Hyperbook NH5 Zen pod lupą. Postpandemiczny gaming stoi pod znakiem laptopów
To nie jest klasyczna recenzja możliwości, jakie otwiera przed graczem zakup gamingowego laptopa Hyperbook NH5 Zen. To pożegnanie z pecetami dla graczy, które stały się skrajnie nieopłacalną inwestycją.
6628 zł. Tyle w momencie pisania tego artykułu trzeba zapłacić za nowego Hyperbooka NH5 Zen z procesorem AMD 5800H na pokładzie, który na kilka tygodni zagościł w moim domu. Cena może wydawać się dość wygórowana, zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że laptop dysponuje kartą graficzną z rodziny RTX z niższej półki, preinstalowany Windows 10 to darmowa wersja testowa, a wspomniana cena uwzględnia 300-złotowy rabat od dystrybutora.
Ktoś mógłby stwierdzić, że wysokie ceny laptopów do żadne novum. Pecetowcy od dawna żyli w przekonaniu, że bardziej opłaca się zainwestować w porządny komputer stacjonarny niż w laptopa. W końcu zmyślnie dobierając podzespoły, możemy złożyć stacjonarkę o zbliżonej wydajności do laptopowego odpowiednika, wydając na nią znacznie mniej. Albo w tej samej cenie zbudować maszynę, która zawstydzi laptopa wydajnością. Prawda?
Otóż nie. Te piękne czasy już dawno odeszły w niebyt, zasada „zamiast laptopa, kup peceta, będziesz grać na wyższych”, dziś nie ma pokrycia w rzeczywistości.
Żyjemy w dziwnym postpandemicznym świecie, w którym niedobory na rynku podstawowych układów elektronicznych oraz zakolejkowane linie montażowe w największych fabrykach świata windują ceny podzespołów do granic absurdu. Swoją cegiełkę do tego cyrku niesamowitości dorzucili także górnicy kryptowalutowi, masowo wykupując najnowsze karty graficzne, aby zaprząc je do koparek i wydobywać wirtualną, zdecentralizowaną walutę.
Kiedy porównamy sobie koszt zakupu Hyperbooka NH5 Zen do ceny komputera stacjonarnego o podobnej wydajności, okaże się, że zapłacimy za taką maszynę ok. 6500 złotych. I to przy założeniu, że będziemy wybierać możliwie jak najtańsze podzespoły. W końcu za samą kartę graficzną NVIDIA RTX 3060 trzeba dziś zapłacić co najmniej 3300 zł. Różnica w cenie zakupu peceta o wydajności Hyperbooka NH5 Zen będzie niewielka. Zwłaszcza jeśli zechcemy nieco pokombinować.
Wszak można zamówić laptopa bez kości RAM oraz nośnika SSD i zamontować je na własną rękę. Katalogowe ceny Hyperbooka są nieco zawyżone w stosunku do najniższych cen rynkowych, na takim manewrze zaoszczędzimy dodatkowe 150-200 zł. Na tym jednak nie koniec. Trzeba pamiętać, że laptop po wyjęciu z pudełka jest w pełni gotowy do pracy. Do ceny stacji roboczej musimy doliczyć jeszcze koszt zakupu myszki, klawiatury oraz monitora. Nagle okaże się, że w 2021 roku zbudowanie pecetowego stanowiska gamingowego bazującego na jednostce stacjonarnej mija się z celem. Przynajmniej w teorii, jeśli będziemy kierować się czystą specyfikacją.
Postanowiłem na własnej skórze przekonać się, czy zakup Hyperbooka NH5 Zen w zastępstwie pełnowymiarowego komputer stacjonarnego może się opłacać, aby odpowiedzieć na pytanie, które dziś może dręczyć wielu pecetowych graczy.
Czy jesteśmy właśnie świadkami upadku branży gamingowych komputerów stacjonarnych?
