Zabić ból - recenzja minierialu
Zabić ból ogląda się z olbrzymim poczuciem dyskomfortu. Nie jest to ten typ produkcji, który włącza się dla relaksu po ciężkim dniu. Absolutnie nie nazwałbym tego seansu przyjemnym. A mimo to uważam, że to jedno z najważniejszych dzieł ostatnich lat.
Zabić ból ogląda się z olbrzymim poczuciem dyskomfortu. Nie jest to ten typ produkcji, który włącza się dla relaksu po ciężkim dniu. Absolutnie nie nazwałbym tego seansu przyjemnym. A mimo to uważam, że to jedno z najważniejszych dzieł ostatnich lat.
Wojny z nielegalnymi imperiami narkotykowymi to stosunkowo częsty wątek seriali i filmów w ostatnich czasach. Na myśl przychodzą kultowe już Breaking Bad czy Narcos, które przyciągnęły całą rzeszę widzów. Nie ma w tym nic dziwnego. Świetnie napisany scenariusz – często oparty na faktach i opowiadający o wielkich pieniądzach i wielkim ryzyku – to doskonałe źródło emocji dla widza. Olbrzymie bogactwo kusi nie tylko zakapturzonych zakapiorów, ale i wielkie korporacje. Co by się stało, gdyby firma z olbrzymimi środkami całkowicie legalnie wprowadziła na rynek śmiertelnie groźny narkotyk? Niestety nie jest to zwykłe gdybanie. Odpowiedź na to pytanie poznamy, gdy zagłębimy się w szczegóły epidemii opioidowej w USA, o której opowiada nowy miniserial Netflixa Zabić ból (Painkiller).
Motyw lekomanii i opioidów został już przedstawiona w świetnie przyjętym serialu Lekomania. Temat jest jednak na tyle istotny, że kolejna produkcja nagłaśniająca ten problem jest jak najbardziej pożądana. Painkiller nie jest zresztą tylko zwróceniem uwagi na niebezpieczeństwo związane z lekomanią, ale i ciekawą opowieścią, którą przyjdzie nam poznawać z kilku perspektyw. Skacze ona między władzami wielkiej firmy farmaceutycznej, jej pracownikami, prawniczką chcącą poznać szczegóły przekrętu oraz zwykłą rodziną, której los zetknął się z tym okropnym lekiem. Taki rodzaj narracji to strzał w dziesiątkę – kontrast pomiędzy bawiącym się w najlepsze zarządem firmy a cierpiącym piekielne męki człowiekiem przechodzącym syndrom odstawienia to coś, co zostaje w pamięci na długo. Zalety mnogości perspektyw nie ograniczają się zaledwie do szokującego kontrastu. Możemy obejrzeć tę samą sytuację z różnych punktów widzenia, dzięki czemu opowieść zyskuje spójność. Niestety, tę spójność i przyswajalność historii psuje specyficzny montaż. Gwałtowne przebitki na nagrania z II wojny światowej czy dziwne sekwencje, w których jedna z postaci skacze do basenu w otoczeniu atrakcyjnych kobiet, wybijają z poważnej, cierpkiej narracji i wprowadzają w skonfundowanie. Czasem przez te dziwne zabiegi ciężko połapać się w tym, co dzieje się na ekranie.
Niestandardowe rozwiązania twórców nie są jednoznacznie negatywne. Interesującym posunięciem jest pojawiająca się co odcinek króciutka historia prawdziwej ofiary OxyContinu. W oczach tych ludzi naprawdę widać ból i cierpienie. Przypomina to nam, że wszystko jest realne – nie jest to jedynie fikcyjny wymysł reżyserski.
Pojawiający się raz na jakiś czas chaos na ekranie zostaje przykryty świetnym scenariuszem. Niemal każdy bohater jest wielowymiarowy (poznajemy ich przeszłość i motywacje). Może poza Britt Hufford, agentką nakłaniającą lekarzy do kupowania OxyContinu. Jej jednowymiarowość jednak została celowo zaprojektowana tak, by pięść sama nam się zaciskała, gdy widzimy ją na ekranie. Trzeba przyznać, że twórcom ten ruch udał się w stu procentach. Takiej nienawiści do postaci fikcyjnej nie czułem od czasów Joffreya z Gry o tron. Przysłowie „Pieniądz jest dobrym sługą, ale złym panem” na przykładzie Britt idealnie pokazuje, co się dzieje z kimś, kto za bardzo odda się bogactwu. Przerysowana, egoistyczna, moralnie przegniła kreatura skutecznie podnosi ciśnienie, gdy akcja serialu nieco zwalnia, byśmy nie pozostawali znudzeni zbyt długo. Podobnie sprawa ma się z jej pomagierką, Shannon. Choć wątpliwości moralne kobiety są w stanie wzbudzić okruchy sympatii, to jej próżność i pogoń za luksusem za wszelką cenę sprawiają, że robi się wręcz przykro, gdy zaczyna się scena z jej udziałem. Jak wspomniałem, to przerysowanie agentek sprzedających OxyContin jest celowym zabiegiem, w dodatku nawet nieźle działającym. Jednak przy dziesiątym z kolei dialogu o tym, jak bardzo kochają pieniądze i luksus, zaczyna wiać nudą.
Na całe szczęście nienawiść to nie jedyna emocja, jaką da się poczuć do postaci w tym serialu. Produkcja w zasadzie oferuje całą ich paletę. Od obrzydzenia po gorącą sympatię. Moją przychylność zdobyła z pewnością Edie Flowers. Prawniczka zacięcie walcząca o sprawiedliwość. Jej motywacje nie są podyktowane materialnymi korzyściami. Jak tu nie lubić tej dobrej, choć nieco zgryźliwej idealistki? Z kolei cała rodzina Sacklerów, stojąca za OxyContinem, wzbudzała we mnie lęk, miejscami wręcz strach. Choć i przy nich twórcy się postarali – motyw z ciągłymi halucynacjami na jawie, w których pojawia się martwa głowa rodu Sacklerów, to fenomenalne rozwiązanie. Czułem się jak podczas oglądania filmu Fight Club, co jest moim zdaniem sporym komplementem.
Najchętniej jednak śledziłem wątek Krygerów – zwykłej, z pozoru przeciętnej rodziny z własnym warsztatem samochodowym. Perypetie Glena, doskonale zagranego przez Taylora Kitscha, trzymały mnie za serce od pierwszej do ostatniej minuty. Są dla mnie bardzo ludzkie, prawdziwe. Glen z jednej strony jest targany przez swoje własne demony, z drugiej przez potężną, szczerą miłość do rodziny. To sprawia, że chce się za niego trzymać kciuki i modlić się, by miłość zwyciężyła.
Istnieje mnóstwo produkcji z ciekawymi bohaterami i intrygującymi wątkami, które twórcy spektakularnie marnowali w finale. W Zabić ból jednak nie popełniają tego błędu. Fabuła prowadzona jest starannie od początku do końca, a zwroty akcji są w pełni logiczne i zrozumiałe. Zakończenie naprawdę do mnie trafiło. Jest słodko-gorzkie, bardzo realistyczne. Na pewno nie ma tu mowy o cukierkowym happy endzie, w którym każdy na koniec odjeżdża w blasku zachodu słońca.
Kino nie zawsze musi być przyjemne. Świadomość, że cierpienie ukazywane na ekranie działo się naprawdę, a także drastyczne sceny czy mocna nienawiść do niektórych postaci – to wszystko sprawia, że Painkiller nie jest łatwy do oglądania. Zdecydowanie jednak warto obejrzeć nową produkcję Netflixa. Skłania do myślenia na temat bezrefleksyjnego wierzenia wielkim korporacjom. Podczas seansu mentalnie wróciłem do Requiem dla snu. Choć nie jest to dokładnie ten sam poziom, to i tak połączyłbym te dwie produkcje w pakiet obowiązkowy dla każdego, kto rozważa wzięcie narkotyków. Myślę, że wymienienie w jednym szeregu Zabić ból obok legendarnego już filmu ze świetną kreacją Jareda Leto, pokazuje, z jakim rodzajem kina mamy do czynienia i dlaczego trzeba się nim zainteresować.
Poznaj recenzenta
Emil ZawiejaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat