Narodziny gore: oto film, który wyszedł poza ramy horroru
Znacie Święto krwi? Wiecie, dlaczego ten film jest wyjątkowy? Jeśli nie, to już spieszę z wyjaśnieniami.
Jeden z najbardziej kontrowersyjnych gatunków filmowych? Wydaje się, że gore (ew. splatterpunk lub horror ekstremalny), czyli podgatunek horroru, skupiający się na wyjątkowo graficznym przedstawianiu scen przemocy. Często są to produkcje traktujące fabułę jako dodatek do krwawych i brutalnych scen. Skąd się to jednak wzięło? Dlaczego kino wykształciło w pewnym momencie coś tak daleko przekraczającego granice społecznych norm?
17 listopada 1957 roku w miejscowości Plainfield w stanie Wisconsin policja wkroczyła do domu Eda Geina. To, co tam odkrywa, na zawsze zmieniło sposób, w jaki Amerykanie postrzegali morderców. Meble wykonane z ludzkich kości, ubrania zszyte ze skóry ofiar, wypatroszone ciała, gotujący się gulasz z... no cóż, łatwo się domyślić. Ówcześni mieszkańcy USA, czytając gazety, również musieli wiele dopowiadać sobie sami – choć media nie szczędziły szczegółowych opisów okrutnych czynów kanibala z Plainfield. Wiadomości o nim obiegły cały kraj, zmuszając ludzi do refleksji nad tym, do jakiego okrucieństwa zdolny może być człowiek. A może nawet ktoś, kto mieszka tuż obok – sąsiad lub właściciel lokalnego sklepu, do którego codziennie zaglądamy.
Historia Geina oraz lęk, jaki wzbudziły jego zbrodnie, stały się inspiracją dla Roberta Blocha, autora Psychozy. Już rok później powieść doczekała się ekranizacji w reżyserii Alfreda Hitchcocka. A nikt nie potrafił wówczas budować napięcia tak jak on. Ten legendarny dziś film odmienił sposób, w jaki kino ukazywało zbrodnię – nadał jej nową, bardziej wyrazistą formę, która... cóż, poruszyła wyobraźnię twórców. To zapoczątkowało falę thrillerów próbujących naśladować styl Hitchcocka. Jednocześnie amerykańskie kino przechodziło coraz głębsze zmiany – stawało się bardziej bezpośrednie, mniej subtelne, mniej grzeczne. Już trzy lata po premierze Psychozy świat ujrzał kolejne przełomowe dzieło. Choć nie dorównało ono wpływowi poprzednika, to jednak w 1963 roku powstał pierwszy w historii film gore – Święto krwi.

Kto stworzył Święto krwi?
Zanim jednak przejdę do omawiania samego tytułu, przybliżę sylwetki dwóch bohaterów tej opowieści. Pierwszym z nich jest David F. Friedman, urodzony w 1923 roku reżyser i producent filmowy. Legenda kina klasy B oraz nurtu eksploatacji, człowiek, któremu – jak głosi anegdota – uśmiech nigdy nie schodził z twarzy. Słynął z doskonałego wyczucia aktualnych trendów w kinie grindhouse oraz dużego dystansu do krytyki. Nigdy nie przejmował się frazesami, jakimi obrzucano jego filmy.
Drugą postacią jest Herschell Gordon Lewis, młodszy od Friedmana o trzy lata, pochodzący z Pittsburgha nauczyciel języka angielskiego, który następnie został specjalistą od marketingu w stacjach radiowych, m.in. WRAC i WKY-TV (gdzie pełnił funkcję dyrektora). Ostatecznie jednak postanowił zająć się filmem. Zaczął reżyserować produkcje z podgatunku eksploatacji znanego jako nudie-cuties – lekkie komedie z elementami erotyki, w których od czasu do czasu pokazywano kobiecą nagość. Filmy te balansowały na granicy cenzury, często otrzymując kategorię X, co znacząco ograniczało ich dystrybucję. Lewis nie chciał, aby jego nazwisko kojarzono z produkcjami wrzucanymi do jednego worka z pornografią, dlatego wspólnie z Davidem F. Friedmanem postanowił stworzyć film, jakiego jeszcze nie było w Stanach Zjednoczonych.
