Drugi sezon zaczyna się dokładnie w miejscu zakończenia poprzedniego. Tak gładkie przejście między sezonami ma parę zalet, zaś największy z nich wpływa na opowiadaną historię. Nikt tutaj nie traci cennego czasu, by przypomnieć kto, z kim i dlaczego. Raczeni zostajemy dalszą częścią historii i, jeżeli oglądamy serial ciurkiem, nawet nie powinniśmy się spostrzec, iż włączyliśmy nowy sezon. Fabuła tym razem stanowi większy atut niż poprzednio. Wciąż nie mogę przeboleć, że w tym serialu jest tak mało akcji typowo pirackich (ale i tak więcej niż wcześniej), bo perypetie Flinta i Silvera w pierwszym epizodzie oglądało się mi bardzo dobrze. Twórcy postawili na politykę i choć nie obyło się bez problemów, to przyjemność płynąca z seansu jest o wiele większa. Co prawda Eleanor irytuje jeszcze bardziej w porównaniu do poprzedniego sezonu (jak ona dawała radę zarządzać Nassau przed rozpoczęciem serialu?!) i niektóre wątki mogłyby trwać krócej, ale serial się widocznie rozwija, a to dobrze wróży na kolejne serie. Wrażenie zrobiły na mnie przede wszystkim postacie. Kapitan Flint już wcześniej wydawał mi się interesujący, acz trochę oderwany od otaczającej go rzeczywistości. Scenarzyści więc w odpowiedzi już od pierwszej odsłony nie tylko akcentują cechy, dzięki którym to główny bohater dowodził na statku, ale również widzowie mogą zagłębić się w przeszłość kapitana. W końcu jestem w stanie zrozumieć tę postać, kibicować jej, bo nareszcie motywacje Flinta są dla mnie jasne. Zamiast zastanawiać się, co on robi w roli pirata, skupiam się na jego działaniach, które zaczynają nabierać sensu. Nie można było tak wcześniej? Mocniej zaakcentowano rywalizację Flinta z Vanem, który już poprzednio zostawił po sobie pozytywne odczucia, ale teraz w końcu scenarzyści zaczęli z niego produktywnie korzystać. Szkoda jedynie, iż najlepsze miało miejsce dopiero pod koniec sezonu. Prawdopodobnie rywalizacja tych dwóch mężczyzn będzie nakręcała następne odsłony, więc mam nadzieję nie tylko na korespondencyjne pojedynki oraz szermierki słowne, ale również na starcia na miecze. John Silver również nieźle się rozwija. Nadal zdarza mu się być irytująco głupkowatym, lecz z odcinka na odcinek zyskiwał w moich oczach. Mam nadzieję, że po wydarzeniach z tego sezonu bohater wyzbędzie się irytującego komizmu, stając się postacią poważniejszą. Black Sails to mimo wszystko dorosły serial, więc taka postać jak John Silver bardzo negatywnie kontrastuje z resztą protagonistów. Solidne fundamenty do zmiany nastawienia scenarzyści już poczynili, oby tylko tego nie zmarnowali w przyszłości. Cały wątek Nassau znów stanowi tę słabszą część produkcji. Niby wzrost poziomu również i tutaj jest odczuwalny, ale jako że w centrum wydarzeń stoją: wspomniana już słabo napisana Eleanor, a także w dalszym ciągu nieciesząca się moją sympatią Max (to chyba najgorzej zagrana pierwszoplanowa postać w Black Sails), toteż po raz kolejny negatywnie oceniam sytuacje z New Providence. Na szczęście średnią podnosiła Anne Bonny oraz Rackhman. Drugi sezon rzucił nowe światło na tę parę i szczerze powiedziawszy ich przygody oglądało się bardzo przyjemniej, tym bardziej że trochę też namieszali. W związku z Nassau nie mogę przeboleć niestety innej rzeczy, a mianowicie zmarnowania potencjału Neda Lowa. Nie wiem, co myśleli sobie scenarzyści, ale wątek tej postaci to największe rozczarowanie drugiego sezonu. Idealnie nie jest również z tempem prowadzenia akcji. W pewnym momencie odnosiłem wrażenie, że fabuła w ogóle nie rusza się do przodu i wszyscy stoją w miejscu. Sezon mógłby być krótszy o kilka odcinków albo same epizody mogłyby trwać mniej, a przyczyniłoby się to dla dobra historii. Chociaż z drugiej strony – ten sezon jest dłuższy o dwie odsłony, a sprawiał wrażenie dynamiczniejszego niż pierwszy, więc po prostu scenarzystom nie udało się utrzymać równego poziomu. W drugim sezonie Black Sails widocznie się rozkręcają. Postacie zyskują coraz więcej głębi, a sama fabuła prowadzona jest w bardziej angażujący sposób. Niestety nadal twórcy mają problem z wyciskaniem z odcinków wszystkiego, co najlepsze, więc przestoje – negatywnie rzutujące na całość – się zdarzają. Najlepsze seriale trzymają w napięciu przez cały sezon, jednak Black Sails udaje się to najlepiej w pierwszym i finałowym epizodzie serii, gdy weźmie się pod uwagę, że tutaj jeden sezon trwa 10 odsłon, nie świadczy to najlepiej o scenarzystach. Pomimo tego, iż technicznie produkcja stoi na bardzo wysokim poziomie, a fabuła rozkręca się z czasem, nie mogę postawić tego tytułu na tej samej półce co Game of Thrones. Jeżeli ktoś jednak uznaje się za fana tematyki pirackiej, a także chciałby obejrzeć coś w poważniejszych klimatach niż Piraci z Karaibów, to pozycja STARZ wydaje się najlepszym wyborem. W tej kategorii po prostu niczego lepszego nie nakręcono i nie zanosi się, by w najbliższym czasie się to zmieniło.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj