28 dni później, czyli potwory w ludzkiej skórze. Oceniam horror po latach
Ogłoszono, że film 28 dni później doczeka się sequela. To dobry moment, by o nim porozmawiać. W końcu to jeden z najlepszych horrorów, jakie widziałem.
Filmowe epidemie znów stały się popularne. Przez to, co działo się przez ostatnich kilka lat, ludzie zaczęli wracać do takich produkcji jak Contagion – Epidemia Strachu, Jestem Legendą czy 28 dni później. Ten ostatni film, wyreżyserowany przez Danny'ego Boyle'a, wyróżnia się na tle konkurencji. Horror, pod płaszczykiem blockbustera o przetrwaniu, próbuje opowiedzieć nam coś o nas samych – tylko co?
Film z pozoru jest horrorem, rozgrywającym się w apokaliptycznej wersji naszego świata. Przypomina trochę inne filmy z zombie w tle, na przykład Świt żywych trupów w reżyserii George'a A. Romero. Jednak w obrazie zdobywcy Oscara chodzi o coś więcej: jest to historia o tym, do czego człowiek jest zdolny w naprawdę ekstremalnej sytuacji. Co się dzieje z osobą, która chce przetrwać?
Główni bohaterowie stracili dosłownie wszystko poza życiem. Nic więc dziwnego, że tak bardzo chcą przetrwać. Gdy ktoś z nich zostaje zarażony, musi zostać zabity. Ludzie przez wyjątkowo nieciekawą sytuację stają się potworami. Wśród głównych bohaterów nie ma żadnego rycerza na białym koniu, obrońcy wartości i sprawiedliwości. Idealizm czy prawo nie mają tu racji bytu.
Jedyne, co ich różni, to fakt, że grupa ocalałych jeszcze się nie zaraziła. Poza tym są tacy sami: chcą przetrwać za wszelką cenę, a żeby to zrobić, muszą zabijać. Jest to brutalna prawda o świecie. W myśl zasady "przetrwają tylko najsilniejsi'', potrafimy być zdolni do rzeczy, które normalnie w życiu nie przyszłyby nam do głowy. I nie potrzebujemy wirusa, aby być zdolni do takich czynów. Jim, główny bohater, to odbicie każdego z nas. Zwyczajny facet, który najprawdopodobniej muchy by nie skrzywdził. Jednak gdy zostaje postawiony przed wyborem "żyj lub zgiń'', budzi się w nim instynkt przetrwania.
W Jimie widać jeszcze namiastkę humanitaryzmu – co innego u majora Westa. To jest idealny przykład człowieka, którego epidemia całkowicie pozbawiła ludzkich odruchów. Chociaż można odnieść wrażenie, że człowieczeństwa został pozbawiony już wcześniej. Ocalałych nie traktuje jak normalnych ludzi, ale jak zagrożenie. Nienawidzi sprzeciwu. Można wysnuć wniosek, że West to lustrzane odbicie Jima, tylko pozbawione jakichkolwiek ludzkich odruchów. Obaj postawili sobie ten sam cel – przeżyć! – ale mają zupełnie inne sposoby, by go osiągnąć.
To pokazuje inny, niezwykle aktualny problem obecnego świata: podziały społeczne. W filmie twórcy Trainspotting są one najlepiej widoczne w sekwencjach w posiadłości. Zamiast się zjednoczyć w tym nieprzyjaznym świecie i wspólnie znaleźć sposób, by przeżyć, wskutek niemożliwych do pogodzenia różnic ludzie zaczynają ze sobą walczyć. Stają przeciwko sobie, gdy tak naprawdę powinni działać razem. Wielka epidemia to tylko wstęp do prawdziwej zagłady ludzkości. Ostateczny kres człowieczeństwa nadejdzie po apokalipsie, gdy wszelkie ludzkie cechy zostaną całkowicie wyparte, a kontrolę przejmą najdziksze instynkty.
Niedługo ma powstać kontynuacja. Za dużo o niej nie wiadomo, poza tym, że Danny Boyle powraca jako reżyser, a Garland jako scenarzysta. Znany jest również tytuł: 28 lat później. Na pewno cieszy powrót twórców oryginału i szansa na zrobienie ciekawej historii dalszych losów bohaterów z pierwszej części (jeżeli ci w ogóle wrócą).
I jestem naprawdę rozdarty, jeśli chodzi o ten pomysł. Z jednej strony można byłoby zrobić z tego filmową antologię, a każda część opowiadałaby o innych bohaterach w postapokaliptycznej rzeczywistości. To mogłaby być naprawdę fajna seria. Z drugiej strony wydaje mi się, że może to stać się nudne, ponieważ nie ma tu za wiele do dodania. Bohaterowie ciągle będą robić to samo. Jestem też ciekawy, czy na decyzji nie zaważył sukces The Last of Us. Może serial będzie w jakiś sposób inspiracją dla twórców.
Bez względu na to, czy powstaną kolejne części, czy nie, film Boyle'a to wyjątkowy obraz. Pokazuje, że każdy z nas nosi w sobie takiego prymitywnego potwora, który tylko czeka, by wyjść na powierzchnię. Wystarczy odpowiednia sytuacja, a wyskoczy on jak królik z kapelusza i pokaże, jacy naprawdę jesteśmy. I dlatego ten horror jest tak przerażający. Danny Boyle postawił przed każdym z nas lustro. W jego odbiciu widać przemoc, degenerację, upadłe społeczeństwo i potwory w ludzkiej skórze. Po prostu widać nas wszystkich. I dzięki temu jest to najstraszniejszy horror w historii kina, który można bez najmniejszych problemów postawić wśród klasyków gatunku, takich jak Noc żywych trupów Romero czy legendarne Lśnienie Kubricka.