A gdyby tak Projekt Manhattan był czymś więcej niż tylko programem, który miał na celu wyprodukować pierwszą bombę atomową, a najwybitniejsi naukowcy XX wieku — Einstein, Feynman, Fermi i Oppenheimer — brali udział w tajnych eksperymentach wykraczających poza granice naszych najśmielszych marzeń, budując przyszłość na kłamstwach, krwi i własnym wybujałym ego? A gdyby tak... wszystko szlag trafił? W PROJEKTACH MANHATTAN fantastyka naukowa staje się faktem, gdy nasi antybohaterowie odkrywają tajemnice wszechświatów, stawiając czoła zagrożeniom nie tylko z głębi kosmosu, lecz także z kuluarów własnego rządu. Załóż więc fartuch i gogle ochronne, zapomnij o wszystkim, co wiesz o przeszłości, i śledź małe kroki dla niepoczytalnych geniuszy, ale wielkie skoki dla ludzkości, dzięki duetowi Jonathan Hickman i Nick Pitarra.
Premiera (Świat)
26 marca 2025Premiera (Polska)
26 marca 2025Polskie tłumaczenie
Arek WróblewskiLiczba stron
464Autor:
Jonathan Hickman, Ryan Browne (1) więcejGatunek:
KomiksWydawca:
Polska: Mucha Comics
Najnowsza recenzja redakcji
W zeszłym roku oscarowy triumf odniósł Oppenheimer w reżyserii Christophera Nolana, czyli opowieść o naukowcu, współtwórcy bomby atomowej. Oppenheimer to również centralna postać komiksu ze scenariuszem Jonathana Hickmana i rysunkami Nicka Pitarry, ale różnica między naukowcem, którego znamy z filmu, a jego komiksową wersją jest niczym różnica między dniem i nocą. Chyba nic nie mogło czytelnika przygotować na tak szalone przedstawienie tejże postaci, nawet gdy znało się naukowe inklinacje Hickmanna z jego innych dzieł. W tym przypadku scenarzysta poszedł na całość, co zresztą dotyczy całej fabuły Projektów Manhattan. To groteskowa jazda bez trzymanki, w której, gdzieś na samym spodzie, pobrzmiewają bardziej poważne tony.
O zmianach względem historycznej prawdy wiele mówi sam tytuł. Wiemy, że Projekt Manhattan został uruchomiony w czasie drugiej wojny światowej i miał na celu stworzenie broni przy pomocy energii jądrowej. W komiksie mamy zaś do czynienia z Projektami Manhattan, wśród których ten z bronią jądrową jest jednym z wielu, można nawet rzec, że jest przykrywką dla całej reszty. A ta reszta – cóż, wystarczy spojrzeć na okładkę i przeczytać pierwsze strony, na których oglądamy walkę naukowców z kosmicznymi robotami, by szybko zrozumieć, co kryje w sobie tytułowa fraza. Naukę traktuje się tu tak, jakby nie miała żadnych granic. Rzeczywistość w dziele Jonathana Hickmana wkracza w sferę spełniającej się fikcji.
Te projekty nieraz są zupełnie od czapy, a nieraz pokrywają się w różnym stopniu ze znaną nam historią. Opowieść Hickmana skonstruowana jest bowiem na wzór historii alternatywnej, w której toczy się wyścig zbrojeń, zimna wojna, a do tego dochodzą zmagania imperiów o podbój kosmosu. Jest to jednak poukładane nieco inaczej, przez jakiś czas z wyraźnymi podtekstami, a potem już w zasadzie na rympał. Pokazują nam sekretne wydarzenia, które stoją za znanymi faktami historycznymi. I dlatego w komiksie Hickmana na pierwszym planie amerykańscy naukowcy rywalizują z radzieckimi, ale za to na drugim są w stanie ze sobą współpracować. To istotny motyw, ale chyba najważniejszy w Projektach Manhattan jest mechanizm wyolbrzymiania hipotetycznych wydarzeń, szczególnie tych, które tak kręcą zwolenników różnych historii spiskowych. W tej kwestii Hickmann nie ma żadnych zahamowań i pokazuje – choć jedynie w hermetycznym środowisku naukowców – co by było, gdyby żaden z nich się nie mitygował, tylko miał wolną rękę w uruchomieniu każdego, pożądanego projektu.
Hickman pokazuje zatem w swojej w fabule, w jaki sposób danie wolnej ręki w działalności naukowej mogłoby zmienić naukowców. I nie chodzi tu tylko o inny wizerunek Roberta Oppenheimera – nie spojleruję, bo warto już na początku opowieści przekonać się samemu, jaki miał na niego patent scenarzysta – bo w grę wchodzą również pozostali bohaterowie. Albert Einstein z uśmiechniętego naukowca zmienił się w bezwzględnego w działaniu, ale też wyjątkowo skutecznego buca. Skądinąd sympatycznie kojarzący się Richard Feynman (choćby dzięki słynnej autobiograficznej książce Pan raczy żartować, panie Feynman!) jest zakochanym w swojej nieomylności narcyzem, a jednocześnie zakompleksionym tchórzem. Jeszcze ciekawiej wypada w fabule Enrico Fermi, dzięki któremu Jonathan Hickman i Nick Pitarra mają okazję poeksperymentować z formą w jednym z zeszytów, czy Wernher Von Braun, niemiecki konstruktor rakiet, który również w rzeczywistym świecie pracował po wojnie w amerykańskiej bazie, choć z pewnością nie prezentował się tak, jak w Projektach Manhattan. Tych postaci jest więcej; i wygląda na to, że nie ma wśród nich nikogo normalnego, nikogo ze stabilną osobowością. Oprócz jednego – przecież tą czeredą naukowców ktoś musi zawiadywać. Nie jest to bynajmniej żaden z ówczesnych prezydentów USA (prezentując w swej fabule trójkę z nich, Hickman naprawdę nie miał hamulców). Nadzór nad Projektami Manhattan sprawuje prostolinijny amerykański dowódca, ktoś na podobieństwo Matta Damona w roli generała Lesliego Grovesa w Oppenheimerze, tyle że odpowiednio przejaskrawiony.
To fabularne przejaskrawienie nie działałoby tak mocno, gdyby nie rysunki Nicka Pitarry. Rysownik z lubością, grubą kreską, kreuje karykaturalne wersje znanych postaci. Od samego początku musimy zaakceptować wymyśloną przez niego alternatywną wersję rzeczywistości historycznej. W tym naukowym tyglu wszystko może się zdarzyć, a rysunki Pitaryy podpowiadają, że nie tyle może, co po prostu musi. To dzieło odbiera się jako niezwykle owocną współpracę twórczą, która do tego stopnia wykoślawia rzeczywistość, że ta śmieszy i jednocześnie przeraża.
Pokaż pełną recenzję

