Papieżowi Franciszkowi wszyscy musimy podziękować. Zostawił nieoczekiwany prezent
Franciszek zostawia nam zupełnie nieoczekiwany dar, który możemy traktować jak kolejny element jego dziedzictwa. Przed zbliżającym się konklawe warto uświadomić sobie, że właśnie pożegnaliśmy nie tylko papieża, ale i jednego z nas – kinomanów.
Był prawdopodobnie najważniejszym i bez dwóch zdań najlepszym papieżem mojego dotychczasowego życia, przy całym szacunku dla Jana Pawła II, którego miałem nawet okazję spotkać osobiście, i dobrego Benedykta XVI – ten ostatni swoimi genialnymi tekstami fascynował mnie bez reszty w trakcie studiów. Franciszek nie żyje. Odszedł człowiek ulepiony z innej niż większość z nas gliny. To jego zawołaniu o potrzebę zrobienia "rabanu" poświęciłem kilka artykułów naukowych. Tak, potrafił być tytanem, który pogrążonej w strachu ludzkości niósł nadzieję, a to udzielając epokowego błogosławieństwa Urbi et Orbi na opuszczonym placu św. Piotra w najczarniejszym momencie pandemii, a to oddając hołd zmarłym migrantom na Lampedusie. Jak każdy zasiadający na Tronie Piotrowym miał także swoje ułomności. Część z jego, wydawałoby się, rewolucyjnych gestów i słów z perspektywy czasu okazała się "pustym znaczącym", a – przynajmniej początkowy – brak jednoznacznego wskazania winnego wybuchu wojny w Ukrainie był tyleż niezrozumiały, co bolesny. Za zmarłym duchownym mogę powtórzyć tylko: "Kim jestem, by osądzać?", zdając sobie sprawę, że istnieje lepsza przestrzeń na dyskusje o charakterze teologicznym, światopoglądowym czy społecznym. Z tego miejsca chciałbym jednak przypomnieć, że Franciszek w spadku zostawia nam coś jeszcze – nieoczekiwany prezent dla wszystkich miłośników X Muzy i popkultury. To za jego pontyfikatu w kinie religijnym doszło do swoistej rewolucji, która bez Argentyńczyka nigdy by się nie wydarzyła.
"Nieoczekiwana gwiazda filmowa" i lekcja z Andrzeja Wajdy
Nie wszyscy wiedzą, że Jorge Mario Bergoglio poza światem duchowym miał trzy wielkie pasje: tango, piłkę nożną i właśnie kino. Kompletnie nie znam się na tańcu, ale mogę domniemywać, że jego płomienna, latynoamerykańska wersja stała się platformą do wyrażania uczuć i emocji dla zakochanego przecież w młodości byłego papieża. Pół żartem, pół serio zakładam również, że Franciszek wraz ze swoim Niebiańskim Przełożonym prawdopodobnie maczali palce w triumfach reprezentacji Argentyny na mistrzostwach świata czy ukochanego przez niego San Lorenzo w Copa Libertadores – jeśli te wszystkie rzuty na taśmę, wyrastające jak grzyby po deszczu karne i pojawiająca się znikąd noga Emiliano Martineza w finałowej dogrywce nie są boskimi interwencjami, to co nią właściwie jest!? Do tego dochodzi X Muza, kolejna z Franciszkowych oblubienic. Wszczepiona mu w krwiobieg i pod skórę przez rodziców i babcię, rodzinę włoskich imigrantów, którzy wraz ze swoją latoroślą zatracali się w starannie pielęgnowanym w Italii neorealizmie. Fellini, Rossellini, Visconti... Nawet po latach, będąc już następcą świętego Piotra, Bergoglio potrafił w swoim nauczaniu odwoływać się do filmowych mistrzów. Nie tylko do Rzymu, miasta otwartego czy równie fenomenalnej La Strady. Biskup Wiesław Lechowicz w rozmowie z Polską Agencją Prasową zdradził, że Franciszek w trakcie spotkania z przedstawicielami polskiego Episkopatu wypalił nagle:
Rzeczona sekwencja pochodzi z filmu Lotna z 1959 roku w reżyserii Andrzeja Wajdy; papież w ocenie biskupa Lechowicza pił natomiast do tego, by niezależnie od naszego położenia i życiowych warunków ustrzec od zagrożeń "monetę" – skarb wiary. Franciszek lepiej niż swoi poprzednicy – nawet rozkochany w teatrze i postrzeganej holistycznie sztuce Jan Paweł II – zrozumiał, jak wielka potęga drzemie w X Muzie, która przy odpowiednim wykorzystaniu może stać się doskonałym kanałem komunikacji z wiernymi. Jeszcze ciekawsze jest to, że w tym filmoznawczym zaprzęgnięciu kina do pracy religijnej Bergoglio znalazł armię sojuszników wśród wybitnych reżyserów i aktorów. I nie chodzi tu bynajmniej o fakt, że do Watykanu regularnie pielgrzymowały gwiazdy Hollywood: Angelina Jolie ze swoim nowym filmem, Leonardo DiCaprio dysputujący z głową Kościoła Rzymskokatolickiego o kwestiach ekologicznych czy przedstawiający pomysł na produkcję o Jezusie Martin Scorsese. Franciszek fascynował się kinem, by później samemu stać się obiektem fascynacji kilku z prominentnych dzieci X Muzy. I to do tego stopnia, że żegnający papieża New York Times nazwał zmarłego "nieoczekiwaną gwiazdą filmową". Pójdę krok dalej: na przestrzeni ostatniej dekady, za watykańskich rządów Argentyńczyka, w kinie religijnym pojawił się pewien ferment, choć może w tym kontekście w dobrym tonie będzie posiłkowanie się słowem... "raban". Na początku XXI wieku, z nielicznymi wyjątkami z Pasją na czele, traktujące o katolickiej duchowości filmy i seriale przyzwyczajały widzów do hagiograficznych uniesień i religijnego pluszu, odwracających naszą uwagę od trudnych pytań podyktowanych przez zmieniającą się w zawrotnym tempie rzeczywistość. Perspektywa głębszego spojrzenia na katolicyzm, duchowość i samo papiestwo na ekranie zaczęła przybierać na sile wtedy, gdy szumne medialnie działania Franciszka i unikalny styl pontyfikatu zdążyły na dobre zakodować się w naszych głowach. Niektórzy z wiernych (i nie tylko!) chłonęli postawę Argentyńczyka jak gąbka, dostając na polu filmowo-serialowym niespodziewane owoce.
Watykańska lista 45 filmów o szczególnych walorach religijnych, moralnych i artystycznych
Od "wiary prostaczków" po artystyczny nieboskłon
Nie zrozumcie mnie źle: to nie tak, że po wejściu Bergoglia na Tron Piotrowy filmowcy z całego świata z miejsca zostali natchnięci albo Duchem Świętym, albo za sprawą artystycznych muz, i zaczęli kręcić religijne produkcje na miarę najwybitniejszych dzieł Bergmana czy Tarkowskiego. Franciszek stał się przecież najpierw bohaterem (niekiedy nawet... "ofiarą") tego samego sortu filmów, który w Polsce znamy aż za dobrze – pozorujących porządną realizację, w rzeczywistości ociekających momentami trudnym do wytrzymania lukrem na katolicką modłę. Jest więc pompatyczny dokument Francis: The Pope From the New World (2013), nieznośna biografia Franciszek (2015) czy rozbuchane do niemożliwych granic Chiamatemi Francesco (2015), w każdej scenie podkreślające, że papież od urodzenia był blisko drugiego człowieka, jakby nie wynikało to wprost z jego życia. Owszem, z artystycznego punktu widzenia wszystkie te filmy są złe, lecz nie sposób odmówić im racji bytu i swojego przeznaczenia; od księdza Tischnera wiemy już, że "wiara prostaczków" może być