PlayStation Showcase 2021 przypomniało, że w branży gier najlepiej sprzedają się obietnice
Na PlayStation Showcase 2021 pokazano kilka gier, na których premiery będziemy musieli poczekać kilka lat i choć możemy się z tym nie zgadzać, to jest to standardem w tej branży.
W ostatnich miesiącach Sony wyraźnie oddało inicjatywę w ręce konkurencji z Microsoftu. Gigant z Redmond zorganizował kilka prezentacji z naprawdę solidnymi zapowiedziami. Pokazana została m.in. świetnie zapowiadająca się Forza Horizon 5, a także nowe marki z portfolio Bethesdy, takie jak pełne akcji Redfall i niezwykle ambitne Starfield. Rywale z Japonii cały ten czas milczeli, od czasu do czasu przerywając tę ciszę krótkimi pokazami z cyklu State of Play, w których brakowało większych ogłoszeń i zamiast tego skupiano się na produkcjach niezależnych lub zapowiedzianych już wcześniej.
Dopiero we wrześniu, czyli w zasadzie po roku od ostatniej, dużej prezentacji, doczekaliśmy się pokazu zatytułowanego PlayStation Showcase 2021. Już sam jego początek był dużym zaskoczeniem: potwierdzono plotki o pełnoprawnym remake’u kultowego RPG Star Wars: Knights of the Old Republic, jednocześnie informując o jego czasowej, konsolowej wyłączności dla PlayStation 5. Duża rzecz i chyba zupełnie nikomu nie przeszkadzał fakt, że ograniczono się wyłącznie do niewiele mówiącego, pozbawionego jakichkolwiek fragmentów rozgrywki teasera i nie podano nawet przybliżonej daty premiery. Ot, będzie, jak będzie.
Później, po serii kilku mniej lub bardziej ekscytujących zwiastunów, zrzucone zostały kolejne bomby. Insomniac Games pracuje nad Spider-Manem 2, który powinien (w obecnej sytuacji na rynku jest to słowo klucz) zadebiutować w roku 2023 oraz… Marvel's Wolverine, która nie ma terminu debiutu, ale znajduje się na bardzo wczesnym etapie i pewnie zadebiutuje dopiero po nowych przygodach Pajączka. W obu tych przypadkach po raz kolejny dostaliśmy materiały, które zbyt wiele nie zdradzały i miały po prostu wywołać zainteresowanie, rozbudzić apetyt na więcej za kilka lub nawet kilkanaście miesięcy.
Na koniec otrzymaliśmy zaś wyczekiwany przez wielu gameplay z God of War: Ragnarok, sequela jednej z najlepszych produkcji ostatnich lat. Tutaj już widać pewien postęp, bo wideo było nie tylko dość długie, ale też zaskakująco konkretne. Twórcy pokazali sporo wycinków z rozgrywki, w tym nowości, jak psi zaprzęg, ale też nie bali się ujawniać pewnych rozwiązań fabularnych – zdradzono m.in. obecność Tyra czy Angrbody. Mogłoby się wydawać, że wszystko to, w połączeniu z wcześniejszą, nieaktualną datą premiery (przypominamy, że gra miała pierwotnie zadebiutować jeszcze w tym roku i dopiero później się z tego wycofano) sprawia, że doczekamy się konkretnego terminu, w którym nowa historia Kratosa trafi na rynek. Tak się jednak nie stało.
I tu chciałbym odnieść się do tezy postawionej w tytule wpisu: branża gier w dużej mierze opiera się właśnie na obietnicach i pięknych obrazkach serwowanych na wydarzeniach, takich jak E3 czy właśnie PlayStation Showcase. Teasery Star Wars: KOTOR czy Marvel’s Wolverine nie pokazały w zasadzie niczego, a i tak wygenerowały ogromne zainteresowanie w mediach i na portalach społecznościowych. Nie brakowało głosów, że Sony „zaorało” Microsoft. Oczywiście w obu przypadkach można być niemal pewnym, że będą to gry bardzo dobre, bo KOTOR to klasyk, którego potencjału raczej nikt nie będzie chciał zmarnować, a Insomniac Games to w zasadzie gwarancja jakości, ale istnieje cień szansy, że się nie uda. Przykładów nie trzeba zresztą daleko szukać, bo znajdziemy je na naszym podwórku: Cyberpunk 2077 powstawał wiele lat, data premiery była kilkukrotnie przekładana, a i tak nie udało się wszystkiego dopiąć na ostatni guzik przed rynkowym debiutem.
