Projekty Manhattan. Tom 1: Niedobra nauka - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 26 marca 2025Wydany przez Mucha Comics pierwszy tom Projektów Manhattan to niewątpliwie najbardziej odjechane dzieło Jonathana Hickmana. Jak się okazuje, tematyka naukowa, a co za tym idzie – sami naukowcy, mogą stać się znakomitym materiałem na totalnie groteskowy scenariusz.
Wydany przez Mucha Comics pierwszy tom Projektów Manhattan to niewątpliwie najbardziej odjechane dzieło Jonathana Hickmana. Jak się okazuje, tematyka naukowa, a co za tym idzie – sami naukowcy, mogą stać się znakomitym materiałem na totalnie groteskowy scenariusz.

W zeszłym roku oscarowy triumf odniósł Oppenheimer w reżyserii Christophera Nolana, czyli opowieść o naukowcu, współtwórcy bomby atomowej. Oppenheimer to również centralna postać komiksu ze scenariuszem Jonathana Hickmana i rysunkami Nicka Pitarry, ale różnica między naukowcem, którego znamy z filmu, a jego komiksową wersją jest niczym różnica między dniem i nocą. Chyba nic nie mogło czytelnika przygotować na tak szalone przedstawienie tejże postaci, nawet gdy znało się naukowe inklinacje Hickmanna z jego innych dzieł. W tym przypadku scenarzysta poszedł na całość, co zresztą dotyczy całej fabuły Projektów Manhattan. To groteskowa jazda bez trzymanki, w której, gdzieś na samym spodzie, pobrzmiewają bardziej poważne tony.
O zmianach względem historycznej prawdy wiele mówi sam tytuł. Wiemy, że Projekt Manhattan został uruchomiony w czasie drugiej wojny światowej i miał na celu stworzenie broni przy pomocy energii jądrowej. W komiksie mamy zaś do czynienia z Projektami Manhattan, wśród których ten z bronią jądrową jest jednym z wielu, można nawet rzec, że jest przykrywką dla całej reszty. A ta reszta – cóż, wystarczy spojrzeć na okładkę i przeczytać pierwsze strony, na których oglądamy walkę naukowców z kosmicznymi robotami, by szybko zrozumieć, co kryje w sobie tytułowa fraza. Naukę traktuje się tu tak, jakby nie miała żadnych granic. Rzeczywistość w dziele Jonathana Hickmana wkracza w sferę spełniającej się fikcji.
Te projekty nieraz są zupełnie od czapy, a nieraz pokrywają się w różnym stopniu ze znaną nam historią. Opowieść Hickmana skonstruowana jest bowiem na wzór historii alternatywnej, w której toczy się wyścig zbrojeń, zimna wojna, a do tego dochodzą zmagania imperiów o podbój kosmosu. Jest to jednak poukładane nieco inaczej, przez jakiś czas z wyraźnymi podtekstami, a potem już w zasadzie na rympał. Pokazują nam sekretne wydarzenia, które stoją za znanymi faktami historycznymi. I dlatego w komiksie Hickmana na pierwszym planie amerykańscy naukowcy rywalizują z radzieckimi, ale za to na drugim są w stanie ze sobą współpracować. To istotny motyw, ale chyba najważniejszy w Projektach Manhattan jest mechanizm wyolbrzymiania hipotetycznych wydarzeń, szczególnie tych, które tak kręcą zwolenników różnych historii spiskowych. W tej kwestii Hickmann nie ma żadnych zahamowań i pokazuje – choć jedynie w hermetycznym środowisku naukowców – co by było, gdyby żaden z nich się nie mitygował, tylko miał wolną rękę w uruchomieniu każdego, pożądanego projektu.
Hickman pokazuje zatem w swojej w fabule, w jaki sposób danie wolnej ręki w działalności naukowej mogłoby zmienić naukowców. I nie chodzi tu tylko o inny wizerunek Roberta Oppenheimera – nie spojleruję, bo warto już na początku opowieści przekonać się samemu, jaki miał na niego patent scenarzysta – bo w grę wchodzą również pozostali bohaterowie. Albert Einstein z uśmiechniętego naukowca zmienił się w bezwzględnego w działaniu, ale też wyjątkowo skutecznego buca. Skądinąd sympatycznie kojarzący się Richard Feynman (choćby dzięki słynnej autobiograficznej książce Pan raczy żartować, panie Feynman!) jest zakochanym w swojej nieomylności narcyzem, a jednocześnie zakompleksionym tchórzem. Jeszcze ciekawiej wypada w fabule Enrico Fermi, dzięki któremu Jonathan Hickman i Nick Pitarra mają okazję poeksperymentować z formą w jednym z zeszytów, czy Wernher Von Braun, niemiecki konstruktor rakiet, który również w rzeczywistym świecie pracował po wojnie w amerykańskiej bazie, choć z pewnością nie prezentował się tak, jak w Projektach Manhattan. Tych postaci jest więcej; i wygląda na to, że nie ma wśród nich nikogo normalnego, nikogo ze stabilną osobowością. Oprócz jednego – przecież tą czeredą naukowców ktoś musi zawiadywać. Nie jest to bynajmniej żaden z ówczesnych prezydentów USA (prezentując w swej fabule trójkę z nich, Hickman naprawdę nie miał hamulców). Nadzór nad Projektami Manhattan sprawuje prostolinijny amerykański dowódca, ktoś na podobieństwo Matta Damona w roli generała Lesliego Grovesa w Oppenheimerze, tyle że odpowiednio przejaskrawiony.
To fabularne przejaskrawienie nie działałoby tak mocno, gdyby nie rysunki Nicka Pitarry. Rysownik z lubością, grubą kreską, kreuje karykaturalne wersje znanych postaci. Od samego początku musimy zaakceptować wymyśloną przez niego alternatywną wersję rzeczywistości historycznej. W tym naukowym tyglu wszystko może się zdarzyć, a rysunki Pitaryy podpowiadają, że nie tyle może, co po prostu musi. To dzieło odbiera się jako niezwykle owocną współpracę twórczą, która do tego stopnia wykoślawia rzeczywistość, że ta śmieszy i jednocześnie przeraża.
Poznaj recenzenta
Tomasz Miecznikowski


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 29 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1954, kończy 71 lat
ur. 1965, kończy 60 lat