piękniejsza i bardziej szczera od duchowości ufundowanej w pierwszej kolejności na rozumie. Po nakarmieniu wyznawców katolicyzmu ludowego przyszedł jednak czas na wypłynięcie na głębokie wody. Sternikiem na tym wzburzonym morzu stał się nie kto inny jak Paolo Sorrentino, w mojej prywatnej ocenie najwybitniejszy z żyjących reżyserów, w każdym swoim dziele odprawiający wyjątkowy, melancholijny rytuał, w którym kwestie związane z wiarą znajdują się w ścisłym centrum ekranowego obrzędu. Autor fenomenalnego Wielkiego piękna postanowił spojrzeć za Spiżową Bramę, dzieląc się z nami absolutnie genialnym serialem Młody papież (2016) i jego kontynuacją, Nowym papieżem (2020). I choć nie w sposób bezpośredni, Włoch wdał się w dialog z rodzącym się na jego oczach dziedzictwem Bergoglia, zajmując w tej dyspucie przewrotne pozycje.
Główny bohater, Pius XIII, swoim stylem pontyfikatu jawi się w końcu jako dokładne przeciwieństwo Franciszka: jest nieobecny, tajemniczy, wykazuje zapędy autorytarne. Gdy po pierwszym wystąpieniu publicznym zapada w śpiączkę, jednym z następców zostaje Franciszek II, rozmodlony zakonnik, który... umiera na zawał serca kilka minut po wyborze. Wiemy, że prawdziwy papież oglądał serial; podobał mu się, choć jego zdaniem był również "naiwny w sposobie portretowania hierarchii kościelnej". Sam Sorrentino wielokrotnie zapewniał, że nie szło mu o przedstawianie Bergoglia na ekranie, a raczej o satyryczny komentarz społeczny do próby reformy Kurii Rzymskiej czy po prostu do pytania o to, jakiego papieża potrzebuje współczesny świat. To zderzenie porządku wyobrażonego z duchowym widać jeszcze pełniej w rewelacyjnych Dwóch papieżach (2019) w reżyserii Fernanda Meirellesa. Jestem skłonny uwierzyć, że fabuła oparta na fikcyjnej rozmowie Benedykta XVI i argentyńskiego kardynała stała się solą w oku dla katolickich tradycjonalistów; mniej więcej w okresie premiery tej produkcji głośno było o tzw. dubiach, pismach kilku hierarchów, którzy podważali nauki Franciszka, szukając – jak gwinejski kardynał Sarah – oparcia we wciąż wówczas żyjącym emerytowanym papieżu. Cudownie odświeżająca, humanistyczna lekcja Meirellesa mogła być dla nich uderzająca: Kościół jest jeden, można (wreszcie?) się w nim pięknie spierać, a dwie zupełnie różne wizje jego istnienia dadzą się pogodzić, jeśli tylko wspomożemy się... pizzą i piłkarskim meczem. Powiecie, że to aż do bólu naiwna perspektywa, ale później spójrzcie na wspólne zdjęcia Benedykta XVI i Franciszka. Widzę świat, w którym ich wspólna dyskusja o teologicznym znaczeniu... Fanty mogła się wydarzyć. Duch nie może przecież istnieć bez tego, co absolutnie przyziemne, ludzkie, przynajmniej nie teraz. Tu z kolei dochodzimy do zeszłorocznego Konklawe, które w fascynujący sposób zdaje się hołdować wspomnianej prawdzie. Nie dość, że reżyser Edward Berger rozkłada na czynniki pierwsze jeden z najważniejszych procesów w dziejach świata, to jeszcze udaje mu się uchwycić ziemski wymiar "boskiego tchnienia", które – jak wierzą katolicy – pojawia się w czasie dokonywanych w Kaplicy Sykstyńskiej wyborów. Franciszek? Znów się melduje, choć nie we własnej osobie, bo jak inaczej traktować postać latynoamerykańskiego kardynała, który nawołuje do głębokich reform kościelnych i troski o ubogich, imigrantów i uchodźców?
