Aquaman vol. 1: The Drowning „odrodzonego” Aquamana otwierało mocne uderzenie. Otwarcie ambasady Atlantydy zostało przerwane przez atak Czarnej Manty, co postawiło morskie królestwo w niekorzystnym świetle. Niestety, zgodnie z tytułem wydania, reszta rozdziałów utonęła pod ilością polityki i bierną postawą głównego bohatera.  Także finałowa konfrontacja pozostawiła wiele do życzenia. Pojedynek z Supermanem zakończył się remisem, co z kolei doprowadziło do deus ex machina w postaci zawieszenia broni. Jedyne istotne konsekwencje, jakie poniósł główny bohater, to czasowe nadwerężenie stosunków z Ligą Sprawiedliwości. Dan Abnett, scenarzysta serii, wyciągnął widocznie wnioski z błędów poprzedniego wydania. Opowieść tym razem zaczyna się spokojnie, Arthur Curry kontempluje rozstanie z Ligą i dalsze losy swojego królestwa. Siły specjalne Atlantydy znajdują pierwsze poszlaki działania złowrogiej organizacji NEMO – Atlantydzkie zbroje dostosowane do użytku przez ludzi z powierzchni. Król postanawia przedyskutować sprawę z aresztowanym Rathem, terrorystą należącym do ekstremistycznego Potopu. Namawiana przez doradców ukochanego, Mera postanawia udać się do klasztoru Zakonu Wdowieństwa, gdzie ma udowodnić, że jest godna zostać żoną władcy. Tymczasem, Czarna Manta oficjalnie przejmuje kontrolę nad NEMO. Jego pierwszym rozkazem jest wysłanie do Atlantydy potwora – niemożliwego do powstrzymania Shaggy Mana. Całość drugiego tomu jest niczym odwrócenie Utonięcia. Zamiast na amerykańskich ulicach, wojna, do której ponownego rozpoczęcia prowadzą intrygi Manty, rozgrywa się głównie na podwodnych terenach Atlantydy. Spokój i uległość, które miały chronić królestwo, Aquaman zamienia na dumną, pełną furii walkę w obronie kraju. Bohater nie uznaje już kompromisów – zależy mu tylko na oczyszczeniu imienia Atlantydy i pokonaniu jej wrogów. Nie znaczy to jednak, że stał się bezmyślnym brutalem. Arthur udowadnia, że potrafi zwyciężyć również sprytem. Pokazuje też godną królewskiego tronu zdolność do zarządzania napiętą polityką wewnętrzną kraju. To właśnie Aquaman, którego seria potrzebowała. Najciekawszy zabieg Abnett zastosował w przypadku Mery – w pierwszym tomie była ona najaktywniejszą postacią. Podczas lektury chciało się aż krzyknąć „Dlaczego to nie ona jest tytułową postacią?”. Teraz porywcza ukochana Aquamana jest zmuszona do pasywnego znoszenia mąk narzeczonego, podczas gdy sama doświadcza prób w klasztorze. Rudowłosa piękność nie może opuścić wieży, gdyż udowodniłaby w ten sposób, że nie nadaje się na królową. Jej cierpienie udziela się czytelnikowi, chce się zmusić zakonne matrony do wypuszczenia Mery i posłania jej do ukochanego.
Źródło: Egmont
Jedyne, do czego mam zastrzeżenia, to zakończenie. Przychodzi ono za łatwo, chyba tylko ze względu na konieczność zakończenia wątków wymuszoną przez wydawcę. Jest ono również nieco zbyt pozytywne, tak jakby twórcy bali się naruszyć status quo uniwersum poważną stratą. Poprzedniemu tomowi zarzucałem zbyt dużą inspirację rysunkami Jima Lee i brak dużych, interesujących kadrów. Choć w kontynuacji nie udało się uniknąć pierwszego problemu (nad komiksem nadal pracowało trio rysownicze Scot Eaton, Brad Walker i Philippe Briones), to podział plansz zyskał na wartości. Sekwencje akcji są też czytelniejsze i bardziej czuć siłę ciosów. Co do pracy kolorysty Gabe’a Eltaeba, jego Atlantyda wygląda pięknie, ale przydałoby się trochę stonować barwy w scenach na powierzchni, gdyż momentami wyglądają one nader cukierkowo. Dezorientujący bywa nadmiar istotnych dla opowieści szczupłych blondynek, na tyle podobnych do siebie, że odróżnienie ich może sprawiać trudności.  Przy omawianiu ilustracji nie sposób nie wspomnieć o narysowanej przez Walkera wspaniałej okładce, na której olbrzymi Czarna Manta trzyma w garści Aquamana i Merę. Świetnie zapowaida ona nastrój tego tomu, gdzie przez większość czasu bohaterowie muszą zmagać się z przeważającą siłą NEMO.
Aquaman zdecydowanie poszedł w dobrą stronę. Abnett wydestylował co lepsze elementy pierwszego tomu, usuwając niepotrzebne zapychacze i podkręcając tempo. Lepiej zarysował bohaterów, pozwalając im rozwinąć skrzydła (czy raczej płetwy?). Choć graficy nie należą na pewno do pierwszej ligi, starają się oddać opowieść jak najlepiej. W rzemieślniczych kategoriach na pewno odnieśli sukces. Aquaman #02: Nadpływa Czarna Manta to jeszcze nie szczyt (zbyt wiele w tomie niedociągnięć i pozostałości z Utonięcia), ale obietnica wzrostu jakości serii. Pozostaje wierzyć. Kiedy piszę te słowa, w sieci pojawił się właśnie zwiastun filmowej adaptacji komiksu. Wygląda na to, że twórcy po części inspirują się zeszytami Odrodzenia. Miejmy nadzieję, że wytwórnia Warner Bros wyciągnie podobne wnioski do tych, które scenarzysta zastosował w komiksie i da nam Aquamana, na jakiego zasługujemy.
Poznaj klawiaturę multimedialną Logitech K400+
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj