Nathan Fillion o serialu Rekrut: Każdy z nas chce być jak John McClane [WYWIAD]
Na kanale AXN swoją premierę ma 4. sezon serialu Rekrut z Nathanem Fillionem w roli głównej. Spotkaliśmy się z aktorem, by porozmawiać nie tylko o tej produkcji, ale o wielu innych projektach, z którymi był przez ostatnie lata związany.
DAWID MUSZYŃSKI: Twój bohater w serialu Rekrut ma więcej przerąbanych dni niż John McClane. Praktycznie co tydzień znajduje się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Jak on to robi?
NATHAN FILLION: Dawno temu chciałem być we wszystkim najlepszy: najlepiej przygotowany, najmilszy dla wszystkich. Chciałem być gościem, którego wszyscy lubią. Istnym ideałem - i to pod każdym względem. To był błąd. Przemawiało przeze mnie wtedy ego młodego aktora. Prawda jest taka, że wszyscy lubimy ludzi typu John McClane. Facetów, którzy nie są na wszystko przygotowani - nie mają pistoletu, gdy go potrzebują, nie mają nawet butów w pomieszczeniu z mnóstwem rozbitego szkła na podłodze. Takich, którzy podczas borykania się z danym problemem, cierpią, bo my też cierpimy każdego dnia z różnych powodów. Niekoniecznie jest to ból fizyczny, ale też ten związany z sytuacjami społecznymi. Dlatego z takimi bohaterami w telewizji łatwiej się utożsamiamy. I dlatego grany przeze mnie John Nolan jest tak fajnym bohaterem.
Jesteś fanem popkultury, co widać po tym serialu. Staracie się przemycać wiele nawiązań do klasycznych filmów. Byłeś za młody, by zagrać w Szklanej Pułapce czy Zabójczej Broni, ale nadrabiasz to Rekrutem.
Chciałbym ci powiedzieć, że jako producent mam taką władzę, ale to byłoby kłamstwo. Od tego mamy bardzo dobrych scenarzystów, którzy są mądrzejsi ode mnie. Wiedzą, co działa na naszych widzów, jakie wątki mogą ich zainteresować i przykuć do telewizora. Nie będę ukrywać, że bardzo dobrze bawię się na planie tego serialu. Pojawiają się nawet takie momenty, choć nie jest ich za dużo, gdy John Nolan wypada jak rasowy gwiazdor kina akcji.
Do kin trafia dziś ekranizacja gry Uncharted, której jesteś wielkim fanem. I tu poproszę cię o totalną szczerość. Nie byłeś odrobinę zawiedziony, że nie zostałeś wzięty pod uwagę do głównej roli? Zwłaszcza po tym genialnym fanowskim video, które nakręciłeś?
Naprawdę długo czekaliśmy na ekranizację Uncharted. Jestem niezwykle szczęśliwy, że się nareszcie jej doczekaliśmy. Spójrzmy prawdzie w oczy, Tom Holland jeszcze nigdy nas nie zawiódł. To jest świetny aktor z ogromną charyzmą. My już nakręciliśmy, jak sam wspomniałeś, bardzo fajny film fanowski, który umieściliśmy na YouTubie. Mieliśmy tym samym okazję dołożyć drobną cegiełkę do tej wielkiej franczyzy. Dobrze się przy tym bawiłem. I to jest dla mnie najważniejsze.
Widzę, że zabawa jest jednym z głównych czynników, którym kierujesz się przy wyborze projektów. Choćby twoja kolaboracja z Jamesem Gunnem i projekt PG Porn jest tego najlepszym przykładem. Jak do tego doszło?
Zacznijmy od tego, że uwielbiam Jamesa Gunna. Zrobiłem z nim już 6 filmów. PG Pron zrealizowaliśmy w 2009 roku trochę z nudy. Był to czas, gdy w Hollywood odbywał się wielki strajk scenarzystów. Polegał on na tym, że scenarzyści wysłali klarowną informację do producentów, że jeśli nie zostaną uwzględnieni w zyskach, to sami będą produkować filmy i seriale. I właśnie PG Porn było przykładem takiego materiału, który James sam zrealizował i wpuścił za darmo do sieci. Ja w tym czasie zrobiłem serial zatytułowany Dr. Horrible’s Sing-Along Blog z Neilem Patrickiem Harrisem i Jossem Whedonem. Każdy starał się coś w tym czasie stworzyć, by dawać ludziom rozrywkę, ale też po to, by nie myśleć o swojej przyszłości. Strajk w końcu się skończył i wszystko wróciło do normy.
Co do Gunna, to muszę ci powiedzieć, że jest to jeden z tych twórców, od których odbierasz telefon i zgadzasz się na każdy projekt, a dopiero później sprawdzasz, co to jest i kogo w nim zagrasz (śmiech).
Można powiedzieć, że masz szczęście do projektów. Twoim debiutem kinowym była rola w Szeregowcu Ryanie u Stevena Spielberga.
To prawda. Przy tym filmie wiele rzeczy robiłem pierwszy raz. Na przykład podróżowałem do Londynu biznesklasą. Wiesz, że sam bilet lotniczy kosztował więcej niż moja gaża za ten występ? Gdy już wylądowałem, spotkałem się z prawdziwymi gigantami kina: Steven Spielberg, Ted Danson, Tom Hanks. Wszyscy oni przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Mnie! Gościa, który przyszedł zagrać tak naprawdę epizod.
Ale trema cię ponoć trochę zjadła?
Wiem, do czego nawiązujesz. Do płaczu. Słuchaj, jako dziecko byłem mistrzem płakania na zawołanie. W szkolnym autobusie urządzaliśmy konkursy, kto jako pierwszy się rozpłacze. Pierwszą rolę zdobyłem w operze mydlanej i miałem przezwisko „Joe płaczek”. Gdy tylko scenarzyści zauważyli, że potrafię zalać się łzami na zawołanie, wpisywali mi mnóstwo takich scen. Ale na planie u Spielberga czułem taką wewnętrzną presję, że nagle straciłem ten dar. Nie mogłem uronić ani jednej łezki. Na szczęście ci wszyscy wspaniali ludzie dali mi poczucie bezpieczeństwa. I w końcu się przełamałem. Ale trochę wstydu się najadłem. Tom Hanks na mnie patrzy, a ja nie mogę wykonać tak prostego zadania. Dramat!
A doznałeś kiedyś jakiegoś zawodu, kiedy produkcja, z której byłeś bardzo zadowolony, okazała się niewypałem.
Firefly jest takim serialem. To była pierwsza produkcja, w której ktoś dał mi szansę zagrać główną postać. Pracowałem w tym zawodzie od dawna, miałem ogromne doświadczenie, ale nikt nie widział we mnie aktora, który na swoich barkach może ponieść produkcję kinową czy telewizyjną. Zmienił to dopiero Josse Whedone. Gdy on we mnie zobaczył ten potencjał, nagle i inni go dostrzegli. Myślałem, że to będzie wielki serial, który w telewizji zostanie na lata. Taką przynajmniej miałem nadzieję. A tu bardzo szybko nas skasowali, co okazało się ogromnym błędem ze strony studia. Ta produkcja stała się w pewnych kręgach kultowa. W Hollywood dzieją się dziwne rzeczy. Ale to też dowód na to, że marzenia się spełniają.
To jak już przy marzeniach jesteśmy - jakie są szanse, ale tak realnie, na to, że Firefly wróci w jakieś formie?
Czy w tej chwili są jakiekolwiek plany na powrót? Nie. Nie ma nawet szeptów na ten temat. Ale powtórzę jeszcze raz: w Hollywood dzieją się dziwne rzeczy. Tu marzenia się spełniają, więc kto wie. Wiem natomiast, że wszyscy z oryginalnej obsady są gotowi wrócić, gdy tylko pojawi się taka możliwość.
Chciałbym zapytać, czy to prawda, że ubiegałeś się o rolę Angela w Buffy: Postrach wampirów?
To prawda. I nawet przypomniałem o tym Jossowi, jak pracowaliśmy nad Firefly. Powiedziałem mu: „Wiesz, że byłem na castingu do roli Angle’a?”. Na co on spojrzał na mnie i powiedział: „Kompletnie cię nie pamiętam”. I nic dziwnego, bo odpadłem na tak wczesnym etapie castingowym, że nawet nie miałem okazji przed nim wystąpić.
Ale i tak wystąpiłeś w tym serialu. To nie jest tak, że odesłali cię z kwitkiem.
To prawda! Dorwałem swój kawałek tego ciasta. Będąc szczerym, jestem jednym z najszczęśliwszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałeś. Zawsze jakoś spadam na cztery łapy. Swoją drogą, Buffy: Postrach Wampirów okazało się bardzo trudną produkcją. Dlaczego? Bo lwia część zdjęć była kręcona w nocy. To totalnie wywraca twoje życie do góry nogami. Jak się tak teraz nad tym zastanawiam, to nawet dobrze, że nie dostałem tej dłużej roli.
Na koniec naszej rozmowy zostawiłem sobie pytanie dotyczące twoich początków. Podobno miałeś zostać nauczycielem. Co się stało, że w ostatniej chwili zmieniłeś plany życiowe?
Pochodzę z rodziny nauczycieli. Mało tego, mój brat jest dyrektorem miejskiego liceum. Moja siostrzenica i ciotka są nauczycielkami. To praca, którą doskonale znam. Można skorzystać z długich letnich wakacji. Kształciłem się w kierunku, by zostać nauczycielem, ale nigdy tych studiów nie skończyłem. Trzy miesiące przed ukończeniem szkoły dostałem pracę jako aktor. Rzuciłem więc wszystko i poleciałem spełniać wielkie marzenie, które trwa do dziś.
4. sezon serialu Rekrut możecie oglądać na kanale AXN w każdy wtorek. Premiera 22 lutego o godz. 21:00.