Thunderbolts – jak złoczyńcy udawali bohaterów i dlaczego Marvel wtedy tego potrzebował?
Thunderbolts wkraczają do kin, a my przyglądamy się, jak wygląda komiksowa historia tej grupy i różnych jej składów.
Lata 90. były dla Marvela czasem chaosu. Komiksy przeżywały boom na „ciemniejszych” herosów, a rynek był rozgrzany do czerwoności po takich hitach jak Śmierć Supermana u konkurencji czy narodziny Image Comics. W tym wszystkim Marvel postanowił zrobić coś, czego nikt się nie spodziewał.
W 1996 roku świat Marvela został zdziesiątkowany w wydarzeniu znanym jako Onslaught Saga. Avengers, Fantastic Four, X-Men – niemal wszyscy najwięksi bohaterowie zniknęli lub zostali uznani za martwych. Tak naprawdę byli uwięzieni w alternatywnym świecie stworzonym przez Franklina Richardsa (Heroes Reborn). Faktem jednak jest, że świat Marvela został bez swoich największych obrońców. I wtedy pojawili się Thunderbolts.
Nowa grupa superbohaterów szybko zaskarbiła sobie sympatię społeczeństwa, stając się symbolem nadziei w trudnych czasach. Problem w tym, że... nie byli bohaterami. Thunderbolts byli tak naprawdę Masters of Evil – drużyną złoczyńców pod wodzą Barona Zemo, którzy przybrali nowe tożsamości, by zdobyć zaufanie ludzkości i wykorzystać je dla własnych celów.
Twist ten był tak dobrze ukryty, że czytelnicy aż do końcówki pierwszego numeru nie mieli pojęcia, że "nowi Avengersi" to w rzeczywistości dobrze znani przestępcy. W tamtych czasach, bez wszechobecnych spoilerów, był to prawdziwy szok.
Co ciekawe, polscy czytelnicy również mogli zapoznać się z tą klasyczną historią. Pierwsze przygody Thunderbolts zostały wydane w Polsce w ramach 82 tomu kolekcji Superbohaterowie Marvela od wydawnictwa Hachette.
Jeśli chcecie zobaczyć, jak to wszystko się zaczęło – i jak Marvel perfekcyjnie ograł oczekiwania fanów – zdecydowanie warto sięgnąć po ten tom.
Tak narodziła się legenda Thunderbolts – grupy, która miała balansować na granicy między odkupieniem a manipulacją. I choć skład zmieniał się na przestrzeni lat, duch tej opowieści – o drugich szansach, fałszywych bohaterach i cienkiej linii między dobrem a złem – pozostał.
Najmroczniejsza wersja Thunderbolts – czasy Normana Osborna

Jeśli oryginalni Thunderbolts grali na ludzkiej potrzebie nadziei, to wersja Normana Osborna była jak brutalne zderzenie ze ścianą.
W czasie wydarzeń Civil War i późniejszego Dark Reign Marvel pokazał światu, co się dzieje, kiedy absolutnie najgorsze osoby dostają odznaki bohaterów i legalną władzę.
Po inwazji Skrulli i wydarzeniach z Secret Invasion Norman Osborn – tak, Green Goblin – został szefem bezpieczeństwa narodowego. W ramach "porządkowania" sytuacji, Osborn przekształcił Thunderbolts w coś zupełnie innego: w narzędzie polityczne.
Skład tej ekipy był jak lista najbardziej niepokojących nazwisk Marvela:
- Venom (Mac Gargan) – dawny Scorpion, który z symbiontem był bardziej potworem niż człowiekiem;
- Bullseye – seryjny morderca, który zabił więcej osób, niż można zliczyć, przebrany za nowego Hawkeye'a (!);
- Moonstone – psychopatka o nadludzkiej sile, udająca nową Ms. Marvel;
- Daken – syn Wolverina, równie brutalny i jeszcze bardziej bezwzględny;
- Swordsman (Andreas von Strucker) – dziedzic nazistowskiej dynastii;
- Songbird – jedna z nielicznych postaci, które naprawdę próbowały zachować resztki przyzwoitości.
