Marvel’s Avengers – komiksowi superbohaterowie i zmarnowany potencjał. Beta obnaża problemy gry
Beta Marvel's Avengers pokazała jedynie niewielki wycinek gry, ale już na tej podstawie można zaobserwować, że tytuł ten ma pewne problemy i nie wiadomo, czy twórcom uda się je wyeliminować w okolicach premiery.
Perypetie komiksowych superbohaterów sprawiają wrażenie idealnego fundamentu pod dobrą grę akcji. Są w nich przecież wyjątkowe moce, spektakularne sceny akcji oraz zapadający w pamięć złoczyńcy. Historia pokazuje jednak coś zupełnie innego, a solidne gry z herosami w roli głównej można policzyć na palcach jednej lub najwyżej dwóch rąk.
Marvel's Avengers to projekt, który śledziłem od czasu pierwszego, bardzo klimatycznego, ale przy tym też niezwykle tajemniczego teasera. Mój entuzjazm zdecydowanie osłabł w momencie, gdy do sieci wyciekły informacje wskazujące, że będzie to typowa gra-usługa, stworzona przede wszystkim z myślą o zabawie w sieci. Potwierdzono to jakiś czas później, a internet błyskawicznie ochrzcił ten projekt mianem „Destiny, ale z Mścicielami”. To, co nastąpiło później, było dla mnie prawdziwą sinusoidą emocji – pierwszy gameplay z sekwencją na moście Golden Gate wyglądał świetnie, ale to, co pokazano na prezentacji War Table, okropnie mnie rozczarowało. Ucieszyła mnie jednak zapowiedź beta-testów i stwierdziłem, że na pewno one pozwolą mi wyrobić sobie jednoznaczną opinię. I wiecie co? Po kilku godzinach moja relacja z najnowszym dziełem Crystal Dynamics nadal jest… bardzo skomplikowana. Nie jestem przekonany do zakupu, ale jednocześnie nie wykluczam, że w dniu premiery po prostu pęknę i udam się do sklepu.
Z wielką marką wiążę się wielka odpowiedzialność
Zacznijmy jednak od początku – dosłownie. Prolog skutecznie usypia czujność gracza, bo jest do bólu liniowy i oskryptowany, przez co kojarzy się z typowymi tytułami single-player. Ta korytarzowość i prowadzenie za rękę wcale jednak nie przeszkadza, bo prezentowane sceny są niezwykle efektowne, a przeskakiwanie między herosami jest doskonałą okazją do tego, by potestować ich umiejętności oraz mocne i słabe strony każdego z nich. W jednej chwili szybujemy nad wrogami jako Iron Man, by już po chwili miażdżyć ich w skórze Hulka lub miotać tarczą Kapitana Ameryki. Całość wieńczy zaś spektakularny, choć pełen QTE rodem z 2010 roku, pojedynek z Taskmasterem.
I gdyby na tym beta się zakończyła, to prawdopodobnie 4 września z wywieszonym językiem czekałbym w kolejce do kasy w jednym z popularnych elektromarketów. Liniowość, skrypty i brak świeżości? Komuż przeszkadzałoby to w grze, która pozwala wejść w skórę lubianych bohaterów, nawet jeśli ich wygląd nie przypomina ani komiksowych pierwowzorów, ani postaci wykreowanych przez znanych z MCU aktorów. Bardzo pozytywne wrażenie robi też ich zróżnicowanie, bo każdym gra się zupełnie inaczej, oraz dopracowana oprawa graficzna. Niestety – niedługo po prologu Marvel’s Avengers pokazuje swoje prawdziwe oblicze i zmienia się w grę-usługę pełną gębą z wszystkimi zaletami i wadami tego rozwiązania.
Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko grom-usługom samym w sobie. Spędziłem sporo czasu w obu częściach Destiny i pierwszym Tom Clancy’s The Division. Jest to jednak gatunek bardzo specyficzny, w którym o błędy jest wyjątkowo łatwo, a nawet pozornie drobne niedoskonałości mogą bardzo negatywnie rzutować na całość doświadczenia. I niestety tutaj takich niedoróbek doszukałem się bardzo szybko…
Już sama struktura misji, na których wysyłamy Mścicieli, niebezpiecznie mocno przypomina początkowy stan pierwszego Destiny. Jeśli graliście w grę Bungie na premierę, to prawdopodobnie wiecie już, o co mi chodzi – zadania opierają się na bardzo oklepanych schematach. Docieramy na miejsce, biegamy pomiędzy kilkoma punktami w niewielkich lokacjach i walczymy z wrogami na zamkniętych arenach. Od czasu do czasu dla „urozmaicenia” dostajemy też pojedynek z nieco silniejszym oponentem lub bronimy pewnego obszaru przez pewien czas, odpierając hordy wrogów. Co gorsza, również same lokacje nie są szczególnie zachęcające i w trakcie testów przemierzałem przede wszystkim placówki A.I.M., które zaprojektowane były chyba przez tego samego architekta… Żadna z miejscówek nie wyróżniała się i nie zachęcała do eksploracji. Chciałbym wierzyć, że to tylko wina bety i twórcy zachowali najlepsze na samą premierę…
Powtarzalność nie musi jednak z miejsca oznaczać wpadki, jeśli tylko twórcy zadbają o odpowiednio atrakcyjną machewkę na kiju, czyli loot. Niestety i w tym przypadku jest bardzo średnio. Z przeciwników wypada wyposażenie, ale jest ono zwyczajnie… nudne i sprowadza się jedynie do bardzo prostych bonusów do statystyk czy mocy pewnych umiejętności. Zapomnijcie, przynajmniej w początkowych etapach zabawy, bo takie przedmioty mogą pojawić się później, o sprzęcie, który diametralnie zmieniałby rozgrywkę tak jak legendarne wyposażenie z Diablo. Co gorsza, loot nie ma też wpływu na wygląd bohaterów, co prawdopodobnie ma na celu „zachęcenie” graczy do zdobywania kosmetycznych skórek, których w grze będzie naprawdę sporo.
Powyższe wady prawdopodobnie nie przeszkadzałyby mi tak bardzo, gdybym cały czas nie czuł w tym okropnie zmarnowanego potencjału. Po świetnym Marvel’s Spider-Man poprzeczka została zawieszona naprawdę wysoko i nie dziwi mnie, że wiele osób zaczęło liczyć na to, że z czasem doczekamy się w branży gier odpowiednika szalenie popularnego w kinie MCU. Zamiast rozwijać to, czego fundamentem mogły być nowojorskie przygody Pajączka, zdecydowano się jednak postawić na dochodowe i popularne rozwiązanie w postaci gry-usługi. Popularne jednak raczej kilka lat temu, bo teraz można zaobserwować raczej odwrócenie trendu i renesans doświadczeń stricte dla jednego gracza – w roku 2018 tytuł gry roku przypadł God of War, rok później – Sekiro: Shadows Die Twice. Teraz zaś triumfy święcą takie tytuły, jak The Last of Us: Part II czy Ghost of Tsushima.
To jeszcze nie „Koniec gry” dla Crystal Dynamics i Square Enix
Warto zaznaczyć, że Marvel’s Avengers to tytuł, którego założeniem jest zapewnienie rozgrywki na długie miesiące. Po becie naprawdę trudno mi to sobie wyobrazić, by gameplay rzeczywiście utrzymał graczy tak długo – nawet zakładając, że będziemy oddawać się tej zabawie wspólnie z przyjaciółmi. Jest jednak i druga strona medalu. Współczesne gry-usługi to produkty, które na przestrzeni swojego żywota potrafią się diametralnie zmienić. Tu za przykład może raz jeszcze posłużyć Destiny, które zyskało drugie życie po premierze The Taken King czy chociażby świetnie rozwijane Tom Clancy's Rainbow Six Siege. Ba – nawet Anthem, które spotkało się z miażdżącą krytyką, ma z czasem powrócić jako znacznie lepszy i bardziej dopracowany tytuł. Bardzo możliwe, że i w tym przypadku doczekamy się intensywnego rozwoju, a twórcy wirtualnych Mścicieli będą dbać nie tylko o nową zawartość, ale też reagować na krytykę graczy.