Wracając do tezy postawionej w tytule: sukcesy zwiastunów zaprezentowanych na PlayStation Showcase doskonale pokazują, że to właśnie na obietnicach, efektownych zwiastunach i pięknych obrazkach opiera się ta branża. Wskazują na to też wyniki przedsprzedaży największych blockbusterów, które potrafią się sprzedawać w setkach tysięcy sztuk jeszcze przed pojawieniem się pierwszych recenzji czy reakcji graczy na dany tytuł. Cała sprawa ma też i drugie dno. Mogłoby się wydawać, że pokazywanie wyłącznie króciutkich teaserów i niezdradzanie niczego więcej nie jest działaniem zbyt przyjaznym konsumentom, to w obecnych czasach wygląda to nieco inaczej. Pandemia koronawirusa, czy nam się to podoba, czy też nie, wywarła ogromny wpływ na branżę gier wideo. Wiele firm zmuszonych zostało do przejścia na pracę zdalną, a taki nowy rytm wymaga wielu tygodni lub nawet miesięcy, by się do niego przyzwyczaić. Konsekwencją tego jest coraz częstsze przesuwanie dat premier, które wydawały się już ostateczne i definitywne. Nawet w ostatnim tygodniu mieliśmy do czynienia z aż trzema takimi sytuacjami, bo na późniejszy termin przesunięto Sherlock Holmes: Chapter One, a także Battlefield 2042 i Dying Light 2. Co ciekawe, te dwa ostatnie tytuły sprawiały wrażenie, jakby były na ostatniej prostej do premiery, ale mimo tego podjęto tak trudne decyzje.
Powstrzymywanie się od ustalania dat premier na wczesnych czy nawet średniozaawansowanych etapach produkcji ma więc sporo sensu. W ten sposób deweloperzy mogą w spokoju pracować nad swoim dziełem, bez poczucia większej presji, bo wewnętrzne terminy czy ustalenia z wydawcą to coś zupełnie innego, niż oczekiwania budowane przez graczy. W przeszłości nie raz i nie dwa słyszeliśmy o skrajnie negatywnych reakcjach internautów, którzy rozczarowani byli kolejnymi obsuwami głośnych tytułów.
O ile jednak brak dat premier może mieć jakieś korzyści, o tyle już nie sposób nie zgodzić się z tym, że wiele gier zapowiada się zwyczajnie zbyt wcześnie, na początkowych etapach produkcji lub - co gorsza - w preprodukcji. Pamiętacie jeszcze o Skull and Bones, Beyond Good & Evil 2 czy Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2? Wszystkie te tytuły łączy jedno: zostały one ujawnione za szybko, a później słuch po nich zaginął. I chociaż żaden z nich oficjalnie anulowany nie został, to od wielu miesięcy nie słyszeliśmy kompletnie nic na ich temat. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdy już trafią one do graczy, to będą wyglądać zupełnie inaczej niż na pierwszych materiałach marketingowych.
Na szczególną wzmiankę zasługuje też Deep Down od Capcomu. Grę zapowiedziano jeszcze w 2013 roku i pierwszy teaser zwiastował potencjalny hit. Mroczna atmosfera, świetna oprawa graficzna i rozgrywka przywodząca na myśl cieszące się wielką popularnością dzieła From Software wydawał się przepisem na sukces. Niestety mijały kolejne tygodnie, miesiące i lata, a na temat projektu nie słyszeliśmy absolutnie nic.
Teraz, po ponad 8 latach od debiutu zwiastuna, losy gry nadal są niejasne. Chociaż wszyscy stracili już jakąkolwiek nadzieje, że kiedykolwiek w Deep Down zagrają, to tytuł ten nie został oficjalnie anulowany, a w roku 2020 firma Capcom ponownie odnowiła znak towarowy. Czy coś jest na rzeczy? Trudno powiedzieć, choć poniższy żartobliwy tweet wydaje się... zaskakująco prawdopodobny.
Oczywiście można powiedzieć, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zapowiadanie gier na krótko przed ich faktyczną premierą. I niektórzy wydawcy rzeczywiście na taki krok się decydowali. Bethesda ujawniła istnienie Fallout 76 na kilka miesięcy przed debiutem gry. Takie działanie nie jest natomiast zbyt dobre z czysto marketingowego punktu widzenia: wiele miesięcy budowania oczekiwań i dmuchania balonika bardzo często ma realne przełożenie na sprzedaż i wyniki finansowe. Również sami gracze, choć często narzekają na teasery, opóźnienia i jakość finalnych produktów odbiegającą od tej zaprezentowanej na materiałach promocyjnych, wydają się mimo wszystko lubić wszystkie działania około reklamowe. Zdecydowana większość z nas uwielbia śledzić wydarzenia, takie jak E3, Gamescom czy The Game Awards, a nawet krótkie i bardzo tajemnicze teasery mocno działają na wyobraźnie, o czym najlepiej świadczą zawrotne liczby wyświetleń pod tymi materiałami wideo.