Obaj, jako specjaliści od kina eksploatacji, doskonale wiedzieli, że seks zawsze będzie się sprzedawać. Im więcej erotyki w filmie, tym więcej widzów w kinach. Problem polegał jednak na tym, że w związku z ograniczeniami cenzury trudno było zaproponować coś nowego. Zbyt wiele scen seksualnych groziło bowiem kategorią X. Dlatego, pozostając w sferze pierwotnych instynktów, postanowili zastąpić seks przemocą. Dotychczasowe kino, mimo że coraz śmielej łamało konwenanse, nadal było bardzo zachowawcze w przedstawianiu przemocy. Wystarczy przypomnieć słynną scenę z Psychozy, w której nóż wbija się w ciało ofiary jedynie w domyśle. Widzimy jedynie rękę z nożem oraz ciało bohaterki, ale samego aktu nie pokazano. Podobnie było w dreszczowcach, westernach czy filmach wojennych – trafieni nigdy nie krwawili, a jeśli ginęli w wybuchach, to zwykle odskakiwali na bok, zachowując wszystkie kończyny.
Ówczesna widownia, twórcy hollywoodzkich filmów, a także Lewis i Friedman doskonale zdawali sobie sprawę, że prawdziwa przemoc wygląda inaczej niż ta pokazywana w kinie. Na ekranie była ona zazwyczaj jedynie sugerowana. Ta dwójka postanowiła stworzyć dzieło, które pokaże coś zupełnie nowego. Tak narodziła się idea Święta krwi – filmu, w którym przemoc miała zostać ukazana w sposób bezpośredni i dosłowny. Sama fabuła była elementem drugorzędnym. Kluczowe było jak najpełniejsze, najbardziej graficzne przedstawienie brutalnych aktów. Nie chodziło o budowanie napięcia, logikę czy pogłębione postacie – chodziło o GORE, czyli rozlaną krew.

Pierwszy w historii film gore
Cała historia koncentrowała się na postaci Fuada Ramzesa, Egipcjanina oddającego cześć starożytnej i okrutnej bogini Isztar. Składał jej ofiary z ludzkich części ciała, które oczywiście zdobywał, mordując młode i piękne kobiety. Nikt nie podejrzewał go o tak straszliwe czyny, ponieważ na co dzień prowadził sklep spożywczy i oferował usługi cateringowe. Zbliżał się jednak dzień, w którym wszystko miało się odmienić – tytułowa „krwawa uczta”, podczas której Fuad musiał złożyć ostatnią ofiarę. W tym momencie scenarzyści w sposób wyjątkowo absurdalny wprowadzili postać młodej, pięknej studentki historii, zafascynowanej egiptologią. Matka chce jej wyprawić urodziny w stylu starożytnego Egiptu.
Na miejsce realizacji filmu twórcy wybrali Florydę, a czas zdjęciowy miał wynieść zaledwie… 4 dni. Jak to często bywało w kinie eksploatacji, jedna osoba pełniła kilka funkcji jednocześnie. Lewis, poza reżyserią i scenariuszem, odpowiadał również za zdjęcia oraz skomponowanie muzyki. To dzięki niemu w filmie usłyszeć można przeciągłe, niepokojące melodie klawiszowe oraz werble towarzyszące scenom napięcia. Friedman natomiast zajmował się scenariuszem, produkcją, a także odegrał epizodyczną rolę pijanego męża jednej z ofiar. Występowanie w swoich produkcjach było zresztą jego częstą praktyką – jak sam przyznawał bez cienia zażenowania, pozwalało to zaoszczędzić trochę pieniędzy.