Liczy się wnętrze
Mówi się, że nie wolno oceniać książki po okładce, jednak twórca tego przysłowia nie wziął pod uwagę jednej dość istotnej kwestii: granicy przyzwoitości. A tak się składa, że gdyby oceniać opłacalność zakupu Hyperbooka po jego wyglądzie, to nawet bym się na niego nie obejrzał. Hyperbooki to komputery składane w oparciu o obudowy firmy Clevo, które jeszcze pięć lat temu mogły się podobać. Dziś wzbudzają niemal wyłącznie negatywne emocje. Pokrywę NH5 Zen wykonano z taniego plastiku, a ramka wokół wyświetlacza jest tak wielka, że przywodzi na myśl sprzęty z początku tysiąclecia. Ta przy dolnej krawędzi ekranu ma blisko 3,5 cm szerokości, zaś klapa jest stanowczo zbyt wiotka jak na sprzęt za przeszło 6,5 tysiąca złotych.
Dolna część laptopa jest za to masywna i toporna, jak na prawdziwego gamingowego potwora przystało, nie brakuje jej najpotrzebniejszych złącz. Znajdziemy tu USB 2.0, USB 3.0, USB 3.1, USB-C 3.1, Mini Display 1.3, Mini Display 1.2, HDMI, gniazdo słuchawkowe i mikrofonowe oraz port Ethernet do podłączenia przewodowego internetu. Dodajmy do tego 15,6-calową matrycę IPS o odświeżaniu 240 Hz oraz rozdzielczości 1080p, nośnik SSD NVMe od Samsunga, a otrzymamy sprzęt wprost skrojony pod gamingowe zastosowania.
Sucha specyfikacja to jednak nie wszystko, gdyż wady konstrukcji opartej o kadłubki Clevo szybko ujrzały światło dzienne. Kultura pracy laptopa pozostawia sporo do życzenia, wentylatory nawet przy niskim obciążeniu szumią dość głośno, a procesor lubi się porządnie rozgrzać przy dużym obciążeniu. Już w trakcie ściągania gier do testów NH5 Zen mruczał złowrogo, zagłuszając układ chłodzenia peceta, warkot lodówki oraz oczyszczacz powietrza wybudzony z drzemki zbyt dużym stężeniem zanieczyszczeń w chłodnym, zimowym powietrzu.
Jednak NH5 Zen nie powstał po to, aby ładnie wyglądać czy grać na nim w niczym niezmąconej ciszy. To jedno z tych urządzeń, które na pierwszym miejscu stawiają wydajność, nawet kosztem kultury pracy. Wszak rasowi gracze i tak przedkładają zabawę w słuchawkach nad głośniki zintegrowane z laptopem, czyż nie?
Kierując się tym tokiem rozumowania zabrałem NH5 Zen z Ryzenem 5800H i RTX-em 3060 na pokładzie w podróż do krainy „wszystko na Ultra” aby przekonać się, czy mimo swoich wad ma szansę zastąpić pecetowe konstrukcje.
Bestia do zadań specjalnych
Na warsztat wziąłem szereg gier w różnym stopniu obciążających podzespoły. Z jednej strony chciałem bowiem przekonać się, czy najbardziej zasobożerne produkcje będą stanowić dla NH5 Zen prawdziwe wyzwanie. Z drugiej zaś byłem ciekaw, czy kiepska kultura pracy da o sobie znać również wtedy, kiedy karta graficzna oraz procesor nie będą się nadmiernie przemęczać.
Rundę rozgrzewkową rozpocząłem patriotycznym klasykiem, czyli wyprawą do Novigradu z Geraltem u boku. Wiedźmin 3: Dziki Gon ma już kilka wiosen na karku, mimo to przez długi czas był uważany za pierwszorzędnego kandydata do testowania wydajności komputerów, dlatego nie mogło zabraknąć go w tych testach.
Hyperbook NH5 Zen poradził sobie z nim dokładnie tak, jak się spodziewałem – procesor i karta graficzna nie miały najmniejszego problemu z utrzymaniem wysokiego klatkażu przy maksymalnych ustawieniach jakości. Na Ultra Geralt siekał potwory i złoczyńców przy przeszło 90 klatkach na sekundę, a w mniej zasobożernych lokacjach licznik potrafił przekroczyć nawet 110 klatek w trakcie ruchu bohatera. Przez większość rozgrywki liczba klatek utrzymywała się w przedziale 80-90, sporadycznie spadając poniżej 80.
