Kaskaderzy to doskonali reżyserzy kina akcji. Dlaczego tak jest?
Najlepsze kino akcji jest reżyserowane obecnie przez kaskaderów. I dobrze, bo czują oni ten gatunek lepiej niż zwykli reżyserzy.
Z epoki twardzieli z lat 80. przeszliśmy do zawodowego zabójcy granego przez Keanu Reevesa. Podejście mainstreamu do kręcenia scen akcji zmieniło się po premierze filmu John Wick w 2014 roku. Wiele osób dziwiło się, dlaczego produkcja o budżecie 20 mln dolarów w ogóle dostała dystrybucję kinową. Szybko jednak stała się jedną z największych niespodzianek roku, fenomenem na skalę globalną, bo cały świat był zaskoczony poziomem jej realizacji. A stał za tym debiutujący duet doświadczonych kaskaderów. Chad Stahelski i David Leitch uzmysłowili producentom z Hollywood, że to kaskaderzy wiedzą najlepiej, jak kręcić akcję w sposób widowiskowy, ale z domieszką realizmu. Efektem tego sukcesu były nie tylko kontynuacje przygód Johna Wicka, ale też kompletnie nowe podejście do kręcenia scen akcji w największych superprodukcjach. Każdy chciał mieć walki jak w Johnie Wicku, więc firma kaskaderska reżyserów 87Eleven miała ręce pełne roboty.
Ciekawe w tym jest to, że w 2014 roku Hollywood tak naprawdę odkryło to, co w Hongkongu było wiadome od dawna. W złotej erze kina akcji z Chin – czyli w latach 80., gdy popularność zdobyli Jackie Chan, Jet Li i spółka – wielokrotnie za kamerą stawali kaskaderzy i choreografowie walk, bo oni doskonale wiedzieli, co chcą osiągnąć i jak chcą to pokazać. Mieli pełną świadomość, że "zwyczajny" reżyser może to po prostu popsuć. Corey Yuen, Yuen Woo Ping czy Sammo Hung, a nawet sam Jackie Chan to tylko kilka przykładów z wielu. To też udowadnia, że azjatyckie kino akcji rozwinęło się o wiele szybciej od hollywoodzkiego. Gdy w Azji brylowały niezwykłe popisy w scenach kaskaderskich i fantastyczna praca kamery, w USA mieliśmy szybki montaż, który ukrywał niedociągnięcia realizacyjne lub dublera. John Wick to zmienił! Pokazał, że najlepsze kino akcji tworzą kaskaderzy. Włodarze Hollywood nie mogli przymknąć oka na imponującą frekwencję na seansach tej produkcji. Obserwowali reakcje widzów i wysnuli odpowiedni wniosek.
Kino akcji od zawsze oparte jest na pracy kaskaderów. W wielkich hollywoodzkich filmach akcji to oni przeważnie byli reżyserami drugiego planu, którzy zajmowali się wymyślaniem i kręcenie scen walk, pościgów i innych aspektów szeroko pojętej akcji. Na planie tworzyła się pewnego rodzaju symbioza pomiędzy kaskaderem za kamerą a głównym reżyserem. Doskonale obrazuje ją przykład trylogii Jasona Bourne'a, w której Paul Greengrass zajmował się częścią kreowania opowieści, a Dan Bradley wymyślał i kręcił sceny kaskaderskie. Wypracowano unikalny styl dość szybkich ujęć i dynamicznego montażu, który potrafił przyciągnąć i utrzymać uwagę kamery na walczących. Ludziom się spodobało, więc Hollywood nieudolnie to kopiowało. Dostaliśmy serię produkcji z chaotyczną pracą kamery i montażem z cięciami co 2 sekundy – to przyprawiało jedynie o ból głowy. Dodajmy jeszcze, że Chad Stahelski i David Leitch także zdobywali doświadczenie jako reżyserzy drugiego planu. Jednak ostateczne decyzje montażowe i formalne zawsze w takim przypadku podejmuje reżyser – a nie każdy jest na tyle otwarty, by docenić pracę kaskaderów. Filmowcy wybierani do kina akcji nie wiedzą, co robią, a operatorzy błąkają się po planie jak dzieci we mgle. Doskonale to obrazuje komentarz Jasona Stathama z czasu pracy z Leitchem nad Hobbsem i Shawem.
Netflix - najlepsze filmy w platformie
To też pokazuje przewagę kaskadera za kamerą, bo on doskonale wie, jak stworzyć widowisko. Dobra praca kamery ma pokazywać kto, kogo i jak bije. Widz ma wszystko widzieć, więc często wykorzystywane są dłuższe ujęcia. Montaż nie jest tak dynamiczny, bo sceny muszą pozwolić nam "wziąć oddech", dzięki czemu pojawi się czynnik "wow". Teoretycznie budowany jest pewnego rodzaju realizm, ale to fikcja ma tworzyć widowisko. Reżyserom i choreografom przyświeca cel: maksymalnie dużo ruchu, zero efektu, bo w prawdziwej walce mamy minimalny ruch, maksymalny efekt. Walka na ekranie przy użyciu kung-fu czy innej sztuki walki tak naprawdę nie różni się od walki superbohaterów z nadludzkimi mocami. Cel jest taki sam: rozrywka, efekciarstwo i satysfakcja dla widza, który zrobi wielkie oczy i będzie do tego chętnie wracać. To odróżnia też podejście kaskadera z wizją od zwykłego wyrobnika z Hollywood, który nie wie, co robi.
Ustalmy sobie jedno: kino akcji nie potrzebuje wybitnego reżysera na poziomie Martina Scorsese czy Stevena Spielberga. Ten gatunek ma określony cel: zapewnić widzom rozrywkę! Historia powinna być budowana za pomocą akcji. Może być prosta, ale sensowna i niegłupia. Emocje również muszą być podbudowywane scenami akcji (nie dialogami!). To one tworzą bowiem bohatera, atmosferę, klimat i napięcie. Dlatego też tak ważne jest obsadzanie w roli reżyserów talentów pokroju Davida Leitcha i Chada Stahelskiego, którzy wiedzą, jak to robić. Mam nadzieję, że coraz więcej osób będzie szła ich śladem, bo Hollywood potrzebuje zmian. Na pochwałę zasługuje Sam Hargrave, koordynator kaskaderów, który w Tyler Rake: Ocalenie pokazał, że sceny akcji mogą być realizowane w kreatywny sposób.
Oczywiście za kamerą kina akcji może stanąć ktoś, kto nie jest kaskaderem, ale musi mieć wizję i wiedzieć, jak ją zobrazować. Spójrzmy na podejście Leitcha (a także też Stahelskiego) wspomniane w cytacie Stathama. Dobry reżyser kina akcji najpierw zaczyna od przygotowania do tego, co jest najważniejsze: pracy z kaskaderami, treningów, kreatywnego obrzucania się pomysłami na choreografię. Kluczem do sukcesu jest obeznanie z tematem wybranego operatora, który będzie wiedzieć, jak ustawić kamerę. Takie samo podejście ma też Gareth Evans, kultowy reżyser indonezyjskiego Raid, który... tylko chwilę trenował karate w dzieciństwie, a z kaskaderką nie ma nic wspólnego. Obecnie jest jednym z najlepszych reżyserów scen akcji na świecie, który nie ma sobie równych. Nawet Stahelski i Leitch inspirowali się jego pracą. Szczera pasja do kina sztuk walki, na którym się wychował, pozwoliła mu zrozumieć, wyczuć i kreatywnie realizować szalone sekwencje. Zanim powstał scenariusz do jego najsłynniejszego filmu, kaskaderzy miesiącami opracowywali sceny walk. Podobnym przykładem jest Isaac Florentine, czyli człowiek, który w Championie 2 zrobił ze Scotta Adkinsa gwiazdę gatunku. Sam nie jest kaskaderem, ale pasjonatem sztuk walki, które trenuje od lat. Dzięki temu czuje ekranowe pojedynki, potrafi odpowiednio do nich podejść, nadaje im styl i pozwala widzom odetchnąć dzięki dłuższym ujęciom. To są niuanse, które zwykły hollywoodzki rzemieślnik nigdy nie pojmie. Przypomnę też o reżyserce filmu Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn), Cathy Yan, która ma doświadczenie jako tancerka i choreografka tańca, dzięki czemu była w stanie ustalić dobry kierunek walk. Do tego przyznała, że jest fanką azjatyckiego kina akcji. Jej spojrzenie na pojedynki było świeże i ciekawe. Kaskaderzy z 87Eleven z Chadem Stahelskim jedynie pomogli jej uzyskać zamierzony efekt.
Ta zmiana w Hollywood pokazuje, że przyszłość dla fanów kina akcji leży właśnie w kaskaderach, a nie osobach takich jak bracia Russo (Gray Man) czy Rawson Marshall Thurber (Czerwona nota) – oni nigdy nie zrozumieją, jak dobrze pokazywać na ekranie coś, co wymaga ludzkich umiejętności, a nie efektów komputerowych. Jestem jednak dobrej myśli. Powrót Sama Hargreave'a w produkcji Tyler Rake 2 czy debiut reżyserski J.J. Perry'ego (twórca choreografii do Undisputed 2 z Adkinsem) w filmie Dzienna zmiana to dowody, że ta ewolucja gatunku dzieje się na naszych oczach. Jasne, nie będzie hitu za hitem w stylu Johna Wicka, bo tego typu fenomen zdarza się ekstremalnie rzadko, ale docelowo jakość powinna być lepsza niż przed rokiem 2014. Nawet przy pretekstowej fabule i czasem zabawnej grze aktorskiej dostaniemy sceny walk i akcji, które będą w stanie zapaść w pamięć i dać nam rozrywkę na dobrym poziomie.