Quantum Break to niedoceniona i rewolucyjna gra. Oceniam... serial w grze?
O wielu grach, filmach, serialach i książkach mówi się, że są niedoceniane. Dziś chciałbym przedstawić Wam rewolucyjne dzieło, które spotkał taki właśnie los. Oto Quantum Break. I gra, i serial.
Fińskie studio gier Remedy Entertainment początkowo zachwyciło mnie serią Max Payne, ale najciekawsze produkcje z ich portfolio powstały w drugiej dekadzie XXI wieku. Alan Wake z 2010 roku intrygował, zachwycał, ale nie był wielkim hitem. Czerpał inspiracje z gatunku horroru, a także legendarnego Davida Lyncha i jego genialnego Twin Peaks. Jednak opowieść o pisarzu walczącym latarką to temat na zupełnie inną historię, którą być może kiedyś opowiem. Dziś natomiast chciałbym przedstawić Wam jedno z niedocenionych dzieł Remedy, które zrobiło coś rewolucyjnego w świecie gamingu i kina.
Jeśli ktokolwiek z Was grał w późniejsze gry Remedy, to wie, że studio – i jego szef Sam Lake – czerpie dużo inspiracji z kina. Wspomniany wcześniej Alan Wake był skonstruowany jak serial telewizyjny. Co więcej, powstał do niego aktorski, trzydziestominutowy prequel, który opowiadał o miasteczku, do którego trafiamy już na początku gry. O zbliżającym się mariażu kina i gamingu pisałem już parokrotnie. Innym jego pionierem jest Hideo Kojima, z którym od lat współpracują hollywoodzcy aktorzy i reżyserzy – Guillermo del Toro, George Miller czy w przyszłości Jordan Peele.
Film i gry coraz częściej się przeplatają. Adaptacje osiągają wielkie sukcesy (choć potworki nadal się zdarzają, czego przykładem jest ostatnie Until Dawn), co udowadnia nowy sezon The Last of Us, a gwiazdy kina przechodzą do świata motion capture (Charlie Cox w nowym Clair Obscur: Expedition 33 razem z Andym Serkisem). Gry też robią się coraz bardziej filmowe. Warto tu wspomnieć choćby o udziale operatora kamery przy produkcji Indiany Jonesa i Wielkiego Kręgu. Jakość jest coraz lepsza, a postaci coraz bardziej przypominają ludzi.
Jeszcze kilka lat temu twórcy musieli ruszać makówką i wymyślać tańsze, ale równie skuteczne sposoby na opowiadanie growych historii w filmowy sposób. To właśnie zrobiono w Quantum Break. I choć to nie pierwszy taki eksperyment Remedy (wcześniej wspomniany miniserial Bright Falls), to warto o nim wspomnieć, bo jest rewolucyjny.

Czym jest Quantum Break?
Quantum Break to gra Remedy Entertainment z 2016 roku, która debiutowała na komputerach z systemem Windows, a także konsoli Xbox One. To miała być flagowa produkcja studia i jednocześnie start nowej franczyzy. Microsoft miał ówcześnie problem z ekskluzywnymi tytułami od Sony i PlayStation, które przekonywały coraz to większe grono graczy do zakupu ich konsoli. Quantum Break miało być odpowiedzią na takie produkcje. To jednoosobowa, nastawiona na fabułę gra z rewolucyjnym podejściem do opowiadania historii, a na dodatek uświetniona występami prawdziwych gwiazd Hollywood – nieżyjącego już Lance'a Reddicka (John Wick), Shawna Ashmore'a (X-Men 2), Aidana Gillena (Gra o tron) czy Dominica Monaghana (Władca Pierścieni).
O historii nie chcę mówić zbyt wiele. Zdradzę tylko, że obraca się wokół tematyki podróży w czasie i podchodzi do tego w bardzo ciekawy sposób. To typowa historia Remedy, a zatem okraszona wieloma zwrotami akcji, ciekawymi postaciami i zakończeniem, które pozostawia wiele do życzenia w kwestii wyjaśnienia niektórych wątków. Widać było, że to fundament pod przyszłe odsłony, ale studio zdecydowało się na powrót do uniwersum Alana Wake'a i rozwijanie go w ramach Control, które nie było już produktem ekskluzywnym wyłącznie dla Xboxa.
Z czystym sumieniem mogę polecić Quantum Break. To gra, która nie wymaga wiele pod kątem zręcznościowym. Przechodzi się prawie sama, system walki jest satysfakcjonujący, a korzystanie z "mocy czasu" głównego bohatera to prawdziwa frajda. Gra ma swoje lata, ale to wciąż wizualna uczta. Historia wciąga i pozostawia nas z wieloma pytaniami, nad którymi przyjemnie się myśli po obejrzeniu napisów końcowych. Jeśli jesteście fanami gier, a także filmów pokroju Loopera lub Incepcji, jest to pozycja obowiązkowa.

