Wielcy aktorzy mogą odejść. Gwiezdne Wojny rozpoczęły rewolucję, która unieśmiertelni bohaterów
Przejęcie przez firmę Disney praw do filmowego uniwersum Gwiezdnych Wojen może nieść ze sobą nieoczekiwane skutki – przyspieszy rozwój narzędzi, które pozwolą unieśmiertelnić znanych aktorów.
O technologii deepfake wspominaliśmy wielokrotnie. To dzięki niej mieliśmy okazję przekonać się, jak nasi ulubieni aktorzy prezentowaliby się w filmach, w których nie mieli okazji zagrać. Dzięki wykorzystaniu sztucznej inteligencji w procesie zautomatyzowanej podmiany twarzy mogliśmy sprawdzić, jak np. wyglądałby Sylvester Stallone w roli Terminatora. Triumfy święcił także Nicolas Cage, którego wtłaczano w najdziwniejsze role, łącznie z tymi kobiecymi.
Deepfake mógł wydawać się technologią stworzoną do zabawy. Czas pokazał jednak, że stoi za nią ogromny potencjał, który może na dobre zmienić oblicze kinematografii. I nie mówimy tu o teoretycznych zastosowaniach w bliżej nieokreślonej przyszłości, lecz o tym, co rozgrywa się tu i teraz, na naszych oczach. Zabawy internetowych śmieszków były tylko preludium wielkiej metamorfozy, która nie każdemu może przypaść do gustu. Metamorfozy, która może wypaczyć współczesną branżę filmową. A twarzą tej rewolucji zostaną disnejowskie Gwiezdne Wojny.
Jeśli wciąż jesteś przed seansem Księgi Boby Fetta, zamierzasz obejrzeć ten serial i nie lubisz spoilerów – wróć do tego materiału po obejrzeniu tej produkcji, aby nie zepsuć sobie przyjemności z oglądania. Część zagadnień, które tu przytoczymy, będzie nawiązywać do najnowszego gwiezdnowojennego serialu.
Wilhuff Tarkin domu Madame Tussauds
Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie był filmem przełomowym nie tylko dlatego, że pokazał inną stronę Star Wars. To w tej produkcji mogliśmy podziwiać cyfrowo zrekonstruowaną sylwetkę Wilhuffa Tarkina, w którego pierwotnie wcielił się Peter Cushing. Aktor zmarł przeszło 20 lat przed kinową premierą wspomnianego dzieła, dlatego nie mógł po raz kolejny odegrać wielkiego moffa. Twórcy Łotra 1. postanowili wykorzystać technologię motion capture w parze z trójwymiarowym modelowaniem, aby zrekonstruować twarz Cushinga.
Tamta kreacja nie była idealna, w twarzy widać było pewną sztuczność, która może razić w oczy. Jednak pierwszy krok na drodze unieśmiertelnienia aktorów dokonał się na naszych oczach. Cyfrowy Peter Cushing nie był tanią, chałupniczo stworzoną przeróbką deepfake’ową, a profesjonalnie przygotowaną reprezentacją zmarłego aktora. Mógł wyglądać jak eksponat z domu Madame Tussauds, ale udowodnił, że wraz ze starzeniem się i umieraniem znanych aktorów nie musimy uśmiercać odgrywanych przez nich postaci.
Kolejnym istotnym krokiem na drodze do wykorzystania wizerunku zmarłych aktorów były sceny z młodą księżniczką Leią z filmu Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie, w którą wcieliła się córka Carrie Fisher. Maszyna aktorskiej nieśmiertelności ruszyła na dobre, a kolejne produkcje Disneya utwierdziły nas w przekonaniu, że nie mamy do czynienia z chwilową modą, a z trendem, który rodzi się na naszych oczach.
Niech Moc będzie z tobą
Cyfrowe rekonstrukcje Tarkina oraz Lei mogłyby jednak nie mieć na tyle dużej siły przebicia, aby wzniecić rewolucję, Disney nie zamierzał ograniczać się do postaci drugoplanowych i wytoczył najcięższe z możliwych dział. Widzowie The Mandalorian mogli obejrzeć odmłodzonego Marka Hamilla, który ponownie wcielił się w Luke’a Skywalkera z czasów pierwszej trylogii.
Owszem, do jakości wykonania cyfrowej rekonstrukcji aktora z czasów jego młodości można mieć sporo zarzutów, on również wyglądał jak gość ze słynnego domu figur woskowych. Jednak nie trzeba było zbyt długo czekać na udoskonalenie jego wizerunku. Youtuber Shamook postanowił wykorzystać wspomnianą na początku technologię deepfake, aby poprawić dzieło filmowego giganta i urealnić twarz młodego Skywalkera.
W jego produkcji cyfrowo zrekonstruowany wizerunek Marka Hamilla wygląda o wiele bardziej naturalnie pod kątem kolorystyki i cieniowania. Owszem, animacja mimiki nadal jest niezwykle drętwa i przywodzi na myśl gry komputerowe, jednak przeskok jakościowy pomiędzy oryginałem a fanowską produkcją jest ogromy. Praca Shamooka tak bardzo spodobała się twórcom The Mandalorian, że firma ILM odpowiedzialna za produkcję efektów specjalnych do tego serialu postanowiła go zatrudnić.
W 2022 roku po raz kolejny mogliśmy zobaczyć, jak Disney unieśmiertelnia aktorów i odgrywane przez nich postaci właśnie w Księdze Boby Fetta. Tym razem w odmłodzonym wizerunku Marka Hamilla na próżno szukać sztuczności, która towarzyszyła cyfrowym reprezentacjom aktorów z produkcji Łotr 1., Skywalker: Odrodzenie czy The Mandalorian. Kiedy spojrzymy na stopklatkę, możemy nawet nie zorientować się, że mamy do czynienia z trójwymiarowym modelem, a nie żywym aktorem:
Przeskok w jakości wizualnej poczyniony przez zespół ILM na przestrzeni kilku lat jest wprost oszałamiający. Owszem, mimika twarzy wciąż nie jest idealna, jednak tylko kwestią czasu jest takie dopracowanie algorytmów, aby i w tym aspekcie były w stanie idealnie odtwarzać ruchy mięśni aktora.
O tym, jak ogromny potencjał tkwi w sztucznej inteligencji wyszkolonej w procesie generowania twarzy, dobrze świadczy projekt MetaHuman od Epic Games. To narzędzie powstało po to, aby artyści wszelkiej maści mogli tworzyć cyfrowe modele ludzi o wysokim poziomie realizmu w zakresie teksturowania oraz animacji:
Na tym jednak nie kończy się ta rewolucja. Jeśli komuś nie podobał się głos Hamilla w The Mandalorian, być może wyłapał w jego brzmieniu nutę syntetycznego fałszu. Jak się bowiem okazało, aktor nie użyczył swego głosu bezpośrednio na potrzeby tej produkcji, twórcy zsyntezowali go przy wykorzystaniu narzędzia Respeecher.
W Księdze Boby Fetta Disney poszedł jeszcze o krok dalej i aby wierniej odwzorować mimikę młodego aktora, zaprosił do odegrania roli Luke’a Skywalkera Grahama Hamiltona oraz Scotta Langa. To ich widzimy w scenach kaskaderskich oraz dialogowych. Mark Hamill został odsunięty od gry, aby twórcy mogli wierniej zrekonstruować jego twarz z okresu młodości.
Quo vadis, Skywalkerze?
I tak dochodzimy do momentu, w którym słynni aktorzy mogą występować na ekranie bez pokazywania się na planie. Jeśli takie metody się upowszechnią, artyści będą obecni w produkcjach nawet po śmierci. To nie jest już teoretyczna przyszłość filmografii, a coś, co dzieje się na naszych oczach.
Choć na pierwszy rzut oka tak dynamiczny postęp technologii może wydawać się fascynujący, należy zadać sobie kluczowe pytanie: czy rzeczywiście chcemy tego, aby Luke Skywalker odgrywany przez cyfrowego Marka Hamilla dalej kreował gwiezdnowojenne historie? Może czas dać czas ekranowy innym bohaterom, którzy pozwolą nieco odświeżyć markę i uwolnią to wspaniałe uniwersum od historii toczących się wokół rodu Skywalkerów?
To pytanie, na które każdy musi odpowiedzieć podług swojego sumienia.