Anime to coś więcej. Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów ostatecznie to udowodni
Gdy pojawił się pierwszy zwiastun filmu anime Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów, od razu pojawiały się narzekania "Dlaczego anime?!" i argumenty sugerujące, że anime równa się coś głupiego i złego.
Anime w Polsce przeszło dość wyboistą drogę – od uwielbienia poprzez stagnację aż po ciągle rosnącą popularność. Pomimo tego wciąż panuje krzywdzący stereotyp, w którym jest postrzegane jako coś głupiego, gorszego i złego. Zauważyłem to w komentarzach dotyczących premiery kinowego filmu Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów. Okazało się, że jego wizualna forma niektórych zniechęciła. Szkoda, bo odebrali sobie szansę obcowania z czymś szalenie kreatywnym i zaskakującym. Władca Pierścieni może być rewolucją w kontekście postrzegania anime na świecie.
Popularność anime w Polsce
Każdy, kto jest z tak zwanego „pokolenia Polonii 1” najpewniej wie, czym jest anime, bo w latach 90. oglądał je jako dziecko. Te seriale były czymś kompletnie innym, nowym i zaskakującym. Gdy zostawiliśmy za sobą PRL, otworzyliśmy się na różne kultury. Świadomością młodych Polaków zawładnął m.in. Kapitan Jastrząb, czyli piłkarz Tsubasa walczący o swoje marzenia. O wielkości tej produkcji i o tym, jak stała się inspiracją dla największych legend piłki nożnej, możecie przeczytać w tym artykule. Warto dodać, że była ona ważna również dla popularyzacji anime w naszym kraju. Obok tego mieliśmy rozmaite tytuły skierowane do dorosłych i nie tylko. Wielu pamięta zboczonego Gigiego, Yattamanów czy pierwszą styczność z mechami w postaci Generała Daimosa.
Miało to duży wpływ na wyobraźnię, ale także kształtowało dość hermetyczne pojęcie o tym, czym jest anime, oraz o tym, jaką formę animacji pokazuje. To samo w sobie było dość mylne, gdyż w latach 90. oglądaliśmy wizualnie przestarzałe seriale z lat 80. Były też kultowe Muminki z 1990 roku autorstwa Hiroshiego Saito, ale widzowie nie wiedzieli, że to anime. Pod koniec dekady mieliśmy fenomen w postaci Dragon Ball Z i następujący po tym okres stagnacji. Brak dostępu do anime sprawił, że ich popularność spadała. Nie można było w legalny sposób obejrzeć nowych dzieł, których pojawiało się bez liku.
Widzowie mogli odebrać anime jako coś niezbyt poważnego. To nie były czasy, gdy każda fenomenalna nowość Hayao Miyazakiego trafiała na polskie ekrany. Kultowa Księżniczka Mononoke pojawiła się w naszych kinach trzy lata po premierze światowej, a nagrodzony Oscarem Spirited Away: W krainie Bogów dwa lata po debiucie w Japonii. Widzowie nie wiedzieli, że produkcje z tego gatunku mogą być poważne, wielkie, spektakularne i piękne wizualnie.
Nie da się ukryć, że powstaje wiele specyficznych produkcji anime, które są skierowane bardziej do Japończyków niż widzów na całym świecie. Nie chodzi nawet o cechy japońskiej kultury czy normy społeczne, ale o dziwności wizualnego stylu – głupkowate zachowania czy reakcje. Dla Japończyków było to normą, a globalnie nie zawsze było strawne (nadal nie jest?). Odbiorcy widzieli jakieś brzydkie, absurdalne fragmenty w mediach społecznościowych lub słyszeli o nich od znajomych, więc się do tego zrazili. I nawet nie pomyśleli, że dzieła te oferują coś więcej.
Mimo że krzywdzący stereotyp anime wciąż jest obecny w Polsce i – przez publikację wspomnianego zwiastuna – dostrzegalny w mediach społecznościowych, popularność anime w naszym kraju jest rekordowa i ciągle rośnie. Po okresie stagnacji Netflix zaczął inwestować w ten gatunek. Szacuje się, że rynek anime na świecie będzie zyskiwać na popularności o 10% aż do 2030 roku. Tak bardzo jest lubiany, że prawie każda platforma zaczęła je produkować. Według firmy analitycznej Ampere, która opublikowała badania w czerwcu 2024 roku, Polska znajduje się wśród dziesięciu krajów Europy, w których zainteresowanie animowanymi produkcjami z Japonii rośnie w bardzo szybkim tempie. Jesteśmy wymieniani obok Niemiec, Finlandii, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii oraz Francji (w tych krajach popularność w ciągu ostatnich pięciu lat wzrosła od 3% do 9%). A to wszystko dzięki streamingowi.
Popularność anime w naszym kraju urosła tak bardzo, że produkcje z tego gatunku regularnie pojawiają się w kinach, choć jeszcze w dystrybucji limitowanej. Można je oglądać na wielkim ekranie zaledwie kilka miesięcy po premierze światowej. Dużo się zmieniło od czasów Księżniczki Mononoke, prawda?
Anime to coś więcej niż animacja
Specyficzność anime polega na tym, że jest to forma animacji, ale też gatunek sam w sobie. Wynika to z faktu, że japońscy twórcy poruszają określone motywy i wątki. One też miały wpływ na wspomniane krzywdzące myślenie o tych animacjach. A ocena całokształtu przez pryzmat ogranych klisz jest jak ocena filmu po plakacie.
Te filmy i seriale są bardzo różnorodne. Z całą pewnością znajdziemy wiele kiepskich, głupich i niedorzecznych produkcji, ale obok tego mamy wspaniałe dzieła, które wykorzystują animację jako formę opowiadania historii, a zarazem pokazują różnorodność tematyczną. Twórcy zaczęli też myśleć o globalnym widzu, więc w ich projektach pojawia się uniwersalność. Japończycy udowadniają, że pod kątem pomysłów, kreatywności i oryginalności przewyższają kolegów ze Stanów Zjednoczonych. Anime jako gatunek to coś wychodzącego mocno ponad styl czy ograne schematy. To sztuka sama w sobie.
Hayao Miyazaki jest prawdopodobnie najbardziej znanym reżyserem anime, a jego twórczość w studiu Ghibli jest przystępna dla widza z każdego rejonu świata. Nawet jeśli jest to fantastyka – jak choćby Spirited Away. Chłopiec i czapla to opowieść tak głęboka, wielowarstwowa i poruszająca emocje na różnym poziomie, że trudno przejść obok niej obojętnie. A Grobowiec świetlików to jeden z najlepszych filmów w historii.
Wiem, że główną przyczyną niechęci do anime jest styl animacji. Wynika to z tego, że widz poza Japonią był wychowywany na zupełnie innych produkcjach – na czele z dziełami Disneya. Inaczej więc wyobraża sobie animację. Poza tym niektórzy wciąż uważają, że animacja jest dla dzieci. A przecież kinowe filmy anime oraz seriale są skierowane do odbiorców w różnym wieku – z uwagi na przemoc i treści często dla osób powyżej 18. roku życia.
Władca Pierścieni zmieni postrzeganie anime
Dochodząc do sedna tematu – jestem w pełni przekonany, że Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów będzie rewolucją dla anime. I sprawi, że gatunek ten stanie się bardziej mainstreamowy. Premiera zwiastuna pokazała, że zainteresowanie tą produkcją jest gigantyczne, a to dopiero początek! Ciekawe, co będzie działo się bliżej grudnia. To od promocji będzie zależeć, jak to anime zostanie sprzedane widzom, którzy nie mają pojęcia o tego typu formie animacji. Marketingowcy muszą udowodnić, że to dzieło również dla dorosłych – tak jak kinowe hity Petera Jacksona.
Produkcja będzie mieć globalną dystrybucję z pompą. To nie będą już pojedyncze seanse przez kilka dni, ale coś na poziomie hollywoodzkim. Może dzięki temu więcej widzów pójdzie do kina? Nieprzypadkowo też twórcy zaczęli od powiązań z filmami Petera Jacksona. Nie jest to jakieś puste żerowanie na ich popularności, bo oficjalnie to prequel tych produkcji. Wizualnie jest on w pełni zgodny z tym, co tam pokazano, a Philippa Boyens, współscenarzystka kinowej serii, pełni tutaj funkcję konsultantki. Jej pomysły – omówione z Peterem Jacksonem i Fran Walsh – zobaczymy na ekranie.
Historia oparta na twórczości Tolkiena zostanie rozbudowana przez scenarzystów i poprowadzona przez świetnego reżysera, Kenjiego Kamiyamę. Oczywiście niektórzy już atakują ten film, bo kobieta odgrywa w nim kluczową rolę, ale grupa bezmyślnych krzykaczy nie powinna przyćmić tego, co Wojna Rohirrimów może osiągnąć. Z uwagi na skalę rozpowszechniania, znaną franczyzę Władcy Pierścieni i ciekawą historię, to jest skazane na sukces. Dzięki temu niektórzy po raz pierwszy zetkną się z animacją, a inni może się do niej przekonają. Wszystkie znaki wskazują, że to będzie ważny i przełomowy film... Pozostaje mieć nadzieję, że też dobry.