Tropy kina superbohaterskiego, które nam się przejadły. Cięcia, wielkie finały i sztuczna powaga
Z jednej strony kino superbohaterskie ma teraz swoje najbardziej obfite lata. Z drugiej pojawiają się głosy, że przez wieczną walkę o wyniki box office i niemożliwe tempo produkcji powoli zaczynają zanikać i jakość, i oryginalność. I jest w tym sporo racji.
Kino superbohaterskie to współcześnie bardzo rozbudowana gałąź popkultury. Nie trzeba być fanem komiksów, by rozpoznawać Thora, Spider-Mana czy Batmana. Wysokobudżetowe filmy rozrywkowe cieszą się ogromną popularnością i próbują nawzajem przebijać swoje rekordy box office. Biorąc pod uwagę to, jaki rozkwit przeżywa ten gatunek, a także ile produkcji już trafiło na duży ekran, łatwo jest wypunktować kilka powtarzających się tropów. Niektóre z nich kochamy, ale inne chętnie byśmy już pożegnali. I właśnie o nich, subiektywnie, będzie ten artykuł.
Broń boże! Tylko nie kolory
Kino superbohaterskie dobrze się sprzedaje. Pseudonimy popularnych herosów przyciągają do kina równie skutecznie, co nazwy wielkich franczyz. W związku z tym wiele ciekawych historii próbuje podpiąć się do rozpoznawalnych bohaterów, co widać w przypadku Jokera, który równie dobrze mógłby nie być kultowym złoczyńcą, a zwykłym zmęczonym życiem obywatelem. Widać to także w przypadku produkcji Disneya, gdzie genialna nowa Cruella poza rozpoznawalnym wizerunkiem ma właściwie niewiele wspólnego z kobietą, która w 101 dalmatyńczykach próbowała zrobić sobie widowiskowe futro z bezbronnych szczeniaczków.
Oba wspomniane filmy są dobre i zdobyły uznanie zarówno krytyków, jak i widowni. Mój problem nie polega nawet na tym, że ze wszystkiego próbuje zrobić się kino superbohaterskie, ale raczej że w tym wszystkim twórcy wydają się czasem wstydzić tego, że ich materiałem źródłowym są goście w kolorowym lateksie i pelerynie.
Mamy Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, którego ciemna jak 8. sezon Gry o Tron kolorystyka sprawiła, że zamiast dodawać powagi, efekt stał się co najmniej groteskowy. Już w 2000 roku w X-Menach pojawił się żart na temat żółtego kostiumu Wolverine'a z komiksów, który zastąpiono czarnym wdziankiem. Choć filmowy Aquaman wygląda podobnie do wersji papierowej z 2011 roku, to wciąż chciałabym zobaczyć go w nieco bardziej klasycznym wydaniu. Chcę przesadzonych, kolorowych kostiumów - niekoniecznie realistycznych.
Gdzie mój Pajączek z sąsiedztwa?
Współcześnie wszystko musi być mroczniejsze, większe i poważniejsze. Filmy superbohaterskie starają się być jak najbardziej realistyczne. W Kapitanie Ameryce: Wojnie bohaterów Tony Stark i Steve Rogers walczą o to, czy rząd powinien regulować herosów. Jest coraz więcej produkcji na dużą skalę, które mówią o wydarzeniach zmieniających wszystko, odbijających się echem nawet w odległej galaktyce. Gdyby pić za każdym razem, gdy w solowym filmie Marvela znów jest wyjaśniany tajemniczy koncept multiwersum, obsługa kin musiałaby zainwestować w taczki do wynoszenia widzów. I o ile kocham Spider-Mana w wykonaniu Toma Hollanda i jego relację z Iron Manem, to chciałabym znów zobaczyć superbohatera jako Pajączka z sąsiedztwa, walczącego ze złem pod swoimi oknami, a nie w kosmosie.