Niemniej film potrzebował przyciągającej uwagę postaci kobiecej. Twórcy, bazując na swoim doświadczeniu, postanowili poszukać aktorki wśród „Króliczków Playboya”. Friedman, wykorzystując swoje kontakty, dotarł do Connie Mason, która pojawiła się w czerwcowym wydaniu Playboya z 1963 roku. Początkowo była sceptyczna wobec projektu, ponieważ – słusznie – kojarzyła twórczość Friedmana z nagimi kobietami biegającymi przed kamerą. Przekonanie jej zajęło mu zaledwie 10 minut. Obiecał, że w filmie nie pojawi się ani jedna roznegliżowana scena z jej udziałem. I słowa dotrzymał.
Do roli Ramzesa zatrudniono natomiast Mala Arnolda, z którym reżyser oraz producent mieli już możliwość współpracy. Wybór był prawdopodobnie powodowany brakiem pieniędzy, a także czasu na szukanie kogoś bardziej profesjonalnego. Mal nie pasował do roli ze względu na wiek (był za młody — stąd farbowane na siwo włosy). Poza tym nie był w ogóle utalentowany. Oglądając jego występ, można odnieść wrażenie, że grana przez niego postać nie ma nic wspólnego z tajemniczym i niepokojącym usposobieniem, a raczej niepełnosprawnością umysłową. Przeciągane przesadnie zdania, sztuczny akcent i strojenie poważnych min wzbudzają raczej rozbawienie, a nie przerażenie.

Film, który wyszedł poza ramy horroru
Produkcja Święto krwi była przedsięwzięciem niemal partyzanckim, opartym na oszczędnościach, sprycie i ogromnej determinacji twórców. Budżet filmu wynosił około 24 tysięcy dolarów – kwota śmiesznie niska nawet jak na tamte czasy. Żadna część planu zdjęciowego nie powstała w profesjonalnym studio – zdjęcia kręcono głównie w domach znajomych, wynajętych za grosze lokalach i amatorskich wnętrzach, do których Lewis i Friedman uzyskali dostęp dzięki osobistym kontaktom. Sceny "rytualne" realizowano m.in. w magazynach, których wystrój własnoręcznie stylizowano za pomocą rekwizytów z pchlich targów i marketów budowlanych. Całość operowała w estetyce „zrób to sam”, co dziś dodaje filmowi surowego uroku i autentyczności.
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych aspektów filmu stały się efekty specjalne – prymitywne, ale szokujące swoją bezpośredniością. Krew, która obficie pojawia się w niemal każdej scenie morderstwa, przygotowywano z mieszanki farby lateksowej i syropu kukurydzianego, do której dodawano barwnik spożywczy. W całej produkcji zużyto 30 litrów, co na dzisiejsze standardy nie jest wielką ilością, ale rekordową jak na tamte czasy. Lewis żartował po latach, że największym wyzwaniem nie była charakteryzacja aktorów, lecz sprzątanie planu po ujęciach – wszystko się lepiło, a intensywny zapach „filmowej krwi” nie opuszczał ekipy nawet po zakończeniu zdjęć.
Pomimo wszelkiej tandetności Święta krwi – jej technicznego minimalizmu, tragicznej gry aktorskiej, absurdalnej fabuły – film okazał się dziełem w pewnym stopniu przełomowym dla gatunku horroru. Największą siłą była oczywiście przemoc, ale też jej prostota – surowa, niemal teatralna – co złamało dotychczasowe tabu i wprowadziło zupełnie nową estetykę do kina grozy. Estetykę opartą nie na perfekcyjnym wykonaniu, lecz na intensywnym, cielesnym doświadczeniu, które potrafiło bardziej szokować niż rozbudowane efekty specjalne czy skomplikowana narracja. To właśnie ta bezpośredniość stała się inspiracją dla wielu późniejszych twórców operujących na pograniczu horroru i sztuki transgresji.
Najlepsze horrory 2024 roku - ranking wg krytyków

