Streaming w końcu namiesza w branży gier. I dobrze
Nvidia pokazała światu, jak powinna funkcjonować usługa streamingowa dla graczy. Mimo problemów wieku dziecięcego GeForce Now ma szansę zrewolucjonizować rynek konsol oraz pecetów.
O tym, że streaming zabije fizyczne nośniki oraz cyfrową dystrybucję, słyszymy od lat. Nvidia nie jest pierwszą korporacją, która zawierzyła chmurze danych i stwierdziła, że czas odesłać do lamusa klasyczne metody dystrybucji gier na rzecz odpalania ich na korporacyjnych serwerach. Usługa OnLive już w 2010 roku miała wprowadzić nas do świata gier z internetu, a GameFly miał umożliwić granie za pośrednictwem aplikacji smart TV. Obie inicjatywy zakończyły się fiaskiem i chwilowym porzuceniem marzeń o graniu w chmurze w tytuły klasy AAA.
Pod koniec 2019 roku streamingową rewolucję miał rozkręcić serwis Stadia od Google, ale spotkał się z chłodnym przyjęciem ze strony pierwszych odbiorców. Dostęp do platformy jest obecnie mocno ograniczony, nie wprowadzono doń wszystkich obiecywanych funkcji, a stabilność serwerów pozostawia wiele do życzenia. Swoich sił w tym segmencie rynku próbuje także Microsoft, ale xCloud na razie funkcjonuje wyłącznie w wersji testowej i nie wiadomo, kiedy trafi do powszechnego dostępu.
Klęska pierwszych gamingowych serwisów streamingowych może zniechęcać do inwestowania w kolejne projekty tego typu. Mimo to Nvidia postanowiła z przytupem wejść na scenę i udowodnić, że granie w chmurze ma sens i może trafić do mainstreamu. Obserwowałem rozwój GeForce Now na przestrzeni ostatnich lat i wydaje się, że Nvidia w końcu znalazła sposób, aby uczynić z tej usługi coś więcej niż tylko ciekawostkę technologiczną, która po kilku latach zniknie w mrokach dziejów. GeForce Now może wywrócić do góry nogami całą branżę i na nowo ustalić zasady gry.
Chmura zamiast sprzętu
Do GeForce Now na przestrzeni ostatnich lat wracałem wielokrotnie. Najpierw testowałem usługę w jej pierwotnej wersji, gdy funkcjonowała jako serwis subskrypcyjny dla posiadaczy urządzeń z linii Nvidia Shield. Wówczas przypominała klasyczne platformy VoD w gamingowej odsłonie – w zamian za uiszczanie opłaty abonamentowej uzyskiwaliśmy nieograniczony dostęp do szeregu gier uruchamianych za pośrednictwem chmury.
Później sprawdzałem ją w ramach pecetowych betatestów, kiedy korporacja porzuciła model subskrypcyjny. Wiedźmin 3: Dziki Gon szalał na ultrabookach na Ultra jak szalony. Pod koniec 2019 roku sprawdzałem, jak radzi sobie w androidowej odsłonie, odpalając na smartfonie Wiedźmina 2 i Warhammer: Vermintide II.
W międzyczasie pojawiało się wiele domysłów na temat tego, jak będzie wyglądała finalna wersja usługi, kiedy ta w końcu wyjdzie z bety. Na początku lutego wszystko stało się jasne: GeForce Now trafił do powszechnego dostępu. Nvidia porzuciła pomysł stworzenia Netflixa dla gier i maksymalnie uprościła platformę, tym samym czyniąc ją szalenie wszechstronną. Przy okazji zarysowując potencjalną wizję przyszłości rynku gier.
GeForce Now – piękna niedoskonałość
Dziś za dostęp do podstawowej wersji GeForce Now nie zapłacimy ani grosza. W ramach podstawowego, darmowego pakietu możemy korzystać za darmo z serwerów Nvidii w ramach jednogodzinnych sesji. Cena pakietu Founders również wydaje się niewygórowana, pierwsi klienci będą płacić za niego 25 zł przez pierwszy rok. To mniej niż koszt najtańszego pakietu Netflixa.
Ale nie zawsze sytuacja wyglądała tak kolorowo. W 2017 roku korporacja planowała zbudowanie farm gamingowych pracujących na kartach GTX 1060 i GTX 1080. Mówiło się, że usługa będzie bazowała na walucie uprawniającej do wynajęcia mocy obliczeniowej serwerów Nvidii, aa 25 dolarów mieliśmy otrzymywać 2500 kredytów. Minuta korzystania z GTX 1060 kosztowałaby 2 kredyty, a minuta z GTX 1080 – aż 4 kredyty. Oznaczałoby to, że za ok. 100 złotych moglibyśmy pograć przez niespełna 21 godzin na słabszej karcie od Nvidii bądź 10,5 godziny na mocniejszej wersji.
Korporacja nie zdecydowała się na uruchomienie usługi w takiej wersji. I dobrze. Gdyby GeForce Now bazował na mikrotransakcjach, platforma prawdopodobnie zaliczyłaby spektakularną klęskę, sugerowana cena była zbyt wysoka. Niedzielni gracze nie przynieśliby firmie satysfakcjonujących zysków, a tym aktywniejszym bardziej opłacałoby się zainwestować we własny komputer, niż regularnie płacić okrągłą sumkę na rzecz Nvidii. Wprowadzenie płatnych limitów czasowych byłoby strzałem w kolano.
Za to GeForce Now w obecnej wersji to czysty majstersztyk. Limity czasowe wprowadzono, owszem, ale są one znacznie mniej uciążliwe niż te proponowane przed laty. Za darmo możemy grać ciągiem przez godzinę, po tym czasie serwery przerzucają nas na listę oczekujących i jeśli nie ma dużego ruchu – możemy szybko wrócić do zabawy. Opłacając usługę długość sesji wydłuża się do satysfakcjonujących sześciu godzin nieprzerwanej rozgrywki.
Dużą zaletą platformy jest jej zadowalająca wydajność. Testowałem GeForce Now w najróżniejszych konfiguracjach – na gamingowym pececie podpiętym do routera kablem, ultrabooku ze zintegrowaną kartą graficzną oraz na kilkuletnim smartfonie. I o ile funkcjonowałem w ramach szybkiego łącza internetowego, to o lagach nie było mowy. W przypadku słabszego połączenia zdarzało się, że na ekranie pojawiały się artefakty bądź rozdzielczość gwałtownie spadała, zwłaszcza podczas odpalania wymagających tytułów na smartfonie. Traktuję to jednak jako problemy wieku dziecięcego, które w przyszłości uda się rozwiązać. Co ciekawe, z mobilną aplikacją Steam Link miałem gorsze doświadczenia – opóźnienie sygnału było zauważalnie wyższe, kiedy próbowałem grać na smartfonie w tytuły odpalane na moim pececie. Nawet pomimo tego, że oba urządzenia funkcjonowały w ramach jednej sieci.
Usługa Nvidii nie jest oczywiście doskonała – nadal nie można zsynchronizować z GeForce Now swojej steamowej biblioteki czy przypisać do niej mniej popularnych serwisów. Część gier nie jest wyszukiwana w aplikacji mobilnej i trzeba odpalać je na około, odpalając grę „Steam” w GeForce Now. Serwis nie zapamiętuje naszych ustawień logowania, przez co proces uwierzytelniania tożsamości przy każdym uruchomieniu aplikacji jest żmudny i irytujący, zwłaszcza jeśli gramy na telefonie. Ale jest w tej usłudze potencjał, który dobrze wykorzystany, może zmienić oblicze branży gamingowej.
GeForce Now – piękny początek nowej ery
Być może inżynierowie Google wykazali się większą ambicją przy projektowaniu Stadii, ale był to zbędny wysiłek. Prostota GeForce Now jest największą zaletą tej platformy. Gry kupujemy u zewnętrznych dystrybutorów, a Nvidia dostarcza jedynie moc obliczeniową niezbędną do ich uruchomienia, nie chce być sklepem, który będzie walczył ze Steamem, Originem czy GOG-iem.
Wokół usługi wybuchł co prawda mały skandalik, kiedy okazało się, że platforma przestała wspierać tytuły od Activision Blizzard, ale wiele wskazuje na to, że to tylko czasowe problemy. Choć osobiście dziwię się, dlaczego jakikolwiek cyfrowy dystrybutor miałby problem z usługą od Nvidii. W końcu korporacja nie wchodzi w rolę sprzedawcy, odcina się od tego segmentu rynku i zagraża wyłącznie producentom sprzętu. Na dłuższą metę może nawet napędzić sprzedaż gier – subskrybenci GeForce Now będą wszak mogli pozwolić sobie na kupno i odpalenie tytułów, po które nie sięgnęliby ze względu na ograniczenia sprzętowe.
Prędzej czy później opłata abonamentowa za pakiet Founders wzrośnie i za dostęp do mocy obliczeniowej serwerów Nvidii zapłacimy więcej. Nie zdziwię się, jeśli wróci pomysł wdrożenia kilku pakietów wydajnościowych, aby zdywersyfikować ofertę. Być może zniknie nawet podstawowy pakiet i nowi użytkownicy będą mogli liczyć jedynie na darmowy okres próbny. Ale nawet to w moim mniemaniu nie zaszkodzi Nvidii w wytyczeniu nowych zasad gry na rynku.
Analitycy rynkowi wielokrotnie sugerowali, że w nowej generacji konsol pojawią się urządzenia stremingujące. Z dotychczasowych przecieków wynika, że zarówno PlayStation 5, jak i Xbox Series X będą wyposażone w fizyczne układy graficzne, ale Microsoft wspomniał, że Series X to tylko jeden z modeli konsol, które trafią na rynek. Biorąc pod uwagę, że korporacja eksperymentuje z Project xCloud, nie można wykluczyć, że w niedalekiej przyszłości pojawi się konsola streamingowa, która podobnie jak GeForce Now będzie funkcjonowała w oparciu o model subskrypcyjny.
Z pewnością zaraz podniosą się głosy, że nikt nie będzie chciał płacić abonamentu za samą możliwość grania, w końcu po to kupujemy konsolę, aby włożyć do niej płytę z grą i (niemal) natychmiast zacząć zabawę. Ale przecież już teraz konsolowcy płacą za możliwość grania w sieci, a z roku na rok średnia przepustowość łącz internetowych rośnie. Za rogiem jest już sieć 5G, która może napędzić rozwój platform streamingowych dla graczy. Z technologicznego punktu widzenia umasowienie chmurowych serwisów gamingowych w końcu nabiera sensu.
W perspektywie najbliższych 5 lat streaming może okazać się realną alternatywą dla klasycznych konsol oraz gamingowych pecetów. Już teraz za komputery zdolne do odpalania gier na Ultra trzeba zapłacić sporą sumkę i nie każdy może pozwolić sobie na taki wydatek. Z kolei konsole, które trafią do sprzedaży pod koniec tego roku, w połowie dekady będą przestarzałe technologicznie. Streaming pozwoli wyzwolić się z oków wydajności sprzętu i przerzucić ten problem na usługodawców serwisów chmurowych. Co dla części graczy może okazać się wybawieniem.
GeForce Now i xCloud nie sprawią, że pecety gamingowe i fizyczne konsole trafią do lamusa. Mają jednak szansę na zrobienie sporego wyłomu w branży i ukonstytuowanie nowego segmentu rynku, skierowanego do odbiorcy, dla którego najważniejsza jest przyjemność grania, a nie sprzęt, z którego korzysta. Nie miałbym nic przeciwko w regularnym opłacaniu dostępu do mocy obliczeniowej farm gamingowych, jeśli pozwoliłby grać gdzie tylko zechcę. Nie potrzebuję Netflixa dla gier, który w ramach abonamentu da mi dostęp do szerokiej biblioteki produkcji albo ekskluzywnego sklepu z tytułami na wyłączność.
Prostota to klucz do sukcesu na tym rynku. Już teraz użytkownicy GeForce Now mogą odpalić gry klasy AAA ze Steama niemal na dowolnym urządzeniu: komputerach z Windowsem, macOS-em, smartfonach, tabletach a nawet telewizorach, jeśli np. podepną do niego Samsunga z linii Galaxy S za pośrednictwem przystawki DeX. I taki model biznesowy w branży streamingowej podoba mi się najbardziej.
Źródło: Zdjęcie: Nvidia