W położonej na rubieżach osadzie wikingów Folkví i jej brat Áslakr dorastali w komfortowych warunkach, od zawsze związani ze sobą niezwykle mocno. Choroba zabrała ich rodziców, a oni zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, gdy Folkví zaczęła uczyć się magiczno-akuszerskiego rzemiosła swojej matki. Áslakr wyrusza w swoją pierwszą wyprawę, zostawiając Folkví w mroku niekończącej się zimy. Kiedy wraca, oznajmia, że zaręczył się z poznaną niedawno Gerd. Folkví wpada we wściekłość na bogów u stóp starożytnego drzewa i kontempluje ludzkie namiętności w obliczu zbliżającego się końca dni. Áslakr niebawem ma wziąć ślub, ale najpierw czeka ich brzemienne w skutki lato. Choć Mam na imię Folkví dzieje się w epoce wikingów, Maria Hesselager opowiada o sprawach ponadczasowych: miłości, groźbie utraty i o tym, do czego zdolni jesteśmy się w skrajnych sytuacjach posunąć.
Premiera (Świat)
19 lipca 2024Premiera (Polska)
19 lipca 2024Polskie tłumaczenie
Agata LubowieckaLiczba stron
156Autor:
Maria HesselagerGatunek:
Literatura światowaWydawca:
Polska: ArtRage
Najnowsza recenzja redakcji
Duńskiej literatury (w odróżnieniu choćby od szwedzkiej) tłumaczy się u nas niewiele. Tym milej, że uhonorowana rozmaitymi nagrodami debiutancka powieść Marii Hesselager, Mam na imię Folkví, ukazała się u nas już po trzech latach od publikacji w ojczystym kraju, w ramach historycznej serii Przeszły-ciągły wydawnictwa Art Rage. Akcja stosunkowo krótkiej książki toczy się w prowincjonalnej osadzie wikingów, przedstawiając wiarygodnie i szczegółowo życie jej mieszkańców, a zwłaszcza tytułowej bohaterki i jej brata Áslakra. Czytelnicy spodziewający się jednak klasycznej powieści historycznej mogą być zaskoczeni. Duńska autorka nie tyle pozwala nam spojrzeć na codzienność średniowiecznej wikińskiej wioski z naszej perspektywy, co stawia czytelników w pozycji ludzi żyjących tam i wtedy, pokazując świat ich oczyma.
Achronologiczna narracja wymaga od czytelnika pewnego wysiłku. Krążymy między wydarzeniami z dzieciństwa bohaterów a scenami z ich dorosłego życia. Folkvi dorasta z Áslakrem i rodzicami, towarzyszy pełniącej funkcję akuszerki matce, przejmuje jej fach. Áslakr podróżuje do innych osad, wraca z wypraw wojennych, obserwuje narzeczoną, później żonę, jeszcze później córkę. Przesycona magią i emocjami nieliniowa fabuła przesuwa się w różnych kierunkach, ale szybko staje się jasne, że centralną rolę odgrywa w niej pewne wyjątkowe lato, a zwłaszcza pewien szczególny dzień w życiu rodzeństwa.
Dzięki świetnemu przekładowi Agaty Lubowickiej możemy docenić kunszt autorki w przedstawianiu, a raczej pokazywaniu świata zupełnie innego od naszego. W Mam na imię Folkvi obserwujemy wszystko z bliska. Opuszki palców, wilgotną łąkę, kawałek deski, otwór w powale chaty. Wrażenie absolutnego realizmu nie kłóci się z magicznością rzeczywistości; wszak właśnie tak jest ona przez naszych bohaterów postrzegana. Historyczność nie oznacza, że świat osady pozostaje niezmienny. Nowoczesność dociera do niego choćby w postaci „małego boga”, tajemniczego „Białego Chrysta”, tak bardzo różnego od obecnych w życiu wioski Odyna czy Freyi, tyleż komicznego, co intrygującego. Tak samo Folkvi, którą można by uważać za osobę głęboko od nas odmienną, odczuwa emocje, ból utraty i potrzeby znajome ludziom każdego miejsca i czasu. Powieść Hesselager można czytać jako bardzo współczesną próbę umieszczenia uniwersalnych namiętności w bardzo konkretnym kontekście i zrozumienia, jak przeżywaliby je ludzie umieszczeni w zupełnie innej kulturze i momencie historii. Próbę wyjątkowo udaną.