Remigiusz Mróz o serialu Wotum nieufności: cała ekipa oddała ducha książki pełniej niż w przypadku poprzednich adaptacji [WYWIAD]
W związku z premierą serialu Wotum nieufności na podstawie powieści Remigiusza Mroza, mieliśmy okazję porozmawiać z pisarzem między innymi o produkcji Polsat Box GO oraz jego popkulturowych zajawkach.
NORBERT ZASKÓRSKI: W jednej ze swoich wypowiedzi porównałeś Wotum nieufności do obrazów Beksińskiego. To dosyć odważne porównanie. Co miałeś na myśli?
REMIGIUSZ MRÓZ: Takie było moje pierwsze skojarzenie, kiedy pewnego dnia zerknąłem na to, co wyczyniał Łukasz Palkowski na planie – odniosłem wrażenie, że za punkt honoru postawił sobie, żeby kręcić ożywionego Beksińskiego. Czasem myślę, że ten gość mnie już niczym nie zaskoczy, a on wtedy zazwyczaj decyduje się na coś takiego, że zbieram szczękę z podłogi. Od kilku lat jest zresztą nominowany do Orłów za kolejne sezony Chyłki, a ostatnio za Behawiorystę – jeśli za Wotum nieufności nie dostanie statuetki, to kończę z pisaniem. Dobra, może jednak cofam to, bo wtedy na pewno nie dostanie.
W tej samej wypowiedzi stwierdziłeś również, cytuję: " Wotum nieufności zawiesza poprzeczkę tak wysoko, że naprawdę nie wiem, czy jakiejkolwiek ekranizacji w przyszłości uda się ją przeskoczyć. Ta produkcja sprawia wręcz monumentalne wrażenie". Rzeczywiście to produkcja o tak dużym rozmachu?
Myślę, że można by spokojnie kręcić ją w formacie kinowym, a potem wrzucić na wielki ekran – bez trudu broniłaby się jako pełnoprawna kinówka, oczywiście na miarę polskich możliwości. Ale chodziło mi głównie o to, że produkcji wyszła rzecz, która dla mnie jest modelowa. Trochę mi się zamarzyło, żeby przyszłe ekranizacje wyglądały właśnie w taki sposób – jeśli chodzi o scenariusze, dobór aktorów i realizację. Z jednej strony to oczywiście subiektywna rzecz, z drugiej jednak mam wrażenie, że cała ekipa oddała ducha książki pełniej niż w przypadku poprzednich adaptacji.
Czy Wotum nieufności można pokazać w Stanach lub innym – większym, jeśli chodzi o media – kraju bez kompleksów? Mam wrażenie, że stworzyłeś uniwersalną fabułę, która mogłaby zostać odniesiona do realiów każdego państwa.
Faktycznie trochę z takim zamysłem pisałem – może nie z myślą, żeby ją przekładać na różne realia, ale żeby miała pewien walor uniwersalny. Samo początkowe założenie to na mnie niejako wymusiło, bo chciałem oderwać się od ówczesnych polskich realiów politycznych na tyle, na ile było to możliwe. Sięgałem więc po wszystko, co wiedziałem o innych systemach partyjnych czy ustrojach, żeby stworzyć z niego coś, co hipotetycznie mogłoby rozwinąć się w Polsce przy innych okolicznościach.
Przy tak mało znanym gatunku w naszym kraju, jakim jest political fiction, nie można uciec od porównań do House of Cards. A o czym dla ciebie jest ta historia?
Dla mnie najciekawsza była ewolucja Hauera i dewolucja Seydy. To najlepiej mi się pisało – i to napędzało mnie, żeby zapełniać kolejne strony. Ona zaczyna jako idealistka, której wydaje się, że może nagiąć politykę do swojego systemu aksjologicznego, a on jako cynik przekonany, że może zmierzać do celu po trupach. Jedno i drugie zderza się z rzeczywistością w sposób, który można by chyba spokojnie nazwać czołówką.
Łukasz Palkowski stał się naczelnym człowiekiem od adaptacji książek Remigiusza Mroza. Jak wyglądały kulisy waszej współpracy przy tym projekcie.? To Polsat zaproponował Łukasza? Czy ty odezwałeś się do niego, gdy wiedziałeś, że ekranizacja dojdzie do skutku?
