Horror na komiksowych kadrach
Dzięki zręcznym scenarzystom pokroju Roberta Kirkmana czy Scotta Snydera współczesna komiksowa groza ma się bardzo dobrze. Obaj autorzy nie mają problemu w tworzeniu osobliwych, do cna zepsutych jednostek, aury chronicznego lęku oraz epizodów stanowiących pean na cześć koszmarów z piekła rodem.
Dzięki zręcznym scenarzystom pokroju Roberta Kirkmana czy Scotta Snydera współczesna komiksowa groza ma się bardzo dobrze. Obaj autorzy nie mają problemu w tworzeniu osobliwych, do cna zepsutych jednostek, aury chronicznego lęku oraz epizodów stanowiących pean na cześć koszmarów z piekła rodem.
Wraz z rozwojem branży komiksowej, autorzy zajmujący się tworzeniem historii obrazkowych zaczęli odważnie eksplorować kolejne gatunki literackie, przetwarzając je na opowieści graficzne. Już w latach trzydziestych dwudziestego wieku pojawiły się pierwsze komiksy z gatunku szeroko pojętego horroru, ogniskujące się wokół czasopism "Terror Tales" oraz "Horror Stories". Ogromną popularnością w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych cieszyły się groszowe opowieści grozy, często nawiązujące do popularnych książek i filmów poruszających ową tematykę. W tym okresie największą sławę odniosły nowele zebrane w magazynach pulpowych – "House of Mystery" (głównie opowieści wampiryczne i koncentrujące się wokół zjawisk paranormalnych oraz spirytyzmu), "Journey into Mystery" (żywe trupy czy szarlatańskie wynalazki), a przede wszystkim wielokrotnie ekranizowane i powielane historie z otoczonego nimbem kultu cyklu "Tales from the Krypt".
Począwszy od lat osiemdziesiątych scenarzyści, z mniej lub bardziej udanym efektem, zaczęli przenosić na komiksowe kadry całą plejadę gwiazd tamtejszego kina grozy. Mam tutaj na myśli dziesiątki trawestacji starć z Obcym czy Predatorem. W tej dziedzinie na słowa uznania zasługuje wydany również w Polsce pesymistyczny "Aliens: Labirynt" ze scenariuszem Jima Woodringa i realistycznymi ilustracjami Kiliana Plunketta. Opowieść graficzna, z której sprawny reżyser (choćby Ridley Scott czy David Fincher) uczyniłby kanwę trzymającego w napięciu filmu.
Kirkman i epopeja zombie
Chyba nie ma obecnie na świecie osoby interesującej się szeroko pojętą popkulturą, która nie znałaby przerażającej sagi Roberta Kirkmana. "Żywe trupy" ("The Walking Dead") to jednocześnie survival horror, powieść drogi w doskonałym wydaniu, dramat psychologiczny z socjologicznym zacięciem oraz krwawy thriller. Pomysłodawca kontrowersyjnego "Battle Pope'a" sprawnie połączył ze sobą elementy wywodzące się z grozy (brutalne śmierci niewinnych, poczucie beznadziejności, apatii i ciągłego strachu) z wątkami obyczajowymi (burzliwe związki danych postaci, w większości przypadków zakończone śmiercią jednej z osób, losy danych protagonistów i podejmowane przez nich odważne decyzje, itp.).
[image-browser playlist="585655" suggest=""]
Kirkman na łamach obszernej serii stworzył cały wachlarz wiarygodnych (anty)bohaterów, którzy kurczowo trzymają się resztek człowieczeństwa, a co za tym idzie moralności i etycznych wyborów sprzed trupiej pandemii. Z wielką uwagą obserwujemy gwałtowne zmiany zachodzące w sposobie ich myślenia, jednocześnie trzymając za nich kciuki i karcąc ich za niegodne istoty ludzkiej czyny, których nikt o zdrowych zmysłach świadomie by nie uczynił. Najlepiej obrazuje to główna postać świetnie skrojonego dramatu, niegdysiejszy szeryf Rick Grimes. Przed apokalipsą Rick uchodził za niekwestionowanego stróża porządku, sprawiedliwego i prawego człowieka, posługującego się nieco już zmurszałym kodeksem postępowania. Otaczający go terror, uczucie dojmującej pustki i zgony bliskich mu osób, sprawiły, iż protagonista "Żywych trupów" dokonał surowej dekonstrukcji wcześniejszego poglądu na zastaną rzeczywistość. Dochodzi nawet do tego, iż pod koniec czwartego tomu ("Najskrytsze pragnienie"), tuż po bratobójczej konfrontacji z Tyreesem, Rick wygłasza niepokojącą brzmiące słowa: Żywe trupy to my!. Z pełną świadomością porównuje zatem ocalałych do bezrozumnych ożywionych kanibali, których jedynym celem istnienia jest konsumpcja ludzkiego mięsa.
Dużą rolę w serii amerykańskiego autora odgrywa plejada psychopatycznych zwyrodnialców, co pewien czas dybiących na życie bohaterów. Oczywiście w tej niesławnej grupie bryluje Gubernator, tak doskonale zagrany w serialowej wersji przez Davida Morrisseya. Choć postać ta pojawia się ledwie w czterech tomach komiksowego pierwowzoru (począwszy od piątego albumu, "Najlepsza obrona"), to jej popularność znacznie przewyższa bohaterów z pierwszego planu. Spowodowane to jest tajemniczością owego tyrana, jego postępowaniem i pełnioną funkcją w społeczności Woodbury. Gubernator stanowi opozycję w stosunku do Ricka, a zarazem jego zażartego wroga kierującego się krwawą wendetą za wyrządzone krzywdy. Choć do swych przeciwników podchodzi z wielką brutalnością, to posłusznym mu obywateli traktuje z należytym szacunkiem. Inaczej sprawy się mają z Neganem, który od dłuższego czasu terroryzuje bohaterów "Żywych trupów". Mamy tutaj do czynienia z pełnokrwistym, bezwzględnym maniakalnym socjopatą, brutalnie pozbawiającym życia nie tylko swych wrogów, ale również sprzymierzeńców. W tym przypadku stwierdzenie "Człowiek człowiekowi wilkiem", nabiera dosadnego znaczenia.
Trupy w uniwersum Marvela
W niedługim czasie po swoistej rewolucji tematyki zombie, Robert Kirkman zaproponował wydawnictwu Marvel Comics stworzenie nietypowej miniserii, prezentującej znanych superbohaterów jako żywe trupy. Pomysł został przyjęty entuzjastycznie, co zaowocowało jednym z najlepszych cyklów dziejących się w alternatywnym świecie zamieszkałym przez znanych herosów w trykotach.
Z bliżej nieznanych powodów Ziemię nawiedziła zaraza, która przekształciła wszystkich mieszkańców planety w bezmyślne zombie. Epidemia dotknęła również ciała wszelkiej maści mutantów i nadludzi, którzy w stosunkowo krótkim czasie pożarli zwykłych śmiertelników. Na pierwszych kadrach otwierającego zeszytu widzimy Magneto – jednego z niewielu niezainfekowanych osobników, mogącego ocalić świat przed niechybną zagładą. Kirkmana nie interesuje ukazanie kolejnej szablonowej historii o heroicznym człowieku walczącym z przemienionymi w bestie ludźmi (jak w przypadku "Ostatniego człowieka na Ziemi"), dlatego stosunkowo szybko uśmierca Władcę Magnetyzmu.
[image-browser playlist="585656" suggest=""]
"Marvel Zombies" to bowiem zabawa konwencją i nietuzinkowy sposób ukazania relacji między dobrze znanymi herosami. Rozmowy superbohaterów aż kipią od wisielczego humoru, a ich przemiana w nieumarłych została ukazana w pełen maestrii sposób. Dobrym posunięciem okazało się pozostawienie świadomości owych postaci oraz zdolności kontrolowania mowy. W ten sposób otrzymaliśmy soczyste wypowiedzi, w których protagoniści przeżywają swe diaboliczne czyny. Świetnym przykładem jest tutaj Spider-Man, rozpaczający po konsumpcji ukochanej żony i dobrodusznej cioteczki, a widok wybuchającego brzucha Bruce'a Bunnera (Hulka) budzi jednocześnie śmiech i przerażenie. Twórca "Żywych trupów", oprócz krwawych twistów, wiele miejsca poświęcił zapadającym w pamięć scenom jakby wyrwanym z rozbrajających komedii. W tej kategorii należy wyróżnić epizod gry w karty Spider-Mana z Cage’em, spokojnie dywagujących o zaistniałej sytuacji.
[image-browser playlist="585657" suggest=""]
Robert Kirkman w "Marvel Zombies" potwierdził, iż jest jednym z nielicznych współczesnych scenarzystów komiksowych, potrafiących stworzyć ciekawe opowieści grozy nawiązujące do wybitnych dzieł takich tuzów, jak choćby George R. Romero, nie tracąc przy tym nowatorskiego podejścia do superbohaterskiego mitu. Warto dodać, iż Kirkmana w obu projektach wsparli świetni ilustratorzy: Charlie Adlard w "Żywych trupach" oraz Sean Phillips w "Marvel Zombies", a także Arthur Suydam, udanie zmieniający superbohaterów ze znanych okładek komiksowych zeszytów w żywe trupy.
