W lesie dziś nie zaśnie nikt – pierwszy polski horror, który odniesie sukces?
W lesie nie zaśnie nikt, zapowiadany szumnie jako pierwszy polski horror z prawdziwego zdarzenia, ma szansę zmienić pewną tendencję w naszym rodzimym kinie. Jeśli obraz spodoba się widzom, być może konwencja grozy zagości na dłużej w filmach tworzonych nad Wisłą.
W lesie dziś nie zaśnie nikt nie będzie z pewnością niezwykle oryginalną produkcją. W trailerach i teaserach obrazu łatwo trafić na popkulturowe tropy prowadzące do najbardziej znanych przedstawicieli gatunku. Owa odtwórczość w tym przypadku może jednak zadziałać na korzyść produkcji. Zwiastuny spełniają swoją rolę - znamienne dla konwencji motywy zostają ułożone tak, żeby wzbudzić zainteresowanie zarówno fanów kina eksploatacji, jak i szerokiej widowni, która przecież kocha horrory. Podobna zapowiedź amerykańskiego obrazu, prawdopodobnie nie wywołałaby u nas wielkich emocji. Tutaj jednak działa to jak należy, ponieważ elementy charakterystyczne dla kina zza wielkiej wody wreszcie zostają odpowiednio zaadaptowane przez naszych filmowców. Dodajmy do tego twarze znajome z rodzimego podwórka oraz świadomość, że potworne wydarzenia mogą dziać się tuż za miedzą. Ważne jest również to, że polska kinematografia jest nieznanym lądem dla kręconych na hollywoodzką modłę horrorów. Wszyscy jesteśmy więc niezwykle ciekawi, jak to wypadnie, choć mało kto spodziewa się po obrazie wbijającego w ziemię poziomu artystycznego.
Ostatnie polskie obrazy stworzone w konwencji grozy? Rok temu na ekranach naszych kin zadebiutował Wilkołak. W 2015 roku premierę miał Demon w reżyserii nieżyjącego już Marcina Wrony. Oba filmy korzystały z dobrodziejstw horroru, ale z klasyczną formą tego gatunku niewiele miały wspólnego. W Wilkołaku straszyły zarówno dzikie psy, jak i głęboko ukryte w ludziach demony. W czasach drugiej wojny światowej uciekające z obozów koncentracyjnych dzieci musiały przemienić się w ludzkie bestie, żeby ocaleć. Demon natomiast był opowieścią o nawiedzeniu opartą o ludowe legendy. Film funkcjonował poprawnie na kilku płaszczyznach. Z jednej strony budził grozę niepokojącą estetyką, z drugiej działał jako parabola poruszająca temat ludzkiej egzystencji. W obu przypadkach dostaliśmy więc kino artystyczne, w którym konwencja grozy nie była domeną opowieści, a służyła jedynie jako środek wyrazu i narzędzie budujące atmosferę. A co z obrazami, w których to właśnie horror odgrywa pierwsze skrzypce? Filmy posługujące się fantastyką, makabrą i ezoteryką tylko po to, żeby nastraszyć widza? Wszystko na to wskazuje, że W lesie dziś nie zaśnie nikt będzie pierwszym udanym tego typu polskim filmem.
Nikt nie spodziewa się oczywiście, że obraz Bartosza M. Kowalskiego okaże się epokowym dziełem, które rozpocznie modę na polskie horrory. Już w trailerze widać, że fabuła będzie podążać ścieżkami wytyczonymi wcześniej przez najważniejsze filmy w tym gatunku. Dwuminutowy zwiastun pokazuje jasno, z czym będziemy mieli tutaj do czynienia. Teksańska masakra piłą mechaniczną, Droga bez powrotu, Wzgórza mają oczy, Piątek 13-go – czy trzeba wymieniać dalej? Pierwszy polski slasher jawnie i bezwstydnie nawiązuje do estetyki kultowych obrazów. Gdybyśmy mieli tu do czynienia z kolejną amerykańską produkcją, z pewnością po obejrzeniu zwiastuna, od razu spuścilibyśmy na nią zasłonę milczenia. W polskiej wersji powyższe inspiracje wpływają jednak na korzyść obrazu. Nikt wcześniej w naszym kraju nie korzystał tak czytelnie ze schematów wypracowanych przez amerykańskie slashery. W lesie dziś nie zaśnie nikt ma wielką szansę odnieść znaczący sukces komercyjny. Pytanie tylko, czy nasza szara rzeczywistość gotowa jest na nieco szaleństwa i odrealnienia.
W tej perspektywie premiera obrazu Kowalskiego jest ważnym momentem dla naszego kina. Zauważmy, jak trudno przebić się do mainstreamu twórcom filmów gatunkowych. Fantastyka, science fiction czy właśnie horror praktycznie u nas nie istnieją. Jeśli już powstają tego typu obrazy, to przeważnie są niskobudżetowymi i autorskimi produkcjami. Wyjątki takie jak Człowiek z magicznym pudełkiem Bodo Koxa jedynie potwierdzają regułę. Polscy twórcy nie rozumieją tego nurtu, a co gorsza, nie darzą go większym szacunkiem. Wynikiem tego, od wielu lat nie mieliśmy w kinie dobrego obrazu z pogranicza fantastyki. Można odnieść wrażenie, że ostatnimi interesującymi filmami tego typu były Przygody Pana Kleksa i Seksmisja. Dlaczego polscy autorzy tak bardzo boją się opowiadać historie naginające ramy naszej rzeczywistości? Dlaczego tak usilnie trzymają się świata, który znamy aż za dobrze? Polska literatura pod tym względem ma piękną historię i wciąż się rozwija. Kinematografia najwyraźniej boi się tego kierunku. Jaka jest tego przyczyna?
Polskie horrory
W lesie dziś nie zaśnie nikt nie jest obrazem wysokobudżetowym. Argument finansowy nie ma tu racji bytu, zwłaszcza że w naszej kinematografii sytuacja pod tym względem nieco się poprawiła. Wielkie pieniądze nie omijają polskich filmów, dzięki czemu coraz więcej produkcji prezentuje się imponująco pod względem technicznym. Poza tym horror nie jest też mocno wymagającym gatunkiem, jeśli chodzi o inwestycję. Wiele znanych filmów grozy było realizowanych przy minimalnym wkładzie finansowym. Obrazy z nurtu eksploatacji uczyniły nawet z tego swoją największą siłę. Problem leży więc gdzie indziej i ma on związek z widmem, które wisi nad polską kinematografią już od bardzo dawna.
Stworzenie ciekawego filmowego horroru nie jest łatwą sprawą. Do pełnego sukcesu potrzebny jest dobry pomysł i jego właściwe rozwinięcie. W Polsce brakuje po prostu zdolnych scenarzystów, którzy byliby zainteresowani takim gatunkiem. Nasza kinematografia wciąż cierpi na deficyt ciekawych opowieści. Miłośnicy polskich produkcji od wielu lat skazani są na odgrywanie tych samych schematów. Kino zaangażowane społecznie, historyczne, miłosne, sensacyjne, kryminalne, biografie… Wśród powstających obrazów brakuje zarówno produkcji psychologicznych, jak i dobrych dramatów czy błyskotliwych komedii. Obserwując tendencje obecne w polskim kinie, można odnieść wrażenie, że twórcy postawili sobie za punkt honoru robienie obrazów komentujących naszą rzeczywistość. Kinematografia wciąż rozlicza się więc z przeszłością naszego kraju, krytykując obecne we współczesnym społeczeństwie patologiczne zjawiska. Stricte rozrywkowe kino zaplątane jest natomiast w komediach romantycznych, które gwarantują zrównoważony zysk oraz w tworzonych na jedno kopyto filmach akcji. Istniejące status quo zapewnia stabilizację na rodzimym rynku filmowym. Jak widać, nie ma tu miejsca na odstępstwa od normy w postaci mody na horror i fantastykę.
Scenarzyści wolą angażować się w bezpieczne tematy, niż ryzykować narażenia się na śmieszność, tworząc coś tak nietypowego dla polskiej estetyki jak horror. Skąd ten brak odwagi? Ten dziewiczy ląd aż prosi się o artystyczną penetrację. Od legend i baśni zakorzenionych w naszej historii, przez nieprzebrane połacie dzikiej flory, aż po zło kryjące się w klaustrofobicznych M4 wśród blokowisk wielkich miast. Zdecydowanie mamy czym straszyć i aż dziw bierze, że do tej pory nikt nie wykorzystał tego potencjału, żeby wprowadzić horror na popkulturowe salony nad Wisłą. Poza tym nasz strach już dawno został zamerykanizowany. Boimy się seryjnych morderców w maskach hokejowych, choć takowi po naszych ulicach raczej nie chodzą. Zjawiska nadnaturalne budzą niepokój niezależnie, czy objawiają się w Nowym Jorku, czy Pcimiu Dolnym. Horrory zawsze zarabiają solidny pieniądz, bo po prostu lubimy się bać, siedząc bezpiecznie w fotelu. W lesie dziś nie zaśnie nikt z pewnością sporo zarobi, nie tylko dlatego, że będzie powiewem świeżości na naszym rynku. Właściwa promocja i odpowiednia tematyka wystarczą, by osiągnąć zadowalający wynik.
Trudno jeszcze wnioskować, jaki będzie efekt nowej produkcji Kowalskiego, ale patrząc na trailer, można zaryzykować stwierdzenie, że autor nie pokusił się raczej o wielką kreatywność. Oczywiście wszyscy bardzo byśmy chcieli, żeby pierwszy polski horror z prawdziwego zdarzenia był dziełem na miarę twórczości Roberta Eggersa czy Ari Astera. Takowym zapewne nie będzie i istnieje dużo prawdopodobieństwo, że opiniotwórczy krytycy nie pozostawią na obrazie suchej nitki. Z perspektywy fana horroru, niezwykle ważne jest jednak, żeby film odniósł komercyjny sukces. Może dzięki temu, scenarzyści spojrzą przychylnym okiem na gatunek, a inwestorzy odważniej podejdą do przedstawianych im pomysłów? Istnieje szansa, że z czasem doczekamy się naszego rodzimego Midsommar. W biały dzień. Wyobraźmy sobie taki koncept: pielgrzymka przemierzająca przez Polskę, a wśród podróżujących klaustrofobiczna atmosfera, rosnący niepokój i zło o nieznanym pochodzeniu. Przy odpowiedniej promocji kolejki w kinach gwarantowane.