Gra czy serial? "Tak"
Nie mogłem sobie odmówić polecenia tej gry, ponieważ szczerze uważam, że jest niedoceniona i nieco przepadła w zalewie innych dobrych produkcji. Nie da się też ukryć, że tytuły od Remedy są mimo wszystko dość niszowe, a samo studio niejednokrotnie drżało o przyszłość z powodu mało satysfakcjonujących wyników finansowych kolejnych dzieł. To ciekawy paradoks, ponieważ praktycznie każda z nich jest bardzo dobrze oceniana.
Chciałbym teraz wrócić do kwestii, którą poruszyłem we wstępie. Remedy w przeszłości stworzyło już serial aktorski, który był prequelem do Alana Wake'a. Produkcja ukazała się w 2010 roku i opowiadała o losach reportera, który trafił do miasteczka Bright Falls, zanim zrobił to tytułowy bohater gry. Całość pogłębiła świat przedstawiony, zagmatwany lore i przedstawiła w wersji aktorskiej postaci, które spotykało się w grze. Co Quantum Break robi inaczej? Jest zdecydowanie bardziej interaktywne.
W grach Remedy wielokrotnie pojawiały się segmenty aktorskie. W Alanie Wake'u i kontynuacji były to odcinki serialu Night Springs, które funkcjonowały jako pewne znajdźki oraz nagrania Mr. Scratcha (nie wchodźmy w szczegóły dla Waszego i mojego dobra, bo wytłumaczenie zawiłości Alana to nie lada wyzwanie, na które nie jestem jeszcze gotów). Quantum Break poszło o krok dalej. Otóż po każdym segmencie rozgrywki wcielamy się w postać graną przez Aidana Gillena (Littlefingera z Gry o tron) i podejmujemy jedną z dwóch ważnych decyzji fabularnych, które mają wpływ na ciąg dalszy historii. Potem zaś... włącza się odcinek serialu aktorskiego. Mamy razem cztery epizody, każdy po dwadzieścia minut, w których udział bierze obsada z gry.

Miniserial został wyprodukowany przez Lifeboat Productions i to czasami widać. Nie jest tak kreatywnie wizualnie jak w growym odpowiedniku. Odpowiadali za to inni ludzie, choć oczywiście we współpracy z deweloperami gry. Growe Quantum Break skupia się przede wszystkim na losach głównego bohatera, Jacka Joyce'a (Shawn Ashmore), z kolei serialowe przerywniki służą pogłębieniu świata przedstawionego i opowiadają o wydarzeniach w tle. Joyce i inne postaci ważne dla głównego wątku, jak Paul Serene, Beth Wilder czy Martin Hatch, pojawiają się w miniserialu, ale ich role są znacznie mniejsze. Wyjaśnione są za to niektóre wydarzenia zza kulis, o których Jack nie ma pojęcia. Tylko przez obejrzenie serialu poznajemy historię stojącą za finałowym bossem. Poznajemy jego rodzinę, rozterki, umiejętności, a także wątpliwości i motywacje. Bez serialu jest on wyłącznie kolejnym podobnym przeciwnikiem, ale z nieco mocniejszymi umiejętnościami.
Miniserial dołączony do gry to fenomenalna decyzja pod kątem rozwinięcia obsady pobocznej. Nie trzeba poświęcać gameplayu i drogich cutscenek na pogłębienie postaci i przedstawienie ich losów. Nie trzeba sprawiać, aby te postaci były grywalne. Można po prostu graczowi pokazać, co się działo w tle, gdy Jack Joyce rozrywał na strzępy kolejne zastępy wrogów. To też rozwiązanie o tyle ciekawe, że znajdźki odkrywane w segmentach, w których siedzimy za kierownicą zwaną mózgiem Jacka Joyce'a, mają wpływ na niektóre odcinki miniserialu. Podczas rozgrywki można znaleźć przedmioty lub wywołać sytuacje, które potem mają odzwierciedlenie w produkcji aktorskiej. To bardzo małe i niewpływające na ogólną historię rzeczy, ale i tak cieszą.

Niestety, nie zabrakło też minusów. Po pierwsze: serial aktorski nie porywa. Postaci nie są zbyt ciekawe, choć zrobiono, co tylko się dało, żeby coś z nich wykrzesać. Aktorsko i wizualnie jest na poziomie produkcji CW albo innego ABC. Dość klaustrofobicznie i ze słabymi efektami specjalnymi, tanią choreografią i scenografiami. Widać, że to było budżetowe rozwiązanie mające na celu niejako odciążyć koszta przeznaczone na grę. Zabrakło artyzmu, który cechuje gry Remedy. Miniserial produkował kto inny, co widać choćby w ujęciach, które nie są tak wysmakowane, kreatywne ani ciekawe. Brakuje w nich polotu! Całość trwa zaledwie godzinę, ale potrafi oderwać gracza od głównej fabuły. Gdy już się rozkręca i zbliża do finału, raczeni jesteśmy dwudziestoma minutami gadania i łażenia po korytarzach. Miniserial rozbudowuje lore Quantum Break.
Gra o podróży w czasie, która nie powinna przepaść w jego odmętach
Quantum Break to zapomniana gra, która miała być flagowym okrętem Microsofta i Xboxa, a ostatecznie przeszła bez echa z powodu błędów z optymalizacją i dość przeciętnej promocji. Dopiero następne Control było dla Remedy prawdziwym sukcesem, który pozwolił na sfinansowanie kontynuacji do Alana Wake'a. Warto jednak o Quantum Break pamiętać, bo jest to gra, która próbowała czegoś nowego i rewolucyjnego. Po części na pewno z artystycznych pobudek, po części może też przez ograniczenia budżetowe w stosunku do ambicji twórców. Moim zdaniem należy mieć świadomość istnienia tego dzieła. I z całą pewnością warto w nie zagrać, jeśli jesteście fanami science fiction. Może nie jest to najlepsze, co Remedy wydało na świat, ale swoją kreatywnością i nietuzinkowymi rozwiązaniami potrafi do siebie przekonać i sprawić, że przymyka się oko na parę mankamentów.

