Rola muzyki w popkulturze: dlaczego Gustavo Santaolalla i The Last of Us robią to dobrze?
Ścieżka dźwiękowa to nieodłączny element każdego filmu, gry i serialu. Wytłumaczę, dlaczego tak jest, i na przykładzie The Last of Us przedstawię, w jaki sposób powinna na nas działać muzyka.
Jeśli z jakiegoś powodu weszliście w ten konkretny artykuł, to jestem w stanie z dużym prawdopodobieństwem (bylebyście nie kazali mi go obliczać) stwierdzić, że podobnie jak ja uwielbiacie muzykę filmową lub w jakimś stopniu jesteście nią zainteresowani. I wcale mnie to nie dziwi. Muzyka w filmach, serialach oraz grach to element, bez którego dzieło jest niekompletne. Dźwięk odpowiada za mnóstwo funkcji niezbędnych do opowiadania historii.
Zanim jednak przejdę do tematu, chciałbym Was zaprosić na koncert, którego patronem medialnym jest naEKRANIE. Na The Sounds of the Fireflies możecie wybrać się 28 kwietnia 2024 roku do Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu. Wydarzenie odbędzie się w ramach Game Music Festival organizowanego przez fundację Game Music. Utwory wykona Orkiestra NFM Filharmonia Wrocławska pod batutą Roberta Kurdybachy. Więcej informacji na temat eventu znajdziecie tu.
Początki i nie do końca nieme filmy
Film bez muzyki jest niekompletny – tak napisałem we wstępie. Ktoś mógłby mi jednak przypomnieć o erze produkcji niemych, która trwała mniej więcej od lat 90. XVIII wieku do roku 1930. Trzeba jednak dodać, że chociaż filmy te z oczywistych względów były pozbawione nagranych dialogów oraz dźwięków, to muzyka była odtwarzana za pomocą fonografu (czyli jednego z pierwszych urządzeń zdolnych do nagrania i odtworzenia dźwięku) albo grana na żywo przez orkiestrę lub pojedynczych muzyków, którzy najczęściej siadali za fortepianem.
Z biegiem lat rozwój techniczny muzyki doprowadził do częstszego łączenia jej z filmem. W 1933 roku powstał pierwszy leitmotif dla King Konga. Skomponował go Richard Wagner, niemiecki kompozytor. Motyw przewodni od tamtego czasu stał się nieodłącznym elementem produkcji filmowych, growych i serialowych. To charakterystyczny utwór, który jest przypisany do konkretnej postaci lub grupy. Przewija się kilkukrotnie podczas trwania danego dzieła i pozwala na pobudzenie emocji w widzu.
W miarę upływu czasu w filmach pojawiały się coraz to nowsze brzmienia. Jazzowe dźwięki są charakterystyczne dla kina od lat 40. do 60., a muzyka skomponowana przez Ennio Morriconego do klasyków westernu na wieczność zdefiniowała, w jaki sposób powinny brzmieć produkcje z tego gatunku. To można powiedzieć o większości filmowych gatunków – przeciętny widz jest w stanie bez trudu rozpoznać po samej muzyce, czy produkcja to horror, komedia czy western. Charakterystyczne brzmienia zapoczątkowane w ubiegłym wieku obowiązują do dziś, a współcześni kompozytorzy często na nich bazują, modyfikują je lub im hołdują.
Czemu służy muzyka w grach, filmach i serialach?
Muzyka jest niezbędnym narzędziem narracyjnym, jeśli chodzi o tworzenie filmów, gier i seriali. To za jej pomocą buduje się emocje, sceny, postaci lub wydarzenia dziejące się na ekranie – większym lub mniejszym.
W jaki sposób konkretnie muzyka wpływa na dzieła, w których się pojawia, i jak oddziałuje na widza? Pozwoliłem sobie wyodrębnić kilka kategorii.
Muzyka ilustruje emocje
To właśnie muzyka jest jednym z najsilniejszych czynników wpływających na oglądającego. W filmach niemych taki zabieg służył lepszemu uświadomieniu widzowi, z jaką sceną ma do czynienia. Wesołe brzmienia wskazywały na radość postaci, która nie mogła zostać ukazana w inny sposób niż ekspresyjną mimiką. A jeśli reżyser chciał zademonstrować śmiech przez łzy? Wystarczyło wówczas, by aktor uśmiechnął się szeroko, a w tle odegrano smutne dźwięki pianina lub skrzypiec. Odbiorca rozumiał, że dana postać się uśmiecha, ale w rzeczywistości ukrywa prawdziwe emocje. Tak samo podniosła muzyka może posłużyć do podbudowania emocji, które powinniśmy poczuć wraz z bohaterem odkrywającym niesamowite miejsce, np. zaginioną krainę.
