzine. Pojawiły się głosy zaskoczenia, szczególnie, że aktorka jest znacznie starsza od ekranowego partnera, a ona sama nie wydawała się pasować do roli takiego kalibru. Oficjalny zwiastun bił rekordy – i nie mam tu na myśli wyłącznie wyświetleń na YouTubie. Od czasów
After nie było takiej produkcji, która budziłaby tak oczywiste skojarzenia z
Harrym Stylesem oraz boysbandem One Direction, którego był członkiem w latach 2010–2016.
I faktycznie 24-letni Hayes (Galitzine) jest zaskakująco podobny do wizerunku Stylesa z czasów 1D, a nawet Hardina Scotta ze wspomnianej serii Anny Todd. Przypomina wytatuowanego, atrakcyjnego bad boya, w którym kocha się większość nastolatek. On jednak nie jest zainteresowany swoimi fankami. Jego uwagę przykuwa 40-letnia Solène (Hathaway), która w przeciwieństwie do rzeszy fanek, pojawiła się na Coachelli zupełnie przypadkiem. Co więcej, to dojrzała rozwódka, której wcale nie interesuje sława, a piosenki zespołu kojarzy wyłącznie dzięki swojej córce Izzy. To niemal natychmiastowo przyciąga Hayesa do niej. Choć wydaje się, że bohaterów połączyła miłość od pierwszego wejrzenia, na ich drodze pojawi się sporo komplikacji. Przede wszystkim wiąże się to ze sporą różnicą wieku oraz popularnością chłopaka, która jest wręcz obezwładniająca dla nieświadomej Solène i jej rodziny.
Historia jest prosta jak drut, a fabułę przepełniają schematy dobrze znane z innych filmów oraz książek romantycznych. „Instant love” Hayesa i Sol nie zaskakuje – widzowie od początku są świadomi, że ich relacja wywoła kontrowersje oraz problemy, w które będzie zamieszana również córka kobiety. Tymczasem z jej byłego męża zrobiono kogoś w rodzaju złoczyńcy – choć trzeba przyznać, że w paru kwestiach miał rację. Co więcej, podczas oglądania filmu miałam wrażenie, jakbym cofnęła się o dekadę wstecz i włączała kolejny odcinek
Glee. Widzę w tym jednak pewien plus – jeśli faktycznie zespół August Moon ma być filmowym prototypem One Direction, to wyszło znakomicie. Zarówno tekstem, jak i melodią piosenki dobrze oddają znany klimat. Muszę przyznać, że utwory faktycznie wprowadziły mnie w nostalgiczną podróż do 2014 roku, kiedy słuchałam
Steal My Girl i zaczęłam interesować się jeszcze innymi boysbandami.
Jednak występy naszej pary są nierównomierne. Anne Hathaway zachwyca, błyszcząc w absolutnie każdej scenie. Spisuje się rewelacyjnie w roli kobiety, która próbuje wyjść naprzeciw stojącym przeszkodom i zaakceptować jej pragnienia. Widz sympatyzuje z bohaterką, dostrzegając, że przy Hayesie ona ewidentnie pragnie przeżyć młodość, którą zakończyła dość wcześnie, zostając młodą matką. Tymczasem dla Nicholasa Galitzine'a to nie jest pierwsza tego typu rola. Gdybyśmy odjęli fakt, że Hayes potrafi śpiewać, zostałby kopią Luke'a z
Purpurowych serc. Pomijając już fakt, że aktor nie ma z Hathaway tak wspaniałej chemii jak z Sophią Carson, nie pokazuje nam niczego nowego. Przeciwnie – już nawet w przeciętnym
Red, White & Royal Blue widzieliśmy więcej emocjonalnej głębi. Tutaj jego postać nie zaskakuje niczym. No, może poza zaskakującą beztroskością. Chłopak prawie do samego końca wydawał się nie zauważać problemów, jakie mogą wyniknąć z jego kontrowersyjnej relacji. Nie umiał również pomóc Solène w gorszych momentach, które szkodziły zarówno jej reputacji, jak i Izzy.
Mimo wszystko film jest dość przyjemny do oglądania, choć mógłby zostać nieco skrócony. To historia pełna schematów oraz „jakże zaskakujących” zbiegów okoliczności, ale dla samej Anne Hathaway warto go odpalić i przymknąć oko na pewne bzdury fabularne. Po seansie już rozumiem, dlaczego ona zdecydowała się na jego produkcję. Dla niej samej to była zwyczajnie dobra zabawa. Szczególnie w niektórych scenach widać, że kręcenie z Galitzinem sprawiło jej ogrom frajdy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h