John Wick od 10 lat zmienia Hollywood. Tak zrewolucjonizował kino akcji (i pokruszył 2 zęby Charlize Theron)
W 2014 roku zadebiutował John Wick, który stał się fenomenem na niespotykaną skalę. I stało się coś, czego nikt się nie spodziewał po tym – wydawać by się mogło – małym filmie akcji.
John Wick miał być kolejnym z wielu średniobudżetowych filmów akcji, które swoje zarobią i przejdą bez echa. Debiut reżyserski uznanych kaskaderów, Davida Leitcha i Chada Stahelskiego, pokazał jednak światu coś, czego w mainstreamowym kinie akcji nigdy nie widziano. Okazuje się, że sceny walk mogą być efektowne i szalenie kreatywne, a przede wszystkim... widoczne na ekranie.
To jednak tylko jeden z wielu czynników, który wpłynął na popularność marki. Ten fenomen już od 10 lat zmienia Hollywood na lepsze. Jak do tego doszło?
Co było nie tak z kinem akcji przed Johnem Wickiem?
Mainstreamowe kino akcji z Hollywood zawsze miało problem, bo producenci chcieli przede wszystkim chronić swoją inwestycję: aktorów. W większości przypadków nie pozwalano im na nic choćby odrobinę ryzykownego, więc do różnych scen wynajmowano dublerów-kaskaderów oraz korzystano z trików z oświetleniem i kamerą, by ukryć fakt, że danej gwiazdy tam po prostu nie było. Zawsze zdarzały się wyjątki, ale nie każdy mógł być Tomem Cruisem czy Jackiem Chanem.
To owocowało tym, że sceny akcji/walk były zwyczajnie "do bani": kiepska praca kamery, bo filmowano tak, by ukryć twarz dublera; montaż tak szybki, że widza mogła rozboleć głowa (Uprowadzona 3 – cięcia co 2 sekundy!). A wszystko po to, by uwaga odbiorcy była na tyle rozbita, by nie zastanawiał się, kogo właściwie widzi na ekranie.
Jasne, zdarzały się wyjątki, gdy pozwalano aktorom na wykonywanie prostych choreografii w scenach walk czy popisach kaskaderskich. W tym celu trenowano ich kilka tygodni, a potem, jak wspomina Stahelski, kończyło się to fatalnie. Czemu? Na planie aktor nie pracował z kaskaderami, z którymi wcześniej trenował, więc tym samym cały wypracowany rytm przestawał istnieć. A do tego – co okazuje się kluczem w filmowaniu fantastycznych scen akcji – operator kamery nie brał udziału w żadnych przygotowaniach, więc nie wiedział, co będzie kręcił. Przekonywał się o tym dopiero na planie i starał się coś wymyślić na szybko. Jak w takiej sytuacji można było liczyć na efekt choćby poprawny?
John Wick zmienił to na etapie preprodukcji, czyli przygotowań i szkolenia. Operator kamery pracował przez miesiące z kaskaderami i aktorem – wspólnie opracowywali najlepszy sposób na to, jak nakręcić daną scenę, a reżyser brał w tym czynny udział. Cel był pozornie prosty: widzowie mieli widzieć, co dzieje się na ekranie, więc ujęcia były przeważnie dłuższe, a montaż wolniejszy. Często było to obrazowane przez iluzję jednego długiego ujęcia, trwającego kilka minut. Przykładem może być walka na schodach w Atomic Blonde. To tylko pozory, bo takie sceny są zawsze złożone z kilku sekwencji. Po prostu oko widza nie wychwytuje mikrocięć. Efekt jest jednak dobry, bo widzimy w trakcie długiej walki, że to Charlize Theron kopie tyłki wrogom.
Jak John Wick zmienił kino akcji?
Chad Stahelski oraz David Leitch za sprawą Johna Wicka z 2014 roku zmienili kino akcji. Nagle wszyscy decyzyjni producenci oraz osoby finansujące kino zobaczyli coś na niespotykanym poziomie. A może wcześniej nie chcieli tego widzieć, bo tak było łatwiej?
Jason Statham został gwiazdą kina, zanim jeszcze Stahelski i Leitch zaczęli zmieniać Hollywood. Wiedział więc, że sceny akcji często wyglądały źle. Dostrzegł jednak szansę na zmianę. Wnioski wyciągnął podczas pracy z Davidem Leitchem.
Hollywood o całe dekady w tyle za Azją
Co ciekawe, praca Stahelskiego i Leitcha nie jest niczym nowatorskim ani też szalenie pomysłowym. W Azji działa to od dekad (najlepszym przykładem jest kino akcji z Hongkongu). To właśnie dzięki inspiracjom wschodnią twórczością, ale przede wszystkim dzięki pracy z najlepszym choreografem walk w historii, Yuen Woo Pingiem przy serii Matrix, stwórcy Wicka wiedzieli, jak to, co zachwyca, kręcić w praktyce. John Wick to był pierwszy krok – jakże ważny! To od tego momentu producenci zaczęli mówić: chcemy sceny akcji jak w Johnie Wicku.
