Szaleńczy wyścig ulicami zatłoczonego miasta. Operacja przeprowadzana w pędzącym aucie. Wybuchające cysterny, broń maszynowa, dziesiątki ofiar, piękne kobiety na skuterach, helikoptery, zakonnice, psy, wydłubane oczy, urokliwe Włochy, podniebny parkour rodem z Assasin’s Creed i wszechobecne celne one-linery. Wbrew pozorom to nie jest streszczenie fabuły 6 Underground a jedynie część motywów obecnych w pierwszych dwudziestu minutach filmu. Michael Bay ładuje w prolog wszystko, co ma najlepszego i paradoksalnie działa to, jak należy. Sekwencja pościgu to wizytówka twórczości reżysera. Może spokojnie umieścić ją w portfolio, żeby zaprezentować spektrum swoich możliwości. Ekscytująca, zabawna, zmontowana tak, żeby widz ani na moment nie zapomniał, iż akcja pędzi na złamanie karku. Co ważne, w finale segmentu czeka nas szokujące zaskoczenie. Coś, czego w ogóle się nie spodziewamy. Po tej widowiskowej sekwencji akcji fabuła łapie oddech i zwalnia, a my wreszcie mamy okazję dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Historia nie jest zbyt skomplikowana, ale nie jest to również łopatologiczną nawalanką bez większego sensu. Poznajemy grupę najemników, którzy działając pod przykrywką, czyszczą świat z wyjątkowo wrednych zakapiorów. Uznani za martwych, mogą sobie pozwolić na wiele niekonwencjonalnych zagrań. Są duchami, których imiona i nazwiska zostają zastąpione numerami. Stąd tytuł filmu – 6 Underground. Bohaterowie rozpoczynają kolejną misję, tym razem na Bliskim Wschodzie. Jak łatwo się domyślić - spokojnie nie będzie.
fot. Netflix
Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy w trakcie seansu jest wszechobecny humor. Twórcy robią wszystko, żeby wypełnić opowieść dowcipem, który sprawi, iż ciągnące się w nieskończoność sceny akcji nie będą monotonne. Jest to zdecydowanie dobry kierunek w twórczości Michaela Baya, bo dzięki temu znika gdzieś pretensjonalność i patetyczność. Bohaterowie mają wyraz, a reżyser przestrzeń do zabawy ogranymi motywami. W filmie są momenty, w których autor tak bezwstydnie gra popkulturą, że jego zamiary są aż nazbyt jasne. Być może brakuje w tym nieco finezji, ale trzeba pochwalić scenariusz, który tym razem kryje kilka smaczków i mrugnięć okiem. Na korzyść filmu działają również postacie, pisane tak, żeby zbudzać emocje. Jak to u Baya – dobrzy są uroczy, zawadiaccy i sympatyczni. Źli – brzydcy, groźni i bezwzględny. Tradycyjnie, reżyser gra stereotypami, jednak dzięki humorowi nie razi to aż tak bardzo. Dużo dobrego robią również aktorzy portretujących głównych bohaterów. Ryan Reynolds jest niczym skrzyżowanie Jamesa Bonda z Dannym Oceanem. Pozytywne wrażenie wywołują również Ben Hardy, Mélanie Laurent i James Murray, choć o żadnej aktorskiej ekwilibrystyce nie ma mowy. Mamy tu do czynienia z prostymi rolami i powierzchownymi postaciami, jednak dobrze jest zobaczyć znanych odtwórców bawiących się swoimi kreacjami. Aktorzy aktorami, humor, humorem, ale to przecież film Michaela Baya i to akcja znajduje się tutaj na pierwszym planie. 6 Underground jest doskonale zrealizowany, a motywy sensacyjne dopieszczono do granic możliwości. Michael Bay ponownie pręży muskuły i jak to zwykle w jego filmach bywa, gdzieś w drugiej połowie obrazu łapie zadyszkę. Pędzące na złamanie karku tempo w końcu przestaje działać na korzyść filmu i pojawia się powtarzalność. Bay próbuje zakryć niedostatki scenariusza finezyjnym montażem i wspomnianym wcześniej humorem, ale ciężko jest o oryginalność, gdy pod imponującą oprawą wizualną i tonami kąśliwych dialogów znajdują się tylko ograne już wielokrotnie schematy. Powyższe na szczęście nie rzuca się mocno w oczy, a całość powinna usatysfakcjonować fanów kina sensacyjnego. 6 Undeground ma kilka pompatycznych scen, jednak w porównaniu do poprzednich dzieł Baya nie są one tak inwazyjne. Dzięki temu produkcja wydaje się bardziej akceptowalna przez widza, szukającego mniej konwencjonalnych treści. Jakość oprawy audiowizualnej też ciężko zakwestionować. Zdecydowanie jest na czym oko i ucho zawiesić. Reasumując, 6 Undeground nadaje się na idealny „odmóżdżacz”, który przysparza wiele radochy, nie zmuszając przy tym do zaawansowanych procesów myślowych. Jednym słowem: Michael Bay powrócił i znów jest w swoim żywiole.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj