Dawno nie dałam filmowi 10/10. Ta animacja mnie zachwyciła [ANIMAFEST 2024]
Gdy przeglądałam tegoroczny repertuar festiwalu ANIMAFEST, Demony mojego dziadka właściwie nie były moim priorytetem. Wybierając się na seans, nie miałam pojęcia, że przypadkiem trafię na jedną z najlepszych animacji, jakie widziałam w życiu.
Sztampowy pomysł, oryginalne wykonanie
Demony mojego dziadka opowiadają historię Rosy. Ambitna młoda kobieta przeprowadziła się do wielkiego miasta, by rozwinąć karierę. Choć jest na dobrej drodze, by odnieść wielki sukces, ten ma swoją cenę. W jej grafiku nagle zaczyna brakować miejsca dla dziadka, który ją wychowywał. Do tego stopnia, że o jego śmierci dowiaduje się po pogrzebie. Rosa musi zatem wrócić do domu rodzinnego i przygotować go na sprzedaż, a w międzyczasie zmierzyć się z żałobą i wrednymi nowymi sąsiadami.
Brzmi banalnie, prawda? Sęk w tym, że twórcy wzięli na tapet znajomą historię, by opowiedzieć coś nowego. Wszyscy znamy archetyp bohaterki z dużego miasta, która musi wrócić na stare śmieci – zaczerpnąć świeżego, wiejskiego powietrza, by odnaleźć sens życia. Ten trop z mniejszymi bądź większymi modyfikacjami od zawsze istniał w popkulturze. Pierwszym lepszym przykładem może być gra Stardew Valley. Zasady są proste – uciekasz z korporacji, by zająć się farmą zmarłego dziadka. Założę się też, że jest milion kiczowatych filmów Hallmark z taką fabułą.
Demony mojego dziadka zrobiły jednak z tym pomysłem coś oryginalnego. Puentą nie jest to, że duże miasto jest złe. Rosa nie stwierdza nagle, że pragnie zostać na wsi. Choć wyjazd rzeczywiście wiele ją nauczył, to raczej na temat tego, że brała za dużo na swoje barki, a nie tego, że powinna zająć się uprawą kapusty. Kolejnym typowym tropem jest uroczy przyjaciel z dzieciństwa. Nie wchodzi z nim jednak w romantyczną relację, jak mogliby spodziewać się widzowie. A znajomy z dużego miasta, z którym wcześniej coś ją łączyło, nie okazał się najgorszą osobą na świecie, gdy już najadła się świeżych warzyw z ogródka. Po prostu stał się kimś, z kim nie miała wspólnych tematów. Takie poprowadzenie wątków było bardzo realistyczne, co pasowało do historii i wprowadziło jakąś świeżość do znanego motywu.
Głównym motywem w filmie było jednak coś jeszcze innego. Jak można się domyślić, kluczową postacią okazał się dziadek. Już tytuł sugerował, że nie jest on perfekcyjny. Początek zdołał jednak trochę zmylić widza, łapiąc go na archetyp złej wnuczki, zaniedbującej rodzinę. To automatycznie budziło współczucie pod adresem pozostawionego samemu sobie staruszka. Wszystko zostało jeszcze podkręcone przez listy, które wysyłał pod zły adres, więc wracały bez odpowiedzi. Z czasem dochodzi do nas, że może był kochającym dziadkiem, ale też złą osobą. Główna bohaterka musiała nie tylko zmierzyć się z tą rewelacją, ale także spróbować naprawić jego błędy.
Demony mojego dziadka
Bohaterowie w bolesnych wspomnieniach dziadka przybierali postacie fantastycznych istot. To pozwalało pokazać trudne tematy w symboliczny sposób – mniej brutalny, ale bardziej wymowny, niż gdyby byli to ludzie. Najbardziej w pamięć zapadła mi scena, w której dziadek siedział na łóżku ze swoją żoną, babcią Rosy. Kobieta, wyglądem przypominająca rybę, leżała nieruchomo, gdy mąż zaczął zjadać jej ciało kawałek po kawałeczku. Domyślam się, że łatwiej jest przepracowywać traumy w ten sposób, ponieważ prawdziwe wspomnienia mogą być zbyt bolesne. Rosa dowiedziała się czegoś strasznego o swoim krewnym. Sam mężczyzna wciąż nie mógł o tym wszystkim zapomnieć. Co ważne, nie spłyciło to przekazu, a wręcz przeciwnie – trudno wyobrazić mi sobie lepszą metaforę.
Trudno jest mówić o traumach, szczególnie takich, których korzenie sięgają głęboko. Wielu osobom łatwiej jest wyciągać trupy z własnej szafy niż członków rodziny. Po pierwsze, obyczajowo przyjęło się, że nie wypada. A po drugie, to bardzo bolesne. Prościej jest uwierzyć, że ktoś wyrządza zło, gdy nie jest to osoba, która cię karmiła, ubierała i kładła spać. Nagle okazuje się, że ta powściągliwość i pragnienie szczęśliwego zakończenia są kuszące. Pamiętam, jak wiele osób narzekało, że film Nasze magiczne Encanto nie poradził sobie dobrze z tym zadaniem, bo wątek Bruna potraktowano po macoszemu.
Oczywiście, zdarzają się też sytuacje, gdy twórcy idą w zbyt dramatyczne tony, byleby wyżebrać od widza łezkę. Jeśli dom się wali, to do ostatniej deski, a jak ktoś jest zły, to tak bardzo, że kradnie dzieciom lizaki na ulicy. W rzeczywistości nie jest to takie proste. Gdy opowiadamy o traumach rodzinnych, to mówimy o ludziach, którzy się o nas troszczyli. Trzeba więc znaleźć równowagę pomiędzy naszymi uczuciami a ich błędami. W przypadku Demonów mojego dziadka zostało to zrobione z wyjątkowym smakiem. Rosa nie próbowała ukryć tego, co zrobił jej krewny. Wręcz przeciwnie, postanowiła zmierzyć się z jego błędami. Nie umniejszała cierpiącym przez niego osobom, a jednocześnie wciąż pielęgnowała dobre wspomnienia, ponieważ nie mogła rozdzielić tych dwóch osób – opiekującego się nią dziadka a mężczyzny, który unieszczęśliwił jej babcię i z zazdrości pogrążył przyjaciel. Jestem pod wrażeniem smaku, z jakim poruszono wrażliwy temat.
W dodatku Demony mojego dziadka wyróżniają się tym, że twórcy nie tylko dokładnie wiedzieli, jaką historię chcą opowiedzieć, ale byli też w stanie dobrać do niej odpowiedni format i ramy czasowe.
Jednym z popularnych ćwiczeń na studiach dziennikarskich jest napisanie telegramu – wycinanie jak najwięcej tekstu ze zdania, by informacja wciąż była czytelna. I to jest coś, co boli mnie w wielu produkcjach. Zamiast skończyć w dobrym momencie, niepotrzebnie przedłużają fabułę. Naprawdę rzadko zdarza się taka historia jak Przeminęło z wiatrem, która potrzebuje więcej czasu. Gdy przesadzimy z bombkami na choince, nie będzie widać zielonego koloru drzewka, a cała konstrukcja zacznie się chybotać – to znak, że robimy coś nie tak! Zapominamy, kto miał być główną gwiazdą wieczoru. Inne festiwalowe filmy, konkurujące z omawianą produkcją w tej samej kategorii – Flow i Sztorm – również nie potrafiły zakończyć się w odpowiednim momencie, gubiąc cel z oczu. Dlatego doceniam, że Demony mojego dziadka wykazały się umiarem, który także jest sztuką.
Majstersztyk wizualny
Produkcję Demony mojego dziadka wyróżnia styl animacji. Na samym początku jest bardzo prosty, wręcz kojarzy się z reklamami o niewielkim budżecie. To jednak celowy zabieg, ponieważ w momencie, w którym stopa głównej bohaterki z powrotem staje na ziemi krewnego, wszystko zaczyna nabierać głębi i kolorów. Zdajemy sobie sprawę, że Rosa prawdopodobnie pierwszy raz od dawna miała szansę poczuć się sobą. Wcześniej próbowała jedynie przetrwać w natłoku obowiązków.
Animacja wygląda przepięknie i przypomina fuzję Koraliny i Małego Księcia. W pierwszej połowie filmu użyto chłodnych i płaskich kolorów, reprezentujących otępienie i stagnację Rosy. W drugiej dominują ciepłe barwy, nie tylko podkreślające nostalgiczny klimat, ale również pokazujące, jak główna bohaterka wraca do życia.
Największe wrażenie robią modele tytułowych demonów. Każdy wygląda trochę inaczej: na przykład babcia przypomina nieco rybę, a dziadek ma dwie pary ramion i rogi. Momentami te postacie są naprawdę przerażające i złowieszcze. Szczególnie pierwszej nocy w domu rodzinnym, gdy znikają z szafki i nawiedzają Rosę. Innym razem dają poczucie bezpieczeństwa i przenoszą główną bohaterkę do czasów dzieciństwa, gdy dbała o ogródek z ukochanym dziadkiem. To niesamowite, jak twórcom udało się połączyć dwa inne światy. Bo czy nie takie są wspomnienia? Zwykle zapamiętujemy emocje, a nie szczegóły. Reżyser Nuno Beato twierdzi, że figurki demonów są inspirowane tradycyjną pracą Rosy Ramalho – nieżyjącej artystki, zajmującej się ceramiką.
Zastanawiałam się, jak stworzono Demony mojego dziadka. Na pierwszy rzut oka widać, że wykorzystano animację poklatkową. Obecnie w tym stylu nadal tworzy między innymi studio Laika, znane chociażby ze wspomnianej Koraliny czy mojego ulubieńca, dzieła Kubo i dwie struny. Sęk w tym, że to nie jest opłacalny biznes, Wymaga ogromnego nakładu czasu i pracy, który prawie nigdy się nie zwraca. Ta sztuka zanika w dobie wielkich korporacji i blockbusterów, nastawionych na wielkie zarobki. Laika nadal tworzy takie filmy, ponieważ Travis Knight je kocha i ma na to środki. Żartuje się, że jest jednym z niewielu dobrych nepo-babies. Wiem także, że Demonom mojego dziadka przyznano grant Eurimages, dofinansowanie koprodukcyjne.
Z tego powodu chłonęłam jak gąbka każdy szczegół filmu. Dawno nie widziałam animacji zrobionej z taką dbałością o detale. Zacznijmy od tego, że łączy w sobie elementy animacji 2D, 3D i poklatkowej, przy czym dwie pierwsze techniki są stosowane w pierwszej części, tak jak wspomniałam wcześniej. Pokażmy to może w liczbach, które podał portal Zippy Frames: proces trwał trzy lata; storyboard składał się z 2813 rysunków; do figurek wyprodukowano około 120 różnych form, sześciu głów i 701 wydrukowanych twarzy. Po researchu wykorzystano 25 gatunków roślin i odtworzono je przy użyciu 400 kilogramów gliny. Scenografię stworzono w trzech różnych skalach, by pokazać głębię i rozmiar świata. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Pomyślcie tylko, że każda postać miała swojego animatora. Stworzono „szpital” dla figurek, w którym na bieżąco musiały być reperowane, ponieważ niszczyły się w miarę użytkowania!
Pierwsza od dawna animacja 10/10
To wszystko robi wrażenie, tym bardziej że – jak informuje prestiżowy portal Variety – Demony mojego dziadka to pierwszy portugalski animowany film poklatkowy i pełnometrażowy debiut reżyserski Nuno Beato. Gdy ktoś robi coś pierwszy raz, zwykle pozwalamy na margines błędu. Dlatego aż trudno uwierzyć, jak doskonale została wykonana ta produkcja.
Dla mnie to pierwsza od dawna animacja 10/10. Podbiła moje serce zarówno stroną wizualną, jak i historią, która jest piękna, mimo – a może właśnie dzięki temu – że nie była na siłę upiększana. Wywarła na mnie ogromne wrażenie i długo o niej nie zapomnę. Cieszę się, że dzięki ANIMAFEST miałam okazję odkryć tę perełkę. Za to kocham festiwale filmowe.