Dlatego też pomimo obecności Jackiego Chana w Hollywood czy wspomnianej serii Matrix dopiero Stahelskiemu i Leitchowi udało się zmienić mainstream. To kwestia zwykłego szczęścia i odpowiedniego momentu. Być może branża w końcu dorosła do tej zmiany i zdała sobie sprawę, że można lepiej, bo... to się sprzedaje. W takich sytuacjach widzowie decydują o tym, co staje się nowym trendem. Oczywiście nie odmawiam Stahelskiemu i Leitchowi jakości czy oryginalności. Panowie po prostu czerpią z najlepszych możliwych wzorców, ale i tak dodają do tego ogrom rzeczy od siebie.
W 2018 roku ekipa kaskaderów 87Eleven tworzyła widowiskowe sekwencje w Deadpoolu 2 oraz Aquamanie, czyli jednych z największych hitów roku. Tym samym pokazali widzom nową jakość, a producentom, jak można wykorzystywać ich umiejętności w napakowanym efektami komputerowymi widowisku. Mający debiut rok później film Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw postawił kropkę nad i. Pod tym kątem wszystkie trzy tytuły zebrały świetne oceny, ostatecznie wprowadzając nowy trend na salony.
Najlepsze filmy akcji wg fanów - ranking
Sceny walki jako narzędzie do opowiadania historii
To bynajmniej nie oznacza, że zmiana została zapisana w kamieniu, bo wielu doświadczonych dyrektorów i producentów wciąż musi zmienić swoje wypracowane przez lata podejście. Tak Stahelski wyjaśnił to w 2023 roku:
Ważna jest świadomość tego, co sprawia, że walka i akcja na ekranie są po prostu dobre. To nie ma być jedynie efektowne. Chodzi przede wszystkim o wagę fabularną – scena walki jest narzędziem opowiadania historii. Ma powiedzieć coś o bohaterze, jego rozterkach i znaczeniu jego decyzji.
U Stahelskiego oraz Leitcha czuć, że takie momenty zawsze są "po coś". Hollywood tego nie rozumiało i wciąż uczy się, że każdy element tworzenia danej produkcji jest istotny dla jej jakości. Współtwórca Johna Wicka wspominał też w 2023 roku, że aby scena była dobra, musi być dograna na każdym poziomie (nie tylko aktorów, kaskaderów i operatorów). Jeśli tak nie jest, łatwo się w tym pogubić. Rozwałka na ekranie dla samej rozwałki jest po prostu nudna i bezcelowa, co doskonale widać w serii Transformers. Michael Bay wyraźnie zatracił tę ideę w trakcie rozwoju kolejnych odcinków. Ważne są generowane emocje i znaczenie.
Jak stworzyć dobre sceny walk?
Twórcy Johna Wicka pokazali, jak ważne jest eksponowanie, że w danych scenach występuje gwiazda. Tworzenie choreografii zawsze musi być dopasowane pod umiejętności aktora lub aktorki. To im dodaje wiarygodności. Brad Pitt w Bullet Train, Bob Odenkirk w Nikt, David Harbour w Dzikiej nocy i oczywiście Charlize Theron w Atomic Blonde to kilka przykładów.
Teraz w wymagających scenach akcji widzimy aktorów z wyższej półki Hollywood. I nikt nie boi się, że coś im się stanie. Kwestie bezpieczeństwa są oczywiście zachowane. Mimo tego Charlize Theron, podczas przygotowań do walk w Atomic Blonde, wczuła się tak bardzo, że... ukruszyła sobie dwa zęby. Jednak spodobało jej się to tak bardzo, że teraz kojarzy się z gatunkiem kina akcji i ma już przynajmniej kilka takich udanych filmów na koncie.
Ciekawie wypada w tej kwestii Denzel Washington, którego film Bez litości miał premierę kilka miesięcy przed Johnem Wickiem. Choć wyraźnie widać świetną choreografię, w której aktor wykorzystuje umiejętności nabyte na treningu z Danem Inosanto (słynny uczeń Bruce'a Lee), to praca kamery jest fatalna, a montaż za szybki. Nadal można dostrzec artystę, ale cóż z tego, skoro efekty są poniżej poziomu? Dzięki podejściu Stahelskiego i Leitcha to mogło wyglądać o niebo lepiej!
Stare podejście powinno zostać zapomniane, bo zwyczajnie wygląda źle. Jeśli nie widzimy aktora w danej scenie, to można poczuć niesmak (ukrywanie braku Marka Wahlberga w Planie wycieczki z 2023 roku to sztandarowy przykład, dlaczego jest to najgorsze). Hollywood nadal jednak się uczy – te 10 lat od pojawienia się Johna Wicka pokazały, że zmiana ciągle postępuje, ale jeszcze potrzebna jest praca nad tym, by to utrwalić. Przyzwyczajenie do czegoś prostego i zwyczajnego jest zbyt silne, a takie szkaradne tytuły jak Plan wycieczki udowadniają, że proces jeszcze się nie zakończył. Twórcy Wicka pokazali też, że kino akcji nie musi być tylko pretekstowe i zwyczajne.
Akcja w Hollywood to proces ciągłego rozwoju. Stahelski najlepiej to podsumował w rozmowie z IndieWire.