Papież Franciszek w filmach
Kino jako narzędzie łączenia ludzi
Filmowa rewolucja spojrzenia na papiestwo przybrała jednak nie tylko fabularne oblicze. Wartym odnotowania przykładem jest Papież Franciszek i jego przesłanie (2018), w którym to dokumencie legendarny Wim Wenders nawet kadruje pontifeksa tak, by ten mógł odnosić się wprost do widzów, opowiadając o teologicznych i zupełnie ludzkich podstawach swojej pracy. Jest też Francesco (2020) w reżyserii Jewgienija Afinejewskiego, skupiający się na trosce o uchodźców i migrantów, The Letter: A Message for Our Earth (2022), kontynuujący ekologiczne przesłanie Franciszka, wyrażone po raz pierwszy w encyklice Laudato Si z 2015 roku, czy wreszcie In Viaggio: The Travels of Pope Francis (2023), w którym wybitny dokumentalista Gianfranco Rosi przygląda się papieskim podróżom, konfrontując je m.in. z poruszającymi scenami pochodzącymi z reżyserowanych przez siebie filmów Fuocoammare. Ogień na morzu czy Notturno. Istotne jest to, że we wszystkich wspomnianych wcześniej dziełach ich twórcy nie biją przed Franciszkiem pokłonów, a mniej lub bardziej subtelnie odnoszą się do kontrowersji wywoływanych przez Bergoglia za pomocą słów i czynów. Takiego podejścia na próżno szukać w wystawianych Janowi Pawłowi II jeszcze za życia i nawet długo po jego śmierci laurkach filmowych, z których wyłaniał się nieznośnie cukierkowy obraz Karola Wojtyły. Podejrzewam, że nawet polski papież mógłby mieć z nimi problem. Dokumentalne ujęcie pozwoliło również światu kina na przyglądnięcie się Franciszkowi w aspekcie fenomenologicznym, próbując odpowiedzieć na pytanie, skąd w ogóle wzięło się tak gigantyczne zainteresowanie jego pontyfikatem? X Muza, może nawet lepiej niż większość opinii publicznej, potrafiła skupić się na nieodłącznie wpisanych w Argentyńczyka sprzecznościach.
Spieramy się i zapewne jeszcze długo będziemy się spierać o jednoznaczną opinię na temat papiestwa Franciszka. Jeśli jednak zmienimy perspektywę, bardzo szybko zdamy sobie sprawę, że jako społeczność kinomanów straciliśmy właśnie jednego z nas. To on w adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia odwoływał się do arcydzieła duńskiej kinematografii, Uczty Babette, a trakcie audiencji generalnych tworzył na poczekaniu luźne nawiązania do Sierpniowej rapsodii Akiry Kurosawy czy Andrieja Rublowa. Martin Scorsese dyskutował z nim tak długo, że znalazł inspirację dla szykowanej produkcji o Chrystusie. Lutowy pobyt w szpitalu uniemożliwił papieżowi odwiedziny legendarnego studia filmowego Cinecittà i ukochanego przez Felliniego Teatro 5 – podróż ta miała być oficjalną częścią obchodów kościelnego Roku Jubileuszowego, do którego Franciszek postanowił włączyć aspekty związane z kinem i kulturą. Jest jeszcze ta wybitna La Strada, ulubiony film zmarłego duchownego. Mówiąc o niej, Bergoglio pozwolił sobie na ogólną uwagę na temat X Muzy, którą dziś można czytać jak jego filmowe credo:
Dziękuję, Franciszku. To był jeden z najciekawszych seansów mojego życia. Teraz czas na nowy film.