Thunderbolts Osborna działali na krótkiej smyczy, ale byli absolutnie bezwzględni. Zamiast misji ratunkowych – zamachy. Zamiast ochrony cywilów – sianie terroru.
Norman Osborn wykorzystał ich, by budować własną potęgę, prowadząc do momentu, kiedy sam stworzył Dark Avengers – swoją nową, złowrogą wersję Avengersów.
Jeśli chcecie poczuć ten mrok na własnej skórze, koniecznie sięgnijcie po serię Thunderbolts Warrena Ellisa i Mike'a Deodato Jr., która niedawno ukazała się w Polsce dzięki wydawnictwu Egmont w ramach linii Marvel Classic. To właśnie tam możemy zobaczyć, jak ta drużyna, sterowana przez rząd, przesuwa granice między heroizmem a psychopatią.
Ten run to esencja najmroczniejszej strony Thunderbolts – brutalnej i bezlitosnej.
Najpotężniejsza wersja Thunderbolts – drużyna Red Hulka

W Marvelu jest pewne niepisane prawo: kiedy tworzysz drużynę złożoną z najniebezpieczniejszych samotnych wilków, musisz liczyć się z jednym – krew będzie lała się szerokim strumieniem.
I dokładnie to dostaliśmy w czasach, kiedy dowództwo nad Thunderbolts przejął... Red Hulk, czyli generał Thaddeus "Thunderbolt" Ross w swojej szkarłatnej wersji.
Ta iteracja drużyny nie udawała, że jest czymś więcej niż oddziałem do zadań specjalnych.
Thunderbolts Rulka byli siłą uderzeniową – szybką, brutalną i skuteczną.
Ich skład mówi wszystko:
- Red Hulk – lider, były generał, który sam stał się superbronią;
- Deadpool – najemnik z nieśmiertelnością, żartami i nieprzewidywalną naturą;
- Punisher – Frank Castle, żywa maszyna do zabijania z misją wyeliminowania całego przestępczego świata;
- Elektra – zabójczyni ninja o nadludzkiej zręczności i zabójczych instynktach;
- Agent Venom (Flash Thompson) – symbiont pod kontrolą, żołnierz gotowy do walki w każdej sytuacji.
Jeśli w poprzednich wersjach Thunderbolts można było się jeszcze doszukiwać jakiejś „heroicznej” nuty, tutaj sprawa była prosta. Ktoś sprawiał problem? Thunderbolts wchodzili, rozwalali połowę miasta i kłopot znikał.
Co ciekawe, mimo że skład wyglądał jak marzenie sadysty, ta drużyna miała pewne zasady. Red Hulk próbował kontrolować swoich ludzi i kierować ich gniew na odpowiednie cele.
Czasem wychodziło. Częściej nie.
Dobrą wiadomością jest to, że polscy czytelnicy również mogą poznać tę szaloną ekipę. Seria z Thunderbolts Red Hulka ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Egmont w ramach linii Marvel Now!
To tam możecie zobaczyć, jak Deadpool, Punisher i Elektra próbują działać w jednej drużynie… z przewidywalnie katastrofalnymi efektami.
Jeśli lubicie historie, w których „dobro” jest definiowane przez największych twardzieli Marvela, a moralność jest rzeczą względną – to właśnie ta ekipa Thunderbolts powinna Was zainteresować.
Najbardziej heroiczna wersja Thunderbolts – drużyna Hawkeye'a

Thunderbolts w swojej najczystszej, najbardziej pierwotnej formie mieli być złoczyńcami podszywającymi się pod bohaterów. Ale z biegiem czasu niektórzy z nich naprawdę zaczęli wierzyć, że mogą się zmienić.
I właśnie wtedy na scenę wkroczył on – Hawkeye.
Clint Barton to bohater, który sam przeszedł drogę od przestępcy do członka Avengers. Wiedział więc, że każdy zasługuje na drugą szansę.
Marvel wpadł na genialny pomysł: jeśli ktoś miałby poprowadzić reformujących się złoczyńców, to właśnie on.
Hawkeye przejął dowództwo nad Thunderbolts i nadał drużynie nowy, bardziej heroiczny kierunek.
