"11 minut" to nowy film Jerzego Skolimowskiego, który opowiada o 11 minutach życia kilku niezwiązanych ze sobą postaci. Mamy zatem film złożony z oddzielonych od siebie historii różnych osób, które przez wydarzenia na końcu w pewien sposób się łączą. Reżyser tworzy film, który staje się obserwacją życia ludzkiego bez szczególnego zagłębiania się w psychikę i osobowość tych postaci. Z jednej strony jest to zrozumiałe, bo konwencja opowieści nie pozwala na wgryzienie się w tych bohaterów, ale z drugiej może to troszkę razić, bo nie każda postać jest wykreowana tak samo dobrze, wyraziście i ciekawie. Pod względem historyjek fabuła prezentuje bardzo nierówny poziom - intrygujące i wartościowe przeplatają się z płytkimi i nieciekawymi. Skolimowski mocno opiera się na metaforach i symbolice, które mają opisywać życie człowieka, jego trudy oraz różne osobowości. To w odpowiedni sposób przykuwa uwagę widza podczas całego seansu, bo dzięki formie opowiadanej historii tak naprawdę ogląda się to z niesłabnącym zainteresowaniem, mimo że niektóre motywy są mdłe i nie niosą za sobą zbyt wiele emocjonalnej wartości. Cieszy jednak fakt, że większość zmusza do myślenia i skupienia, a to też wpływa dość pozytywnie na odbiór. Jednocześnie taka koncepcja jest zgubna, bo niektóre wątki nie oferują nic wyjątkowego, a gdy pochylimy się nad nimi, okazują się po prostu puste. [video-browser playlist="748200" suggest=""] O ile "11 minut" pod względem fabularnym jest filmem nierównym i nie zawsze trafiającym swoim przesłaniem w sedno, to realizacyjnie prezentuje prawdziwe mistrzostwo. Wyśmienite zdjęcia Mikołaja Łebkowskiego zachwycają od początku do końca pomysłami, wykonaniem, różnorodnością i wizualnym pięknem. W tej kwestii "11 minut" jest bezapelacyjnie filmem wybitnym i czymś wyjątkowym dla oka. Do tego muzyka Pawła Mykietyna fenomenalnie buduje napięcie i podnosi tempo opowieści, chociaż z drugiej strony może ona wzbudzać mieszane odczucia u niektórych osób, bo nie ma tutaj jakiejś specyficznej melodii, którą można zanucić. Momentami "11 minut" można nazwać filmem hałaśliwym, więc czymś, co nie przekona każdego widza. Aktorsko jest także nierówno. Z jednej strony są wyróżniający się Wojciech Mecwaldowski, Paulina Chapko i Richard Dormer; z drugiej mamy całą resztę na czele z Andrzejem Chyrą i Dawidem Ogrodnikiem, którzy dostają schematyczne role, z którymi nie mają tak naprawdę co zrobić, więc wychodzi to tak sobie. To pozostawia po sobie niezbyt pozytywne wrażenie, bo czuć niewykorzystany potencjał na o wiele więcej. Wiem, że ta wada wynika z samej konwencji, ale nawet pomimo tego niektóre elementy stoją poniżej dobrego poziomu i po prostu powinny wyglądać lepiej. Czytaj również: 40. Festiwal Filmowy w Gdyni – podsumowanie "11 minut" to hałaśliwy, dynamiczny i bardzo metaforyczny film, który imponuje przede wszystkim realizacją zdjęć i końcowymi scenami. Wygląda fenomenalnie, ale nie wszystko w tej fabule jest w stanie dotrzeć do widza i zaoferować mu emocje, jakich można oczekiwać po filmie Skolimowskiego. Nieźle, solidnie, ale poniżej oczekiwań. Pozycja dla wymagającego widza. Zdjęcie główne: autor Robert Jaworski
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj