Finałowy odcinek The North Water imponował mroźną atmosferą. Ale trzymające w napięciu wydarzenia zamykające historię przeniosły się w inne miejsce, co rozczarowało. Oceniam.
Poprzedni odcinek
Na wodach północy zakończył się intrygująco, ponieważ Sumner został odratowany z trzewi niedźwiedzia i trafił do chatki nieznajomych ludzi. Okazało się, że uratowali go Eskimosi, którzy zabrali go do brytyjskiego misjonarza próbującego nauczać ich wiary w Boga. Pierwsze minuty trochę się ciągnęły, ponieważ większość czasu zajmowały rozmowy i dochodzenie lekarza do zdrowia. Na chwilę rolę głównego bohatera przejął świetny
Peter Mullan grający księdza. Doskonale skupiał na sobie uwagę, kreując ciekawą postać, całkowicie różniącą się od prostych i przeklinających wielorybników. Ten kontrast był uderzający, ale nie wpłynęło to na styl serialu czy zdynamizowanie akcji.
Jednak wymiana poglądów między bohaterami, czy próba nadania przez duchownego sensu lub większego znaczenia wydarzeniom, które spotkały Sumnera, nie fascynowały. Rozmowy nie prowadziły do konfliktu światopoglądowego, ani głębszych przemyśleń nad kruchym i marnym ludzkim żywotem. Ostatecznie ksiądz wpłynął na lekarza, który się przed nim otworzył, ale nie w przesadnie płaczliwy sposób, lecz po męsku. Scena nie wzruszała, ale została bardzo dobrze zagrana przez
Jacka O'Connella, który zachował powściągliwość postaci i jego psychiczne zmęczenie. Natomiast pozostaje niedosyt, że nie do końca wykorzystano potencjał tego wątku, w którym ta przemiana bohatera byłaby widoczniejsza lub pewien rodzaj odkupienia bardziej trafiałby w uczucia widzów.
Zanim jeszcze doszło do tego wyznania Sumnera, bohater po wyzdrowieniu ruszył z Eskimosami na łowy. Znowu mieliśmy okazję podziwiać arktyczne pejzaże, które tym razem były w większości wspomagane efektami komputerowymi. Samo polowanie nie pasjonowało, choć ekwipunek i kostiumy wyglądały znakomicie. Mimo wszystko było to pożegnanie z tym białym, surowym klimatem, który ostatecznie mroził krew w żyłach od patrzenia na te lodowe krajobrazy nieprzystępnych terenów. A skąpych emocji w tym wątku dostarczył ropień księdza, który zoperował Sumner, żeby uratować mu życie. Był to obrzydliwy widok, ale przynajmniej te wydarzenia interesowały, wybudzając z marazmu.
Po przeskoku czasowym akcja nie przyspieszyła. Sumner wrócił do Londynu, gdzie czekała na niego wypłata za wyprawę. Twórcy nie zapomnieli, że wątek Draxa na wolności wymagał wyjaśnienia za pomocą ostatecznej konfrontacji z głównym bohaterem. Odbyła się ona w opuszczonym, ciemnym magazynie, gdzie zabójca polował na Sumnera z rozkazu Baxtera. Sceny skradania się nawet trzymały w napięciu, a do tego dobrze je sfilmowano. Krwawa śmierć Draxa nie zrobiła wrażenia i była dość beznamiętna jak na kulminacyjny punkt historii. Bardzo dobrze, że twórcy wprowadzili motyw z nożem z niedźwiedziem, który lekarz dostał od Eskimosów, nadając znaczenie tej zbrodni. Aż dziwi, że autor książki, na której podstawie powstał serial, nie wpadł na taki pomysł. Proste rozwiązanie, a ile zmieniło w odbiorze sceny i całej fabuły.
Ale historia nie skończyła się na zabójstwie Draxa. Sumnera czekałajeszcze konfrontacja, ale tym razem z Baxterem, przebiegłym przedsiębiorcą, który ukartował spisek.
Tom Courtenay podobnie jak Mullan zagrał solidnie swojego bohatera. Nawet miał nieco trudniejsze zadanie, ponieważ musiał wiarygodnie przedstawić jego dwulicowość i wyrachowanie, żeby do siebie zniechęcać. Emocje już opadły, więc ich rozmowa nie angażowała, choć O’Connell dwoił się i troił, żeby tak się stało. Mimo to groźby Sumnera rzucane w stronę Baxtera nie przekonywały.
Szkoda, że pominięto w serialu ucieczkę lekarza i pościg za nim, co przyniosłoby może jakiś dreszczyk emocji w końcówce. Jednak historia zakończyła się dokładnie tak jak w książce, czyli kolejnym przeskokiem czasowym, gdzie lekarz ułożył sobie w Niemczech życie na nowo. W miejskim zoo zobaczył niedźwiedzia polarnego, który został wygenerowany w komputerze. CGI było na dobrym poziomie jakościowym, więc miś wyglądał realistycznie, a sama scena nie kłuła w oczy, dzięki czemu uzyskała symboliczny charakter.
Ostatni odcinek
The North Water był dobry, ale jak na finał tego miniserialu zabrakło w nim bardziej wyrazistych emocji i nadania większego sensu fabule. Aktorzy pokazali się z dobrej strony, a efekty specjalne też zostały dopracowane. Epizod był w duchu całego sezonu, w którym postawiono na surowość i naturalistyczne przedstawienie historii bez jej upiększania czy pomijania przekleństw. Miało to swój urok, ale historia się nie wybroniła, bo niestety nużyła. Brakło głębszej analizy ludzkiej psychiki oraz zajrzenia do mrocznych zakamarków ludzkiej natury, co nie satysfakcjonowało.
The North Water to na pewno na swój sposób wyjątkowy serial, który mógłby uchodzić jako pięciogodzinny film. Niezwykle wiernie zaadaptowano fabułę książki Iana McGuire’a z dosłownie drobnymi zmianami. Inaczej pokazano retrospekcje, pominięto wątek niedźwiadka, brutalnego gwałtu Draxa oraz ograniczono polowanie z Eskimosami i tyle. Powieść wręcz posłużyła jako scenariusz, bo niemal wszystkie dialogi zostały zacytowane w produkcji. Rzadko coś takiego się zdarza, ale twórcy doskonale oddali ponurą atmosferę i styl książki. A do tego Jack O'Connell i
Colin Farrell w ambitnych rolach też pokazali, że ich casting został trafiony idealnie, podobnie jak pozostałych aktorów.
Serial raczej zapamiętamy z arktycznych, mroźnych scenerii, które były piękne i nieco złowrogie. Nadawały klimatu wydarzeniom na ekranie, dzięki czemu
The North Water pod tym względem fascynował i oczarowywał. Naprawdę został świetnie nakręcony i za to należy docenić tę unikalną produkcję, mimo że inne jej aspekty nie sprostały wysokim oczekiwaniom.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h