Porywająca i ambitna powieść graficzna słynnego Jeffa Lemire’a, laureata Nagrody Eisnera. Pogrążony w żałobie po stracie córki ojciec odbiera tajemniczy telefon. Rozmówczyni twierdzi, że jest jego ukochaną małą Wendy i że została uwięziona pośrodku labiryntu! Mężczyzna, przekonany, że dziecko kontaktuje się z nim z zaświatów, wyznacza zawiłą drogę przez inny poziom rzeczywistości, aby sprowadzić córkę z powrotem do domu...
Premiera (Świat)
29 maja 2024Premiera (Polska)
29 maja 2024Polskie tłumaczenie
Jacek DrewnowskiLiczba stron
256Autor:
Jeff LemireGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Egmont
Najnowsza recenzja redakcji
Moja miłość do twórczości Lemire'a jest długa i skomplikowana. Obfituje w zachwyty (Royal City, Zagubione psy, Opowieści z hrabstwa Essex, Podwodny spawacz) odczucia ambiwalentne (Berserker, Korzenie rodzinne, Joker. Zabójczy uśmiech), a nawet obojętność (cała masa pisanych mocno tendencyjnie odcinków klasycznych franczyz spod znaku DC czy Marvela). I z tych licznych – rozrzuconych na przestrzeni lat, a więc na szeroki okres kształtowania się mojej odbiorczej wrażliwości – doświadczeń wyłania się schemat jasno wskazujący, że najlepiej wychodzi Lemire'owi (przynajmniej w moim, subiektywnym odczuciu) pisanie opowieści obyczajowych, tylko lekko podszytych nadnaturalnym, nadprzyrodzonym sztafażem. A taki właśnie jest omawiany niniejszym Mazebook. Księga labiryntów.
To na wskroś prosta historia. Ba, rzekłbym, że – podobnie jak debiutanckie Zagubione psy – to opowieść wręcz minimalistyczna. Skupia się na stracie i radzeniu sobie z owym doświadczeniem, z którym – pozornie – poradzić sobie nie sposób, bo wszak chodzi o dziecko. Córka bohatera znika, a on – niepomny na wszystko – nadal czeka, nadal szuka, czepiając się zgubnej nadziei, że jego ukochane dziecko po prostu zagubiło się w tajemniczym labiryncie. W końcu to, co zagubione, może przecież zostać odnalezione. A więc nasz bohater – kurczowo wręcz trzymający się życia – nie może skupić się na niczym poza wykonywaniem mechanicznych czynności, koniecznych do podtrzymania egzystencji. I czeka. Na znak, na ślad, na sygnał.
I ten w końcu nadchodzi.
Tajemniczy telefon – niby głos z zaświatów, głos jego dziecka – nawołuje o pomoc dla zagubionej w zagadkowym labiryncie dziewczynki.
I tyle maksymalnie można powiedzieć o fabule, by nie zdradzić nadmiernie i pozostawić choć odrobinę zaskoczenia dla czytelnika. I tak pewnie większość domyśli się kontekstu już na wczesnym etapie lektury. Jednak nie o zaskoczenie tu chodzi, a o emocje. O przepracowywanie bólu po stracie, o uczeniu się życia na nowo, życia pomimo. Życia z ciężarem, którego nie da się zrzucić z barków, ale który można nauczyć się dźwigać. Mazebook jest komiksem pozytywnym, choć może pozornie nic na to nie wskazuje, bo jest przesycony smutkiem, rozpaczą, cierpieniem. Finał – mimo ogólnego rysu fabularnego – okazuje się pozytywny. Rozczulająco pozytywny, co wydaje się wręcz niestosowne, oczyszczające i wzruszające. Na podobnych nutach grał Lemire w swojej serii Royal City, która była z pewnością bogatsza fabularnie, bardziej wielowątkowa, wyposażona w większą liczbę postaci – co pozwalało mocno intensyfikować relacje i prowadzić opowieść w dwóch planach czasowych, w swoistym rozdarciu pomiędzy „teraz” i „wtedy”. Jednak nadal była to pieśń nucona w podobnej tonacji. I to melodia, która z pewnością Lemire'owi wychodzi.
Nie szukajcie w Mazebook zaskoczeń. Nie szukajcie niczego odkrywczego czy nowatorskiego. Fabuła jest banalnie prosta, wręcz pretekstowa. Ale w tej prostocie kryje się jej siła, bo – nie oszukujmy się – mimo oczywistości opowieści ona sama wali brutalnie łopatą między oczy. Prostacki być może określnik, ale obrazujący dobrze zabieg, jaki wykorzystał Lemire w tym komiksie – konfrontację odbiorcy z poczuciem straty. Autor wprost zadaje pytanie – co ty byś czuł / czuła w takim przypadku? Jak byś sobie poradził / poradziła? I ta oczywista bezpośredniość w pierwszym odruchu zniewala. Bo nie ma prostej, wygodnej odpowiedzi na to pytanie. Nie ma jednej, słusznej. Każdy musi odpowiedzieć sobie sam… A najlepiej, by nigdy nie musiał tego robić.
Graficznie również znajdziemy tu minimalizm, w sumie dość typowy dla Lemire'a. I znów przywołując jego debiutanckie Zaginione psy, warto zwrócić uwagę na pozornie podobną szkicowość rysunku, tutaj jednak, w Mazebook zdecydowanie prezentuje ona wyższy poziom. Widać progres, jaki zrobił rysownik przez lata, co czyni komiks czytelniejszym i atrakcyjniejszym wizualnie. Ale – warto zaznaczyć – trzeba taką kreskę lubić, trzeba akceptować tą niedbałą, oszczędną, minimalistyczną manierę rysunku, która sprawia, że prace, plansze, kadry zdają się wręcz niedokończone. Ale to – w moim przynajmniej odczuciu – robi dobre wrażenie, zgrabnie koreluje z emocjonalnym ładunkiem samej opowieści i wpasowuje się w klimat historii.
Mazebook to kolejny Lemire'owski „wyciskacz łez”, oparty na prostym schemacie, przewidywalny, ale niemożebnie chwytający za gardło w warstwie emocjonalnej. Dobra rzecz, choć smutna. Ale mimo wszystko z odrobiną nadziei na koniec. Warto.