W składzie znaleźli się:
- Songbird (Melissa Gold) – była złoczyńczyni z ogromnym talentem i silnym kompasem moralnym;
- Atlas (Erik Josten) – dawniej Goliath, człowiek o nadludzkiej sile i wielkości, walczący o odkupienie;
- Mach-V (Abner Jenkins) – dawny złodziej Shocker, teraz pilot wysokiej klasy pancerza bojowego;
- Moonstone (Karla Sofen) – potężna manipulatorka z własną, nieprzewidywalną agendą, ale zdolna do chwil prawdziwego heroizmu;
- Fixer (Paul Norbert Ebersol) – geniusz technologiczny, próbujący udowodnić, że nie jest tylko przestępcą.
Pod wodzą Hawkeye'a Thunderbolts stali się czymś więcej niż tylko grupą byłych złoczyńców. Byli symbolem nadziei na odkupienie. Udowadniali, że przeszłość nie musi definiować przyszłości.
Ich działania nie były idealne – nadal ciągnęły się za nimi stare przyzwyczajenia, kłamstwa i demony. Ale dla wielu fanów to właśnie ta wersja Thunderbolts jest najbardziej poruszająca.
To nie była drużyna idealnych bohaterów. To była drużyna ludzi po przejściach, walczących o lepsze jutro.
Nie dlatego, że musieli. Ale dlatego, że chcieli.
Najnowsza wersja Thunderbolts – drużyna Kingpina

Jeśli myśleliście, że Thunderbolts skończyli z mroczną stroną, to Wilson Fisk – czyli nie kto inny jak Kingpin – szybko wyprowadziłby Was z błędu.
W niedawnych komiksach Marvela, a dokładnie w serii Devil’s Reign, Fisk jako burmistrz Nowego Jorku wprowadził ustawę zakazującą działalności wszelkich superbohaterów na terenie miasta. A żeby egzekwować nowe prawo, stworzył... własnych Thunderbolts.
Nie była to drużyna marzeń. Była to drużyna ludzi, którzy za odpowiednią zapłatą robili, co im kazano.
W składzie znaleźli się między innymi:
- Taskmaster – mistrz kopiowania ruchów, perfekcyjny najemnik bez skrupułów;
- Mister Fear – przestępca specjalizujący się w sianiu paniki i manipulacji strachem;
- Rhino – brutalna siła w postaci niepowstrzymanej maszyny do taranowania;
- Kraven the Hunter (klon) – równie niebezpieczny i bezlitosny jak oryginał.
Kingpin nie szukał herosów ani nawet "reformowanych" złoczyńców.
Potrzebował armii wykonawców, która miała wyeliminować każdego, kto odważył się założyć maskę w Nowym Jorku. Thunderbolts pod jego dowództwem byli więc czymś zupełnie innym niż wcześniejsze wersje grupy – byli narzędziem opresji, brutalną policyjną jednostką bez cienia honoru.
Warto zaznaczyć, że w tej wersji Thunderbolts niektórzy członkowie mieli wątpliwości co do wykonywanych rozkazów.
Ale kiedy twoim szefem jest Kingpin, a kolegą z drużyny Taskmaster, to nie jest łatwo powiedzieć „nie”.
Ta wersja Thunderbolts pokazuje, że idea grupy – niezależnie od składu – zawsze balansowała na granicy heroizmu i cynizmu.
I w świecie Marvela nigdy nie było to bardziej oczywiste niż wtedy, gdy największy przestępca Nowego Jorku sam decydował, kto jest bohaterem, a kto złoczyńcą.
Thunderbolts – historia pełna zmian i niespodzianek
Thunderbolts to jedna z tych drużyn w świecie Marvela, która nigdy nie była tylko o walce dobra ze złem.
To zawsze była historia o odkupieniu, zdradzie, manipulacji i nadziei. O tym, że nawet najgorsi mogą próbować być lepsi. I o tym, że czasem ci, którzy mają nas chronić, są największym zagrożeniem.
Na przestrzeni lat Thunderbolts przyjmowali wiele twarzy – od złoczyńców udających bohaterów, przez mroczne rządowe komanda, aż po drużynę próbującą szczerze walczyć o odkupienie.
I niezależnie od składu, zawsze potrafili pokazać, że w Marvelu nic nie jest czarno-białe.