Groza w wydaniu Scotta Snydera
Równie wielką estymą cieszy się Scott Snyder, który dzięki niekonwencjonalnemu, oryginalnemu podejściu do komiksu superbohaterskiego zyskał uznanie wśród fanów opowieści ze stajni DC Comics. Amerykański scenarzysta godnie wprowadził Mrocznego Rycerza w nową dekadę, stając się gorącym nazwiskiem w projekcie New 52. Autor niebywale popularnego "Trybunału Sów" odświeżył wizerunek Batmana, serwując intrygujące przygody Człowieka Nietoperza uwikłanego w konflikt z podziemną organizacją od setek lat kontrolującą Gotham. Już wcześniej w albumie "Black Mirror" wprost z serii Detective Comics ukazał mroczne nowele, których bohaterami uczynił m.in. krnąbrnego syna komisarza Gordona, Jamesa juniora. W trzynastym zeszycie nowego Batmana, Snyder zaprezentował demoniczny wizerunek Jokera powracającego po prawie rocznej przerwie i terroryzujące okolicę z szarlatańskim uśmiechem malującym się na jego sztucznej twarzy. Główny adwersarz Mrocznego Rycerza w tym ujęciu to ucieleśnienie szaleństwa oraz diabeł w ludzkiej skórze kierowany czystym obłędem i chęcią totalnego zniszczenia wszystkiego co dobre i wartościowe.
Pomysłodawca głośnego Batman. Śmierć rodziny rozpieszcza nie tylko fanów Człowieka Nietoperza, ale również miłośników powieści grozy w wersji graficznej, utrzymanych do tego w staroświeckim stylu. Jego debiutem artystycznym był zbiór przesiąkniętych złem opowieści zebranych w książce "Voodoo Heart". Fanem owych nowel był sam Stephen King, który w ciepłych słowach wypowiadał się o młodym koledze po fachu. Głównie dzięki protekcji twórcy "Misery", osobą Snydera zainteresowali się włodarze imprintu DC skierowanego dla dorosłych czytelników (Vertigo), zlecając mu stworzenie niepokojącego komiksu silnie osadzonego w konwencji horroru. W ten właśnie sposób powstał słynny "Amerykański wampir", którego swoisty prolog napisał żywo zainteresowany współpracą ze Scottem King.
[image-browser playlist="585658" suggest=""]
"Amerykański wampir" to istny monument, wyznaczający nowy kierunek w postrzeganiu sławetnych krwiopijców. W czasach, gdy w popkulturze króluje wizerunek wampirów jako przystojnych romantyków o boskich atrybutach (choćby Zmierzch czy Czysta krew), Snyder powrócił niejako do korzeni, z których wyrasta cały mit o owych nieśmiertelnych istotach. King przedstawia losy butnego kowboja z Południa, Skinnera Sweeta, który w wyniku niefortunnego ataku nadczłowieka przeistacza się w krwiożerczego wampira. Skinner to brutalny, agresywny i pewny siebie typ spod ciemnej gwiazdy, a jego przemiana w krwiopijcę tylko potęguje negatywne cechy jego topornego charakteru.
W kolejnych zeszytach pałeczkę przejmuję już Snyder, a akcja z końca dziewiętnastego wieku przenosi nas do lat dwudziestych dwudziestego wieku. Główną bohaterką jest tutaj niespełniona gwiazda kina, Pearl Jones, która z pomocą Sweeta mści się na groźnych oprawcach. W tym przypadku dostajemy solidną opowieść spod znaku rape&revenge z kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji i sporą dawką brutalności. W przeciwieństwie do ogranej mitologii, Snyder ukazuje nam osobnika odpornego na zgubne działanie promieni słonecznych, silną kreaturę o naturze pozbawionego manier, pysznego amanta.
"Amerykański wampir" to pasjonująca podróż przez kolejne epoki oraz perfekcyjnie skonstruowana wizytówka Stanów Zjednoczonych, jakby żywcem wyciągnięta ze starych kronik (mamy tu zarówno agencję Pinkertona, Dziki Zachód, rozwój kinematografii, czy typowo amerykańskie rejony i zwyczaje). Przede wszystkim Snyder w asyście Kinga oraz rzetelnego rysownika, Rafaela Albuquerque'a, wyzbył się wizji grzecznego wampira z sąsiedztwa, którą to krwiopijcę zainfekowały Stephenie Meyer oraz Charlaine Harris. Zapewnił zatem miłośnikom opowieści graficznych świetną rozrywkę z elementami czarnego humoru i kapitalnym protagonistą (swoją drogą, gdyby kiedyś próbowano zekranizować "Amerykańskiego wampira" w formie filmu bądź serialu, to najlepszym aktorem do odegranie Skinnera byłby Antony Starr – niezatapialny szeryf Hood z Banshee).
W 2012 roku twórca "Vodoo Heart" ponownie pozytywnie zaskoczył czytelników zamkniętą w siedmiu zeszytach klasyczną, ponurą opowieścią drogi, z nieletnim protagonistą podróżującym przez Stany Zjednoczone w poszukiwaniu ojca. Severed. Pożeracz marzeń to historia w sam raz dla amatorów krwawych horrorów Wesa Cravena ("W mroku pod schodami" czy "Wzgórza mają oczy"), wstrząsających dzieł Clive'a Barkera (cykl "Księga krwi" oraz "Potępieńcza gra") oraz wątku seryjnego mordercy, Koryntczyka wprost z "Sandmana" Neila Gaimana.
[image-browser playlist="585659" suggest=""]
Severed, podobnie jak pierwszy tom "Amerykańskiego wampira", ukazuje naznaczone pierwotnym złem dzikie regiony Ameryki z lat dwudziestych poprzedniego stulecia. Poczynaniami młodego Jacka Garrona kieruje jedno marzenie – głębokie pragnienie odnalezienia rodziciela. Przy nadarzającej się okazji dwunastolatek ucieka od przybranej rodziny i wyrusza w samotną wędrówkę do Chicago, gdzie zamierza odnaleźć ojczulka. Ten bowiem napisał do niego list, wyjawiając mu swe prawdziwe imię (J. P. Brakeman), wykonywany zawód (muzyk) oraz obecne miejsce zamieszkania. W pociągu Jack spotyka ukrywającego swą prawdziwą tożsamość Buddy'ego, który od tej chwili będzie mu towarzyszyć w dalszej podróży. Na ich drodze staje sędziwy i dobroduszny Alan Fisher, a tropem bohaterów podąża szatański zabójca, tytułowy Pożeracz marzeń.
Tym, co głównie zachwyca w Severed, jest kreacja psychopatycznego mordercy, który za swe cele obiera sobie młode, zagubione duszyczki. Pożeracz to na wpół magiczny osobnik, łaknący złudnego szczęścia swych ofiar. Na swym ciele tatuuje sobie różnego rodzaju przedmioty związane z marzeniem kolejnych nieszczęśników – z niepokojem obserwujemy jak demon okalecza swe ciało małym symbolem skrzypiec, reprezentujących osobę Jacka. Grozę sprawnej opowieści potęguje widok wiekowego, pozbawionego ręki protagonisty, który z trwogą odsłania przed nami przerażającą historię z dzieciństwa. Łatwo zatem przypuszczać, iż w trakcie konfrontacji z bezdusznym zabójcą, Jack straci kończynę, a zdarzenie to na trwałe odciśnie piętno na jego lękliwej duszy. Severed zapełnione jest kilkoma makabrycznymi scenami, swoistą celebracją śmierci, obłędu i bólu egzystencjalnego, tak umiejętnie i precyzyjnie zilustrowaną przez węgierskiego rysownika, Attilę Futakiego.
Dzięki zręcznym scenarzystom pokroju Roberta Kirkmana czy Scotta Snydera współczesna komiksowa groza ma się bardzo dobrze. Obaj autorzy nie mają problemu w tworzeniu osobliwych, do cna zepsutych jednostek, aury chronicznego lęku oraz epizodów stanowiących pean na cześć koszmarów z piekła rodem. Jednocześnie niniejszy artykuł wyłącznie nadgryza poruszaną tematykę, nie skupiając się choćby na prezentacji serii zebranych we wspomnianym imprincie DC Comics, czyli Vertigo. Choć zapewne przyjdzie jeszcze czas na powrót do tych zagadnień i skupienie się na pozostałych świetnych tytułach wydanych na rodzimym podwórku.
Od 4 kwietnia w sklepach znaleźć można album Severed. Pożeracz marzeń ze scenariuszem Scotta Snydera.
16 kwietnia zadebiutuje zaś wspomniany w artykule Batman. Śmierć rodziny, również ze scenariuszem Scotta Snydera.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat