Mikołaj Kubacki o Drużynie A(A), księdzu Kaczkowskim i Harrym Potterze [WYWIAD]
Drużyna A(A) to nowy film twórcy Johnny'ego, który od 20 września można oglądać na ekranach kin. Historia o alkoholikach bawi, wzrusza i pozostaje z widzem na dłużej. Spotkałem się z Mikołajem Kubackim, by pomówić o tym filmie.
ADAM SIENNICA: Popkultura jest czymś, co inspiruje, potrafi dawać wytchnienie i ukoić. Jakie jest twoje podejście do niej? Co lubisz?
MIKOŁAJ KUBACKI: Lubię rzeczy, które ze mną korespondują na podobnym poziomie wibracyjnym. Na przykład, gdy ktoś mnie pyta o ulubioną muzykę, nie potrafię podać tytułów albumów czy czegoś szczególnego, bo mam wrażenie, że właśnie zadaniem popkultury powinna być inspiracja takiego przeciętnego człowieka. Mnie fascynuje to, jak często napisani są bohaterowie filmów, gdy robią niecodzienne i nadzwyczajne rzeczy. Podążam za takim bohaterem i z nim empatyzuję.
Jakiś określony tytuł sprawił, że tak czułeś?
Ostatnio jestem fanem serialu Ted Lasso, ponieważ tam bohaterowi przyświeca taka maksyma „believe”, czyli uwierz w siebie. On próbuje zaszczepić tę myśl swoim podopiecznym z drużyny piłkarskiej. Świetnie mu się to udaje – szczególnie, że nie chodzi tak naprawdę o wyniki drużyny, ale o zbliżenie się z nimi na poziomie ludzkim, aby stali się lepszą wersją samych siebie na boisku oraz poza nim. To jest budujące i inspirujące. Potrafi zmotywować do odkrywania siebie i wewnętrznej komunikacji, że przecież są we mnie możliwości, w które muszę uwierzyć. Podobnie mam z postacią Olgi Szwajger, która uczyła mnie w szkole teatralnej. Polecam każdemu sprawdzić wywiady z nią na YouTubie, ponieważ ona właśnie jest taką osobą, która mówi o tym, żeby uwierzyć we własne możliwości.
To wydaje się nieźle korespondować z twoją postacią z filmu Drużyna A(A)...
Postać Dominika jest podobnie naszkicowana. On w trakcie rozwoju fabuły dostrzega w sobie te możliwości, ponieważ jest świetnym strategiem, ma umysł analityczny i wiedzę zaczerpniętą z gier. Udaje mu się wyprowadzić tę drużynę do małego zwycięstwa. To samo w sobie jest ciekawe, że małe zwycięstwa mogą nas cieszyć w życiu, a to mogą być najprostsze rzeczy jak ścielenie łóżka.
To jest piękne w kinie, że potrafi natchnąć widza...
To całe doświadczenie z Drużyny A(A) jest nadal we mnie żywe. Kino powinno stwarzać okazje widzowi, by po wyjściu z seansu zachciało mu się i by jakoś odżył, poczuł się natchniony. Na przykład, gdy ogląda się Forresta Gumpa, chce się zacząć biegać czy grać w ping-ponga. W tym nie chodzi o to, by rzucić wszystko i stać się superbohaterem, ale o to, by widz poczuł się zainspirowany do bycia dobrym dla siebie. By móc odnaleźć fajną wersję samego siebie, która jest niezniszczona przez współczesny świat, który w social mediach jest taki pudrowany czy wyidealizowany. Sama popkultura może zarażać i inspirować, że po seansie takiego filmu, jak miejmy nadzieję również nasz, może ktoś pomyśleć, że czas odezwać się do specjalisty, poprosić o pomoc i skorzystać z jakiejś formy terapii.
Drużyna A(A) należy do gatunku, który lubię: film, który poprzez rozrywkę opowiada o czymś ważnym. To istotne, bo widz, który stroni od ciężkich dramatów, chętnie obejrzy coś takiego i to z nim pozostanie. Czy poprzez taką formę najłatwiej trafić do widza?
Jest to na pewno próba myślenia o kimś, z kim mielibyśmy się podzielić taką historią. W kontekście bohaterów, którzy w trakcie filmu dzielą się swoimi doświadczeniami, objawia się to poprzez zbliżenie się do siebie. Tak samo to działa z widzami, którzy mogą się zaangażować w emocjonalny świat bohaterów, przez co seans staje się intymnym doświadczeniem.
Ta przystępność dla widza wydaje się ważnym aspektem Drużyny A(A).
Ta przystępność wynika z tego, że te historie są bardzo życiowe. My też nie silimy się na coś pompatycznego – jest to takie ciepłe, kolorowe i otwarte na widza, dzięki czemu może się w tym odnaleźć. Przez to, że jest pięciu bohaterów, jest to spojrzenie dość szerokie, ponieważ każdy przychodzi z innym problemem, a to samo w sobie, pozwala każdemu widzowi na zrozumienie. Trochę mi się to skojarzyło z Johnnym Daniela Jaroszka, bo postać księdza Kaczkowskiego nikogo nie wyklucza i zwykł on mówić o odpowiedzialności za drugą osobę i mówieniu jej prawdy – na przykład, gdy umiera. Myśląc o postaci Dominika, starałem się zagłębić w jego wnętrze i robiłem to z myślą o widzu, aby nikogo nie okłamywać. Po prostu chciałem zbliżyć się do mojego bohatera, aby umożliwić to także widzowi.
A do tego nie brak humoru.
Fajne jest to, że jest to zabarwione komediowo. Postać Dominika chce wprowadzić do tej drużyny jakiś rodzaj poczucia humoru. W końcu wszyscy są tam tacy poważni i nie mogą za bardzo uciec od tej ponurej rzeczywistości. Natomiast problem, z którym przychodzi Dominik, nie jest jeszcze tak w nim zakotwiczony. Jest na początku tego wszystkiego, a pozostali więcej od niego przeszli. Poradzenie sobie z uzależnieniem jest trudniejsze dla nich. Na ich tle Dominik jest niewinny, trochę naiwny i zyskuje w oczach widzów i innych postaci, że potrafi się z każdym dogadać. Jego poczucie humoru tutaj pomaga. Na początku Dominik jest wycofany, wstydliwy i z czasem przełamuje bariery. Odkrywa siebie. To samo w sobie jest terapią, bo w niej nie chodzi, aby siebie zmienić, tylko by siebie odkryć. Te wszystkie czynniki wpływają na bohaterów, co prowadzi ich do momentu oczyszczenia i uwolnienia.
Do tego wszystkiego w czasie ich misji ktoś na nich poluje.
Goni nas celniczka, którą ostatnio porównywałem do nałogu. W takim sensie, gdy spojrzymy na tę postać metaforycznie, jest ona używką, która na nas poluje. W tym wątku bohaterowie dają świetnie radę i wychodzą naprzeciw problemom, które trochę znikają. Ich celem jest uratowanie ośrodka, a cała misja jest terapią, która pozwoli im pokonać problemy.
Dobrze, że Drużyna A(A), podejmując trudny temat w takiej przystępnej formie, nie bagatelizuje go i nie wpada w ryzykowne pułapki, w które niektóre filmy łatwo wpadają.
Nie chciałbym, aby te ludzkie emocje były bagatelizowane. Masz rację, że to jest delikatny temat i ważne jest, aby nie bagatelizować człowieka, jego emocji, bo każdy ma do nich prawo. W tym temacie jest ryzyko przekroczenia granicy, której nie przekraczamy. Zauważyłem, jak ważne jest wsłuchiwanie się w drugą osobę, która chce nam coś powiedzieć, a niekoniecznie chce to zrobić na forum drużyny czy grupy. Czasem w takich sytuacjach wypada po prostu być. Tak jak często mówił ksiądz Kaczkowski (a akurat czytam o nim książkę), że to, co możemy podarować drugiej osobie, to jest właśnie czas. W Drużynie A(A) spędzamy ze sobą dużo czasu w ciężarówce, w plenerze i innych miejscach. Była taka scena, która nie trafiła do filmu, gdy Dominik jest z Leszkiem (Michał Żurawski) w ciężarówce i mu dziękuje za to, że go pochwalił. To było bardzo intymne i pozwoliło mu się otworzyć. Poświęcenie czasu, najdrobniejsze gesty, to rzeczy, które mogą zdziałać wiele.
To daje do myślenia, byśmy pamiętali o bliskich nam osobach.
Problemów często nie widać na pierwszy rzut oka. Ludzie to ukrywają i niełatwo jest się z kimś dzielić. Bohaterowie filmu mają tę okazję, by zbliżyć się do siebie, zaufać i podzielić się emocjami. W ramach tej przeprawy dochodzi do spiętrzeń emocjonalnych. A to buduje taką wspólnotę. To jest życiowe dla widza, który może wejść w taką strukturę grupy terapeutycznej.
Dla mnie celniczka to trochę taka metafora śmierci, czyhającej na uzależnionych. Jak to widzisz?
Co prawda niespecjalnie lubię interpretować, ale patrząc na taką scenę, gdy ona celuje do bohatera, a on potyka się, dostając od życia kolejną szansę, może ona symbolizować śmierć. Dla niego to okazja, by zastanowić się nad tym, czy jeszcze chce podążać ścieżką uzależnienia, czy może przekierować uwagę na wyjście z tego. Może ona być też kimś w rodzaju ostatniej szansy. My na planie nie mieliśmy kontaktu z Magdą Cielecką, która gra celniczkę, więc nie widzieliśmy jej scen i jak ona pracuje nad postacią.
Dominik wydaje się taki zamknięty i nieśmiały w stosunku do swoich towarzyszy z terapii. Zastanawiam się, czy pracując z tak docenianymi aktorami, może czułeś podobnie na planie?
Spotkanie z tak dużymi nazwiskami w takiej produkcji, w której gram jedną z głównych ról, to na pewno obciążenie mentalne. Coraz częściej dochodzi w moim życiu do takich spotkań, więc mamy okazję zobaczyć, że ci aktorzy to po prostu normalni ludzie. Nie są, tak jak wiele osób sobie wyobraża, gwiazdami, które milczą, są nieuprzejme i nie interesuje ich druga osoba. Złapałem fajny kontakt z Danusią Stenką, która – jak ostatnio usłyszałem – jest najcieplejszą osobą w polskim showbiznesie. Faktycznie jest bardzo ciepłą, kontaktową, wrażliwą i empatyczną osobą. Dzięki takim spotkaniom rośnie we mnie wiara w gatunek ludzki. Fajne jest to, że staje się ona po prostu koleżanką z pracy, która wnosi do tego świata coś nieskazitelnego i czystego. To dla mnie bezcenne.
Bohaterowie bardzo się wspierają w Drużynie A(A). Odniosłem jednak wrażenie, jakby aktorzy robili to samo dla siebie. Czy tak było?
Myślę, że tak jest bardzo często. W Drużynie A(A) złapałem bliższy kontakt z kobietami, czyli Marysią Sobocińską i Danusią Stenką. Z facetami gadaliśmy o kinie i wymienialiśmy się poleceniami tytułów, które mieliśmy ostatnio okazję zobaczyć. W te wakacje pracowałem nad komedią, która będzie mieć premierę w styczniu przyszłego roku. Partnerowała mi tam aktorka i rówieśniczka. Byłem zachwycony, jak była wyczulona na to, by mi się dobrze grało. Czasem przerzucała uwagę z siebie na mnie, by mi pomóc lepiej zagrać. Kiedy kamera nie była na nią skierowana, ona mnie wspierała całą sobą. To objawia się w prywatnym kontakcie między ujęciami i na samym planie, gdy pracujemy. Kiedy kamera nie jest na mnie skierowana, mógłbym przestać grać na sto procent i odpuścić, bo na przykład mnie kolega nie interesuje. Takich spotkań doświadczam z aktorami w różnym wieku i na każdym poziomie. Nie mogę powiedzieć, z kim grałem, ale miałem taką sytuację, że bardzo doświadczony aktor został ze mną w scenie tylko dlatego, by mi z offu powiedzieć swoją kwestię. To jest dla mnie magiczne.
Jakie filmy lubisz i jakie cię inspirują?
Mogę powiedzieć, że jestem fanem Harry'ego Pottera i uwielbiam oglądać go z braćmi. Jest to nasz wspólny świat i zarazem czas przypominania sobie okresu dzieciństwa. Nawet uwielbiam w tym dubbing polskich aktorów. Doroty Segdy, Jan Peszka i innych. Teraz to są moi koledzy z pracy, a wcześniej profesorowie na uczelni. Gdy rozmawiam z nimi, słyszę Bellatrix albo Syriusza Blacka. Uwielbiam rzeczy, w których są prawdziwe emocje. Uwielbiam serial Sceny z życia małżeńskiego na podstawie scenariuszy Bergmana z Jessicą Chastain i Oscarem Isaakiem, w którym właśnie czuję te emocje. Inspirują mnie emocje oraz dobre aktorstwo. Wyznacznikiem czegoś dobrego jest to, że chciałbym w czymś takim zagrać lub z aktorem z danej produkcji. Ostatnio jestem wielkim fanem Phillipa Seymoura Hoffmana. Oglądam wszystkie filmy z nim i lecę jego katalogiem. Jest dla mnie niebywałym aktorem na ekranie. Chcę w jakimś sensie szkolić się podczas oglądania i odkrywać dobre aktorstwo.
Co o tym sądzisz?