Muzyka manipuluje
To jedna z najczęściej wykorzystywanych funkcji muzyki. Przykład? Weźmy na tapet scenę z Terminatora 2, gdy pierwszy raz widzimy T-800 (Arnold Schwarzenegger). W tle rozbrzmiewa muzyka z poprzedniego filmu, w którym odgrywał rolę antagonisty. Ten sam aktor w roli głównej i ta sama niepokojąca muzyka od razu wzbudzają w oglądającym poczucie, że to ten sam morderczy robot, który w poprzednim filmie polował na Sarę Connor. Manipulacja trwa – przedstawiony zostaje drugi Terminator, przyjmujący postać policjanta. Czy jest on zły? A może dobry? To wszystko prowadzi do kulminacji w galerii handlowej, gdzie postacie się spotykają. Widok T-800 wzbudza niepokój widza, a jednak okazuje się, że to on ma chronić młodego Johna Connora.
Odwrotnym przykładem może być sytuacja w drugim sezonie serialu CW Flash. Już w finałowym odcinku pierwszej serii zapowiedziano Jaya Garricka, innego Flasha z komiksów. Ta postać pojawiła się w drugim sezonie. Towarzyszyła mu heroiczna ścieżka dźwiękowa, sugerująca, że jest to bohater, na którego czekali fani. A tu wielka niespodzianka! Okazuje się, że nie był to prawdziwy Jay Garrick, a jedynie udający go Zoom.
Takie zabiegi są też często wykorzystywane w komediach. Ileż to razy oglądaliście scenę, w której bohater jest o krok od wielkiego sukcesu? Słyszeliście triumfalną muzykę, która została nagle brutalnie przerwana, a postaci przydarzyło się coś nieoczekiwanego?
Muzyka buduje atmosferę
To pierwsze, co przychodzi na myśl, gdy mówi się o współgraniu muzyki z obrazem. Wiele gatunków filmu ma już klasyczne dla siebie dźwięki, które z nimi kojarzymy. Każdy jest w stanie rozpoznać western, kryminał lub space operę. Oczywiście twórcy pozwalają sobie na mieszanie gatunków. Przykład? Ta krótka scena w Niesamowitym Spider-Manie sprawiła, że podskoczyłem na fotelu (miałem wówczas 12 lat!). Jaszczur wparowuje do laboratorium (w którym przebywała już bezbronna Gwen Stacy) w akompaniamencie dźwięków wyjętych z horroru, czyli klasycznego pianina. Stopniowe ściszanie muzyki w miarę oddalania się Jaszczura dawało poczucie, że zagrożenie już minęło. Dlatego jumpscare wywołał u widza takie przerażenie i skok adrenaliny.
Budowanie atmosfery działa szczególnie mocno w scenach grozy lub takich, w których widz powinien poczuć niepokój i napięcie. Taki rodzaj muzyki najczęściej jest wykorzystywany w horrorach. Jednym z najlepszych przykładów dobrego użycia muzyki jest ikoniczny już motyw z oryginalnego Halloween z 1978 roku. Pojawia się w scenie, w której nie widać Michaela. To łatwy sposób na zbudowanie napięcia, ale jednocześnie wskazanie widzowi, że zagrożenie jest już blisko.
Muzyka określa miejsce i czas akcji
Żółty filtr z Breaking Bad od razu dawał do zrozumienia, że akcja danej sceny ma miejsce w Meksyku. Charakterystyczne dźwięki muzyki latynoskiej są w stanie dokonać tego samego. Muzyka określa miejsce akcji w równie mocny sposób, co obraz. Każda kultura wyróżnia się specyficznymi dźwiękami, które w dobie Internetu są łatwe do odkodowania. Bez trudu jesteśmy w stanie określić, w jakiej części globu dzieje się akcja danego filmu, nawet bez sprawdzenia tytułu czy opisu. Działa to identycznie w przypadku określania czasu akcji – wystarczy zaaranżować typ muzyki charakterystyczny dla danej epoki. Może też ona wskazywać na to, jak zmienia się czas akcji – zrobiono to choćby w Maestro z Bradleyem Cooperem, ponieważ muzyka w tle zmieniała się z biegiem lat.