Ha, to była ciekawa rzecz. Sami zresztą pisaliście o naszym spotkaniu, chyba w 2017 roku, kiedy Palec kupił ode mnie prawa do tej serii. Marynowała się przez jakiś czas w innej stacji, powstawały jakieś scenariusze, były przymiarki – ogólnie rzecz biorąc, typowy development hell. Trwało to tak długo, że Łukaszowi skończyły się prawa, a że był zajęty kręceniem kolejnych Chyłek i Behawiorysty, postanowiliśmy, że sam pójdę z Wotum... w inne miejsce. Poszedłem więc do Polsatu i na pierwszym spotkaniu usłyszałem propozycję: „a może Palkowski by to nakręcił?”. Swoją drogą to spotkanie traktowałem trochę jako czyste badanie gruntu, bez większych planów na współpracę. Na miejscu jednak zastałem grono ludzi tak cudownie zajaranych tym projektem, że właściwie podjąłem decyzję już wtedy.
Wiem, że filmy, seriale i sama popkultura nie są ci obce. Czy jest to dla ciebie sfera dla inspiracji do pisania, czy raczej forma odskoczni od zawodu?
Dobre pytanie, panie redaktorze. Przypuszczam, że jest po części jednym i drugim. Jeśli wziąć pod uwagę tylko tę świadomą część umysłu, to czystą odskocznią – ale nieraz łapię się na tym, że włącza mi się tryb analizy – czy to pracy kamery, czy sposobu opowiadania historii, czy jeszcze czegoś innego. Plus dochodzi ten element, o którym mówisz – inspiracja. Nikt świadomie nie czerpie jej z innych książek, seriali czy filmów, bo nazywać by to wtedy trzeba było plagiatem, ale z pewnością jest tak, że niektóre rzeczy osiadają z tyłu głowy. Czasem jest to, z braku lepszego określenia, ogólny vibe historii, który chciałoby się odtworzyć – czasem coś więcej, emocje, które się odczuło tak mocno, że pragnie się wywołać je w kimś innym własną historią.
Czy jakieś dzieło popkultury sprawiło, że byłeś ostatnio pod ogromnym wrażeniem? Chodzi mi o filmy, seriale, książki i gry.
Właściwie rzadko coś tak mocno zwala mnie z nóg – ale książkowo z pewnością zrobił to Andy Weir ze swoim Projekt Hail Mary, całkiem nieźle czytało mi się Baśniową opowieść Kinga, Powtórkę Kena Grimwooda i Żonę podróżnika w czasie Audrey Niffenegger. Czekam na nowego Blake’a Croucha, bo ten facet robi rzeczy niesamowite. A najprzyjemniejszą serialową niespodzianką był chyba Star Trek: Strange New Worlds, który złapał klimat Treka, którego tak bardzo brakowało w ostatnich latach, może nie licząc Lower Decks. Orville trzyma poziom, chociaż po przenosinach do Hulu zaczął traktować się trochę za bardzo na serio, przynajmniej na moje oko.
For All Mankind dalej dostarcza wrażeń, podobnie The Boys. Rozdzielenie było dla mnie jedną z ciekawszych produkcji w tym roku. A z nadchodzących rzeczy najbardziej czekam na nowy sezon Picarda, z racji powrotu starej paki; na Yellowstone, z nadzieją, że nieco odciążony Taylor Sheridan dowiezie moją ulubioną guilty pleasure’ową rozrywkę – i rzecz jasna na Sukcesję, bo to już chyba uniwersalna gwarancja jakości. Z zakończonych najwyżej na mojej liście plasuje się Zadzwoń do Saula, a oprócz tego… Dobra, gdzieś muszę postawić kropkę.
Czy kiedykolwiek żałowałeś, że nie wpadłeś na jakiś pomysł szybciej od jego twórcy?
Pewnie! Właśnie z tego powodu nie znoszę Blake’a Croucha i otwarcie mu to powiedziałem. To, co robił w Rekursji i Mrocznej materii, przeszło ludzkie pojęcie. Trochę zazdrościłem też twórcom w trakcie oglądania Severance, bo wpadli na naprawdę wdzięczny fabularnie pomysł, który można zagospodarować na tyle możliwości, że głowa mała. Kiedy coś takiego występuje, to zawsze fajny moment, bo nakręca twórcze trybiki w głowie.
Nad czym obecnie pracujesz?
Kończę redakcję powieści, która gatunkowo nie mieści się chyba w niczym, co dotychczas w Polsce wyszło. Kręci się czasem filmy w tym gatunku, incydentalnie także seriale wokół niego, ale z takimi książkami raczej się człowiek nie spotyka. Potraktowałem to więc jako wyzwanie, sądząc, że nic z tego nie będzie. No, w porywach nowela albo nawet opowiadanie, które zachowam na dysku i wrzucę kiedyś do jakiejś antologii. Koniec końców wyszła mi najdłuższa powieść, jaką kiedykolwiek napisałem.
Źródło: źródło zdjęcia głównego: Olga Majrowska