Jeśli szukasz większej głębi w świecie superbohaterów – ta seria jest dla Ciebie
Jakiś czas temu dałem szansę nowemu uniwersum i przeczytałem kilka komiksów. Po ich skończeniu poczułem natychmiastową potrzebę sprawdzenia kolejnych.
Czarny Młot to całkiem świeży projekt. Pierwsze komiksy umiejscowione w tym oryginalnym uniwersum zadebiutowały w 2016 roku pod szyldem Dark Horse Comics. Ich twórcą jest uznany w świecie komiksów scenarzysta i rysownik – Jeff Lemire (autor m.in. Łasucha, Gideon Falls i Opowieści z hrabstwa Essex). Cieszy się on olbrzymią popularnością głównie dzięki temu, że potrafi stworzyć wielowymiarowe postacie i poruszać trudne tematy, które mają niezwykle emocjonalny wydźwięk i skłaniają do refleksji. Jego komiksy, niezależnie od gatunku, mają "klimat".
Mimo iż komiksy ze Świata Czarnego Młota klasyfikowane są jako superbohaterskie, to już po kilku stronach możemy zauważyć, że jest to coś innego niż projekty Marvela i DC. Zamiast osób w pelerynach, podniosłych przemówień i epickich walk z przeciwnikami widzimy tu rolnika, który wykonuje swoją robotę, a więc karmi zwierzęta i doi krowę. Po pracy wraca do domu, do swojej "normalnej" rodziny, która składa się z robota, palącej papierosy dziewczynki, czerwonego kosmity i dziwnego, nieco szalonego staruszka w skafandrze kosmicznym, mówiącego niezrozumiałe nam rzeczy.
Superbohaterskie tematy jednak dość szybko wracają, gdy dowiadujemy się, że tak naprawdę kiedyś wszyscy byli bohaterami w Spiral City. Z nieznanych nam (i im) powodów przenieśli się do (najwyraźniej) alternatywnej rzeczywistości, w której superbohaterów nigdy nie było. Na ich nieszczęście utknęli na farmie leżącej tuż obok niewielkiego miasteczka. Może to samo w sobie nie brzmi tak źle, ale o wiele gorszą wiadomością jest to, że opuszczenie granic najbliższej okolicy grozi śmiercią, o czym dobitnie przekonał się jeden z nich.
Ta niezbyt dobra sytuacja postaci jest jednak największą zaletą dla czytelnika, bo pozwala dobrze poznać wszystkich bohaterów i na własnej skórze poczuć, jak świetnie są oni wykreowani przez Lemire’a. Wśród motywów i tematów, które tu zobaczymy, przewijają się problemy takie jak samotność, odmienność seksualna, a nawet zawiść. Niektóre wydarzenia mogą wywołać szok, inne wzruszą, a jeszcze inne sprawią, że zechcemy przeczytać "jeszcze kilka stron".
Tak napisany komiks skłania do refleksji. Lemire poprzez Czarny Młot stawia pytania o sens bohaterstwa, jego konsekwencje i cenę, jaką płacą jednostki za bycie symbolem nadziei. Stara się po prostu pokazać to, jak mogłoby wyglądać życie, gdyby superbohaterowie istnieli naprawdę. Jednak robi to w sposób odmienny od reszty twórców znanych komiksów, które zahaczyły o tę tematykę, czyli The Boys i Invincible. Główną różnicą jest to, że Lemire, zamiast epatować nadmierną brutalnością i skupieniem na mrocznej stronie superbohaterów, woli wejść głębiej w emocjonalne i psychologiczne aspekty ich życia, niekoniecznie antagonizując ich samych. Innymi słowy, widzimy tu superbohaterów, którzy przede wszystkim są ludźmi. Starano się przedstawić ich jako takich, a nie jako wszechpotężne i egocentryczne istoty typu Homelander czy Omni-Man.
Co ciekawe, Czarny Młot jest pełen odniesień do Złotej i Srebrnej Ery komiksu, czyli opowieści graficznych z lat 1940–1970. W porównaniu do nich jednak jest całkiem inny. Daleko tu do idealizmu i podniosłości. Bohaterowie Lemire’a są zmęczeni, pełni żalu i targani wewnętrznymi konfliktami. W dodatku znajdziemy tu też dużo humoru, ale raczej dostrzegalnego tylko dla wielkich fanów tego gatunku i medium. Na przykład kosmita to marsjanin i nazywa się Mark Markz, a więc całkiem podobnie jak inny marsjanin, którego możemy znać z DC Comics (J'onn J'onzz). Nie jest to zresztą jedyne nawiązanie do tego wydawnictwa. Jedna z postaci zmienia się w swoją superformę, gdy krzyczy imię „Zafram”, a więc podobnie jak Shazam.
Jeszcze jednym bardzo ważnym elementem Czarnego Młota jest jego oprawa graficzna. Rysunki autorstwa Deana Ormstona idealnie oddają ducha opowieści. Jego styl, podobnie jak Lemire’a, cechuje surowość, która podkreśla mroczną i introspektywną naturę fabuły. Postacie, choć zauważalnie inspirowane klasycznymi archetypami superbohaterów, mają w sobie pewną kruchość i melancholię, co czyni je mimo wszystko bardziej ludzkimi. Tę melancholię zauważymy zwłaszcza w kolorystyce. Zazwyczaj ciepłe, zgaszone barwy przeplatają się tu z ciemnymi, ponurymi tonami, które idealnie współgrają z emocjonalnym ciężarem historii. Bardzo doceniam to, że sceny z przeszłości bohaterów są "ładniejsze", a więc wyidealizowane, tak jak zazwyczaj sami wspominamy naszą przeszłość, jednocześnie mając w głowie myśl, że to już nigdy nie wróci.
Świat Czarnego Młota cały czas się powiększa. Na ten moment liczy on już 15 tomów, a kolejne części na nasz rynek nieprzerwanie dostarcza Egmont. Liczba ta może odrobinę szokować i wzbudzać wątpliwości, czy jest sens brać się za coś tak dużego, ale pocieszeniem może być to, że tylko połowa z tego jest częścią głównej historii. Pozostałe tomy wciąż należą do Świata Czarnego Młota, ale koncentrują się raczej na wybranych postaciach pobocznych lub wydarzeniach. Ich rolą jest raczej wzbogacenie uniwersum, aniżeli bycie niezbędną do zrozumienia go częścią. Nie ma więc obawy, że bez ich znajomości sobie nie poradzimy.
Wśród nich możemy znaleźć na przykład crossover z Ligą Sprawiedliwości (Czarny Młot / Liga Sprawiedliwości – Młot Sprawiedliwości), a więc ze światem DC Comics. Nasi bohaterowie spotkają między innymi Batmana, Supermana i Wonder Woman. W innym stylu jest tom Czarny Młot ’45, który przedstawia akcję ratunkową pewnej rodziny naukowców, która dzieje się na froncie, pod koniec II Wojny Światowej, a więc kilkadziesiąt lat przed wydarzeniami z głównej historii.
Na pierwszy rzut oka Czarny Młot może wydawać się kolejną historią o superbohaterach, ale szybko okazuje się czymś znacznie więcej. Główną rolę gra tu "ludzkość" i emocje postaci. Jak dla mnie to o wiele ciekawsze niż kolejne walki z Darkseidem i Doktorem Doomem (choć zaznaczę, że epickich starć tu również nie brakuje).
Jeff Lemire stworzył uniwersum, które bawi się konwencją i oferuje coś więcej. Miejsce, w którym czytelnik znajdzie zarówno akcję, jak i subtelną analizę ludzkiej natury. Jest to dowód na to, że superbohaterskie historie mogą mieć głębię i być czymś więcej niż prostą rozrywką. Co prawda, nie jest to poziom Sandmana Gaimana czy Strażników Moore’a, ale i tak nie mogę się doczekać, kiedy w moje ręce wpadnie kolejny tom.