Choć kiedyś nie było nic bardziej ekscytującego niż zobaczenie kilku herosów Marvela na jednym ekranie, to w pewnym momencie MCU zaczęło być równie skomplikowane co komiksy, a przez to czasem męczące. Nie każdy chce obejrzeć wszystkie seriale na Disney+, by rozgryźć fabułę nowego filmu. Nawet nowi superbohaterowie jak Shang-Chi i Ms. Marvel nie mają czasu na to, by powalczyć chwilę w pojedynkę, zanim nie zostaną wciągnięci w ten rozbudowany świat. I tak, Kamala jest fanką innych superbohaterów, ale wciąż wolałabym obejrzeć, jak walczy ze złodziejem butów w meczecie, niż wskakuje prosto do The Marvels.
Najlepsze produkcje superbohaterskie (według Rotten Tomatoes)
Obowiązkowy finał jak u Hitchcocka
Problemem powoli robi się skala filmów superbohaterskich, która według twórców musi być ogromna, by robić wrażenie. A naprawdę nie musi być zagrożona cała galaktyka, by zaangażować widza w seans. Shang-Chi jest najciekawszy, gdy skupia się na relacji ojca z synem, jego indywidualnej historii, a nie ratowaniu całego świata. Nie ma nic złego w bronieniu mniejszego zakątka Ziemi, swoich najbliższych czy miasteczka, w którym dorastał bohater. Najnowszy Spider-Man: No Way Home połączył różne alternatywne rzeczywistości, Doktor Strange w multiwersum obłędu rozłożył na czynniki pierwsze koncept multiwersum, Eternals starało się podbić stawkę po Avengers: Endgame... Pytanie brzmi, czy słuszną strategią jest próba zrobienia większego widowiska niż poprzednie, gdy w końcu skończy się nawet kosmos do odkrycia.
W dodatku widać, że są postawione bardzo wysokie oczekiwania wobec finałów kina superbohaterskiego. Jesteśmy przyzwyczajeni do wysokobudżetowych produkcji z przytupem, a te nierzadko wymagają ogromnej ilości CGI. Pomijając już, ile może to kosztować, to warto wziąć pod uwagę, w jakim tempie przebiega produkcja. Współczesny rynek przemysłu rozrywkowego jest bezlitosny i trzeba trzymać się terminów, żeby nie zanudzić niecierpliwego widza, poddanego ciągłej stymulacji i nowościom od konkurenta. I ciężko nie zauważyć, że czasem wpływa to na jakość efektów specjalnych. Niektóre rzeczy wydają się kompletnie niedopracowane i dodane na szybko, jak 3 oko Doktora Strange'a, czy troll z końcówki Eternals.
Cięcia i box office
W dodatku sporo tytułów jest zwyczajnie niezwykle pociętych, a wielkie wizje reżyserów zdają się kompletnie rozmijać z tym, czego oczekują od nich przełożeni. Najświeższym przykładem jest Thor: miłość i grom. Plotki mówią, że produkcja miała trwać poniżej dwóch godzin, a materiału starczyło na czterogodzinny film. Jest to o tyle prawdopodobne, że przed premierą dostawaliśmy mnóstwo doniesień na temat fabuły czy gościnnych występów, a w finalnej wersji znalazły się tylko szczątkowe elementy tego. Ms. Marvel miało do dyspozycji jedynie 6 odcinków i twórcy żałują między innymi tego, że znacząco ucierpiał na tym wątek dżinów, którzy wypadli blado i jednowymiarowo. Choć długość odcinków What If...? miała być winą pandemii, to także odbiło się to na końcowym produkcie. Irytację takimi "krótszymi wersjami "widać po fanach, którzy między innymi latami domagali się Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera - żeby przekonać się, jak rzeczywiście miał wyglądać ten film.
Oczywiście to, że kino superbohaterskie się zmienia i w jakiś sposób odzwierciedla gusta widowni, jest zupełnie normalne. Większość ze wspomnianych filmów to dobre produkcje, nawet jeśli służą za przykłady przy wytykaniu irytujących trendów. Niektóre tropy zostały zażegnane, gdy nowe schematy dopiero powstają. Jednak z punktu widzenia fana oryginalność czasem zaczyna zanikać przy próbie pokonania kolejnego rekordu box office.
Zobacz także: