Kiedy napięcie między USA a ZSRR osiąga szczyt, komuś puszczają nerwy i świat pogrąża się w nuklearnej wojnie. W ciągu kilku godzin Ameryka zmienia się w jałowe, radioaktywne pustkowie. Wielu ludziom udaje się jednak przeżyć zagładę. Wśród nich są: młoda dziewczyna o imieniu Swan oraz były zapaśnik Josh Hutchins, znany jako Czarny Frankenstein, którzy ukryli się w piwnicy stacji benzynowej w Kansas; bezdomna kobieta, zwana Siostrą, która znalazła schronienie w tunelach nowojorskiego metra; pułkownik Macklin i nastolatek Roland Croninger – uwięzieni w zawalonym schronie przeciwatomowym w Idaho. Swan odkrywa w sobie moc, która może przywrócić ludzkości nadzieję na przetrwanie apokalipsy. Wraz z Joshem rozpoczynają wędrówkę po zniszczonej Ameryce. Zmierzają do niewielkiego miasteczka w Missouri, które stać się ma kolebką nowej cywilizacji. Nie wszystkim jednak zależy na powodzeniu ich misji. Pradawna siła przeczesuje pustkowia w poszukiwaniu rekrutów do armii ciemności. Pośród ruin naszego świata ostatni ocaleli zostają wciągnięci w ostateczną rozgrywkę między dobrem i złem, bitwę, która zadecyduje o losie ludzkości…
Premiera (Świat)
25 września 2024Premiera (Polska)
25 września 2024Polskie tłumaczenie
Maria Grabska-RyńskaLiczba stron
880Autor:
Robert McCammonGatunek:
PostapoWydawca:
Polska: Vesper
Najnowsza recenzja redakcji
Wielcy tego świata nie wytrzymali i odpalili atom. Wszystko zaczęło się od Bejrutu, a potem poszło już gładko. Ameryka i Rosja wystrzeliły bomby atomowe. Nastąpił, co tu dużo mówić, koniec świata. Zginęły miliony ludzi, a większość miast została zmieciona z powierzchni ziemi.
Jak to zwykle bywa, na zgliszczach rodzi się dobro i bohaterstwo. Nasza ludzka natura nie potrafi porzucić – czasem mogłoby się wydawać – naiwnej wiary w lepsze jutro. Czy to źle? Moim zdaniem nie. Jeśli uświadomimy sobie, że Robert McCammon chciał napisać coś z otuchą, a nawet z pewnymi wątkami chrześcijańskimi, to będzie się nam to czytać znacznie przyjemniej.
O tym właśnie jest ta książka – o mieszance śmierci, zniszczenia i rozpaczy. Będziemy czytać także o dość podręcznikowej walce dobra ze złem i kiełkującej nadziei. Część ludzi ta przewidywalność może drażnić. Zwłaszcza jeśli najpierw czytali Bastion Stephena Kinga. Mnie to irytowało. Podobnie było z podręcznikowymi elementami odradzającego się świata po zagładzie: grupa sprawiedliwych i osada, która stanie się początkiem nowego świata.
Potem jednak spojrzałam na całość z perspektywy tego, co autor chciał przekazać. Myślę, że trudno byłoby inaczej poprowadzić narrację. Podkreślam – jest to absolutnie do wybaczenia i nie wypala oczu tak mocno, jakby mogła zrobić to proza kogoś z innym piórem. McCammon jest świetnym pisarzem, więc jestem w stanie wiele mu wybaczyć. Poza tym... może takiej nieco naiwnej, niemal dziecięcej, wiary w nowe jutro nam potrzeba? Tego już nie mnie oceniać.
Człowiek, jak wiadomo z historii, potrafi przetrwać wszystko. W tej całej ponurej postapokaliptycznej rzeczywistości mamy grupkę bohaterów. Tworzą oni dość ciekawą zbieraninę. Jest wędrowny zapaśnik, szalona kobieta, emerytowany pułkownik lotnictwa, maniak gier komputerowych i uciekająca od przemocowego ojczyma dziewczyna.
Walka dobra ze złem w tej książce jest bardzo archetypowa. Zło to diabeł. Bardzo podobało mi się to, że posługiwał się inicjałami DH “Devil Himself" – diabeł we własnej osobie” – by potem stać się Przyjacielem Złych Ludzi. A dobro? Kto jest jego uosobieniem? Światło i nadzieja ukryte zostały w dziewczynie, która ma nadprzyrodzone zdolności i życiodajne moce. Potrafi sprawić, że rośliny zaczynają rosnąć. Pojawia się też magiczny artefakt – korona pozwalająca przewidywać przyszłość. Tej magii jest na tyle dużo w Łabędzim śpiewie, że zbacza on mocno w fantasy.
Łabędzi śpiew można śmiało określić jako baśń dla dorosłych. Jest do tego świetnie napisana. Tę książkę czyta się bardzo dobrze, a fabuła mimo wszystko wciąga. W niektórych momentach będziemy się wzruszać. Pozycja zmusi czytelnika do pewnych przemyśleń.