Drugim rozgrzewkowym przeciwnikiem był Doom Eternal, tytuł wprost stworzony do współpracy z procesorami od AMD. Tu, podobnie jak w przypadku Wiedźmina 3, Hyperbook NH5 Zen zdał egzamin wydajnościowy celująco. Płynność rozgrywki w trybie Ultra nie spadała poniżej poziomu 100 klatek przy wyłączonym ray tracingu, zazwyczaj oscylując pomiędzy 120 a 150. A po aktywacji śledzenia promieni świetlnych na wysokich ustawieniach jakości grafiki płynność utrzymywała się w granicach 65-75 klatek. I to przy wyłączonym trybie DLSS. Niestety, gra nie pozwoliła wyjść ponad ustawienia grafiki na Ultra, twierdząc, że komputer dysponuje zbyt małą ilością pamięci VRAM, aby poprawie renderować obraz w takiej jakości.
Skoro mieliśmy już rozgrzewkę za sobą, przyszła pora na prawdziwe wyzwanie, czyli starcie z neonowym światem Cyberpunka 2077 w trybie klasycznym oraz RTX. Na rozświetlonych ulicach targu w Japantown licznik klatek wahał się od 55 do 65 przy wyłączonym ray tracingu i jakości grafiki ustawionej na ultra. Po wyjściu na mniej oświetlone ulice, płynność wzrosła o ok. 10 klatek. Dopiero wywołanie strzelaniny z policjantami obniżyło chwilowo płynność do poziomu 48 klatek.
Włączenie ray tracingu na ultra przy automatycznym trybie DLSS na chwilę zmroziło grę. A kiedy ta oddała mi władzę w myszce, licznik Afterburnera nie był w stanie przebić 25. I gdyby tylko na niskiej liczbie klatek się skończyło, nawet nie byłoby tak źle. Miałem okazję testować Cyberpunka 2077 na zintegrowanych układach, przy 25-30 klatkach, w niskiej rozdzielczości dało się swobodnie przemieszczać po mieście i prowadzić skuteczne ostrzały. Tu obraz smużył tak bardzo, że nawet nie próbowałem wdawać się w żadną bójkę.
Przestawiłem jakość ray tracingu na średnią i wszystko wróciło do normy. Mimo płynności na poziomie 35-40 klatek, gra błyskawicznie reagowała na polecenia i nie zauważyłem nieprzyjemnego smużenia, które zniechęciło mnie do zabawy przy maksymalnej jakości odbić świetlnych.
Testy wydajnościowe zwieńczyłem krótką partią w nieco mniej wymagających, acz względnie nowych produkcjach. Najpierw na tapet wziąłem Psychonauts 2 od Microsoftu, żeby przekonać się, czy świeżynka o niskich wymaganiach będzie w stanie działać płynnie, a przy okazji nie rozkręcić nadmiernie układu chłodzenia.
Udało się, chłodzenie w trybie Wydajności zapewniło płynność rozgrywki w Psychonauts 2 powyżej poziomu 150 klatek. Od czasu do czasu widziałem nawet przeszło 200 klatek. A kiedy przełączyłem tryb pracy chłodzenia na cichy… nagle usłyszałem warkot lodówki. Hyperbook umilkł. Choć temperatura pracy procesora wzrosła drastycznie, a liczba klatek spadła do 150 na sekundę, w takich warunkach w Psychonauts 2 nadal grało się zadowalająco dobrze.
Zmagania domknęła sesja z F.I.S.T.: Forged In Shadow Torch od TiGames. Zależało mi na odpaleniu tej gry, gdyż chciałem sprawdzić, jak duet Ryzen 5800H i RTX 3060 poradzą sobie z obsługą śledzenia promieni świetlnych w tytule o mniejszych wymaganiach sprzętowych. I muszę przyznać, że było to bardzo zadowalające doświadczenie.
Mimo iż Hyperbook NH5 Zen wył jak szalony, kiedy ustawiłem maksymalną jakość grafiki oraz aktywowałem ray tracing, to licznik bez problemu dobił do magicznych 60 klatek na sekundę. I to z wyłączony DLSS-em. Po aktywacji funkcji inteligentnego skalowania obrazu płynność wzrosła drastycznie. Silnik gry praktycznie bez przerwy renderował powyżej 100 klatek na sekundę.
Grać czy nie grać; oto jest pytanie
Hyperbook NH5 Zen nie jest spełnieniem marzeń gracza pecetowego i ma szereg wad, które mogą skreślać go w oczach części odbiorców. Ale te kilka tygodni spędzonych z tym laptopem u boku uświadomiło mi, że gdybym dziś stawał przed wyborem komputera do gier, prawdopodobnie nie zdecydowałbym się na zakup tradycyjnej stacjonarki. I pisze to ktoś, kto jeszcze kilka lat temu wolałby zrezygnować z grania, niż zasiąść do laptopa.
Zakup klasycznego peceta do gier jest dziś po prostu skrajnie nieopłacalny. Hyperbook NH5 Zen udowodnił, że w dobrze wyważonej cenie można kupić laptopa, który równie dobrze sprawdzi się w gamingowych zastosowaniach, co duża skrzynka. Wolałbym nawet dopłacić do modelu z lepszym układem chłodzenia, aby wyciszyć nieco pracę laptopa pod obciążeniem albo nałożyć limit na liczbę klatek, aby odciążyć podzespoły i schłodzić wnętrze obudowy. W zamian zyskałbym przenośny sprzęt do grania, który szybko i łatwo można przenieść do salonu i podpiąć do telewizora, aby grać w ulubione tytuły na dużym ekranie.
A jeśli wycie wentylatorów w środku nocy zaczęłoby doprowadzać mnie do frustracji, zawsze mógłbym zalogować się do platformy chmurowej i ogrywać wybrane tytuły przez sieć, zdejmując z laptopa konieczność wykorzystania pełnej mocy obliczeniowej urządzenia, aby renderować obraz w najwyższej jakości.
I tu dochodzimy do kluczowego pytania – czy zrównanie się cen laptopów i pecetów stacjonarnych rzeczywiście zwiastuje koniec tych ostatnich?
Absolutnie nie. Choć uważam, że zakup stacjonarki do grania nie jest dziś rozsądnym rozwiązaniem, to w dłuższej perspektywie czasowej rynek powinien ustabilizować się, a ceny podzespołów powrócić do przystępniejszych poziomów. To z kolei każe zastanowić się nad jeszcze jednym scenariuszem zakupowym. Jeśli niska kultura pracy sprzętów pokroju Hyperbooka NH5 Zen byłaby dla kogoś wadą nie do przeskoczenia, warto rozważyć zakup porządnego peceta bez karty graficznej.
W końcu zintegrowane układy graficzne współczesnych procesorów radzą sobie z obsługą nowych gier na niskich ustawieniach, a te bardziej wymagające tytuły zawsze możemy odpalić za pośrednictwem chmury. Inwestując w abonament kilkadziesiąt złotych miesięcznie w skali roku do komputera dopłacimy ok. 500-650 zł, w zależności od wybranego abonamentu.
Sporo, jednak karty graficzne z linii RTX są dziś dwukrotnie droższe, niż wskazywałaby na to sugerowana cena producenta. Jeśli zdecydowalibyśmy się na taki ruch, ceny wróciłyby do normalnych wartości w ciągu roku i po tym czasie kupili RTX-a 3060, ostatecznie zapłacilibyśmy za taki zestaw mniej, niż składając taki zestaw przy obecnych cenach
Dziś postpandemiczna branża gamingowa stoi poniekąd laptopami, które dzielnie zastępują tak bardzo nieprzystępne komputery stacjonarne. Liczę jednak na to, że to tylko chwilowa stagnacja i za kilkanaście miesięcy rynek pecetowy wróci do dawnej kondycji.