Muzyka emocjonuje
Muzyka w sposób niemożliwy do opisania wpływa na nasze umysły i zapada w pamięć. Może straszyć i niepokoić (tak jak w przypadku wspomnianego Halloween), wzbudzić podziw i poczucie ujrzenia czegoś niesamowitego (jak scena z Parku Jurajskiego, gdy doktor Grant widzi dinozaury po raz pierwszy). Wyciska łzy (jak w ostatniej scenie Maximusa Decimusa Meridusa w Gladiatorze lub w chwili śmierci córeczki Joela Millera z The Last of Us), zachęca do jeszcze szybszego biegu (niczym w Forrest Gump) lub sprawia, że czujemy presję czasu (jak w Interstellar). To częściej muzyka, a nie obraz, wskazuje nam, co powinniśmy czuć podczas oglądania danej sceny i podbija jej wartość emocjonalną.
Jak The Last of Us robi to wszystko dobrze
Można wymienić wiele produkcji filmowych, serialowych i growych, które w doskonały sposób operują muzyką celem budowania i wzmacniania narracji. Chciałbym się jednak skupić na The Last of Us – serii gier szczególnie bliskiej mojemu sercu. Od premiery w 2013 roku niezmiennie znajduje się w moim TOP 3 growych doświadczeń. Uwielbiam motyw przewodni i inne utwory, których często słucham bez szczególnej okazji.
Nie można jednak mówić o The Last of Us bez wspomnienia o człowieku odpowiedzialnym za muzykę. Gustavo Santaolalla to urodzony w Buenos Aires argentyński kompozytor i muzyk, który już w wieku dziesięciu lat założył pierwszy zespół, czyli folkową formację Arco Iris. W wieku osiemnastu lat przyłączył się do komuny joginów, a w 1978 roku zbiegł do Stanów Zjednoczonych po tym, jak był wielokrotnie aresztowany za działania antyspołeczne w mniemaniu ówczesnych argentyńskich rządów wojskowych. W USA założył grupę Wet Picnic, a już w 1981 roku skomponował pierwszą ścieżkę dźwiękową do filmu She Dances Alone. Pracował też nad muzyką w Informatorze z 1999 roku. Od tamtego momentu kariera Santaolalli nabrała rozpędu i zaowocowała zdobyciem dwóch Oscarów w kategorii Najlepsza muzyka za Tajemnicę Brokeback Mountain w 2006 roku oraz Babel w 2007 roku. The Last of Us z 2013 roku było pierwszą grą, dla której stworzył muzykę i na ten moment jedyną.
Gdy pojawiły się pierwsze informacje o serialu na podstawie gry, najbardziej bałem się właśnie o muzykę. HBO? Brzmiało dobrze. Nawet bardzo! Obsadzenie ról Joela i Ellie? Miałem wątpliwości, bo już wcześniej wytypowałem swoich faworytów do obsady. Wszystko to jednak było tłem wobec muzyki. Na szczęście Santaolalla został zaangażowany do stworzenia ścieżki dźwiękowej, która przenosiła znane motywy z gier na większy ekran. Wyszło to fantastycznie. Do dziś włączam sobie jego intro. Podobnie jak to z pierwszego sezonu Detektywa. Niestety zdarzają się też negatywne przypadki. Na myśl przychodzi mi Halo, serial powstały na bazie kultowej serii gier. Fani narzekali na zmianę głównego motywu muzycznego. Pojawiły się w nim znajome dźwięki, ale jednak była to próba przebicia diamentu. Nieudana. Nie bez powodu znajdziecie w sieci takie filmiki:
The Last of Us nie podzieliło tego losu. Gustavo Santaolalla nie tylko przeniósł kultowe utwory do świata srebrnego ekranu, ale też stworzył kilka nowych, współgrających z poczynaniami Joela i Ellie o wiele lepiej niż muzyka z gier. Jeśli zapytalibyście mnie o scenę z The Last of Us, która najbardziej zapadła mi w pamięć, to wskazałbym śmierć Sary, córki Joela. W grze i serialu pojawiła się na samym początku i doskonale nakreśliła atmosferę opowieści. W grze została podbudowana muzyką, która absolutnie rozrywa serce. To motyw, który później przewija się w innych istotnych scenach. W serialu muzyka jest w tym momencie znacznie subtelniejsza, spokojniejsza i cichsza – oddaje pole do popisu aktorom. Gra z 2013 roku, gdy możliwości technologiczne nie były jeszcze tak rozwinięte, musiała wzmacniać przekaz przez muzykę. W serialu ścieżka dźwiękowa mogła pozostać w tle.
To zabieg powtarzający się w kolejnych momentach serialu. Przykład: sceny, gdy Joel i Ellie po raz pierwszy zbliżają się do siebie, a mężczyzna widzi w niej swoją córkę, którą musi się opiekować i dla której gotów jest się poświęcić. Przerażona i straumatyzowana Ellie spotyka Joela, a ten łapie ją w ramiona i pociesza. Muzyka stanowi tu dodatkowy bodziec dla oglądającego i wzmacnia przekaz emocjonalny.
Gustavo Santaolalla wie, w których momentach muzyka powinna pozostać niezmieniona. Przykład: zakończenie, gdy Ellie pyta Joela, co zaszło w szpitalu ze Świetlikami. Mężczyzna kłamie. Muzyka w tle jest taka sama i w serialu, i w grze. Bardzo mnie to ucieszyło!
The Last of Us to produkcja drogi. Opowiada o postaciach, które podróżują przez postapokaliptyczny świat i mogą liczyć wyłącznie na siebie, choć na początku nawet do siebie nie mają zaufania. Zainfekowani w tle to z kolei idealny pretekst do wprowadzenia elementów horroru. W efekcie tego The Last of Us ma wszystkie podstawy, na których można oprzeć muzykę. Produkcja określa miejsce akcji dzięki spokojnym dźwiękom, gdy postaci trafiają do typowego, amerykańskiego miasteczka lub wzbudzają poczucie presji i zagrożenia, gdy bohaterów goni zainfekowany. W innych momentach (np. w tym z żyrafą) przypomina, że to nadal świat, który potrafi zachwycić i wywołać uśmiech na twarzy.
Warto dodać, że gra rozpoczyna się od ujęcia na gitarę, którą Joel trzyma podczas opowiadania bratu wydarzeń z poprzedniej części. Na tej samej gitarze bohater gra, gdy śpiewa Ellie. Piosenka Joela opowiada o stracie, czyli motywie przewijającym się przez całą kontynuację. To nie tylko piękny utwór (później powraca, gdy Ellie przygrywa ją na gitarze podczas wspominania ciepłych momentów z przeszłości z Joelem), ale i dowód na to, jak ważną rolę w fabule potrafi odegrać muzyka. The Last of Us: Part II to w końcu historia o zemście i jej konsekwencjach – wpływie na psychikę człowieka. I muzyka tu pomaga. Piosenka Joela to jedno z niewielu ciepłych wspomnień, które towarzyszy Ellie pogrążonej w żałobie po utracie przyszywanego ojca. Pozwala jej wracać do chwil, gdy jej życie było lepsze. Utwór powraca również wtedy, gdy batalia z Abby dobiega końca, a Ellie zostaje bez rodziny, bliskich i palców. I to właśnie ta utrata palców doprowadziła do ostatecznej klęski, czyli braku możliwości odegrania tej jednej piosenki. To dowód na to, że muzyka jest istotna dla narracji i doskonale przeplata się z innymi narzędziami wykorzystanymi do stworzenia satysfakcjonującego zakończenia.
Muzyka w The Last of Us buduje klimat, wzbudza emocje i pomaga w przeniesieniu oglądającego lub grającego do świata przedstawionego. A ten – chociaż pełen zagrożeń i niepokojących sytuacji – jest piękny, melancholijny i zapadający w pamięć. Tak samo jak muzyka Gustava Santaolalli!
A co byłoby bez muzyki?
To pytanie, które być może rzadko sobie zadajecie. Motywy muzyczne są tak charakterystyczne, że pewnie nie raz i nie dwa, gdy słyszeliście w pokoju obok znane dźwięki, bez trudu odgadnęliście, co oglądają Wasi bliscy. Pomyślcie – co by się stało, gdybyśmy pozbawili Gwiezdne wojny charakterystycznej muzyki towarzyszącej napisom początkowym? Sprawdźcie to!